Wypadek radiowozu, w którym były nastolatki. Giertych o wersji policji: Bezczelne łgarstwo

Roman Giertych przedstawił szczegóły dotyczące wypadku radiowozu, w którym przebywały dwie nastolatki. Prawnik reprezentuje jedną z poszkodowanych w wypadku, do którego doszło pod Piasecznem. - Moja klientka uważa, że miała szczęście, że doszło do wypadku. Mimo że będzie miała operacje, że ma ogromny stres i ból z tym związany - relacjonuje adwokat. Twierdzenia policji na temat tej sprawy nazywa "łgarstwem".

- Od kilku dni sprawa uprowadzenia dwóch nastolatek przez patrol policji bulwersuje opinię publiczną. Na prośbę mojej mocodawczyni, którą jest matka nieletniej, na prośbę tej dziewczyny chciałem przedstawić prawdziwe informacje na ten temat. Przekazywane przez policję informacje na ten temat są kłamliwe - mówi w opublikowanym w sobotę nagraniu Roman Giertych

Zobacz wideo "Terroryści muszą przegrać, a każda próba nowej ofensywy z ich strony musi skończyć się porażką"

W nocy z poniedziałku na wtorek 3 stycznia policyjny radiowóz uderzył w drzewo w miejscowości Dawidy Bankowe niedaleko Piaseczna na Mazowszu. W chwili wypadku w samochodzie oprócz funkcjonariuszy były także dwie nastolatki w wieku 17 i 19 lat. Mimo tego karetki wezwano tylko dla policjantów, którzy wcześniej kazali dziewczynom opuścić pojazd. Później jedna z nich trafiła do szpitala.

Radiowóz na sygnale - zdjęcie ilustracyjne Nastolatki w radiowozie. "Nie tylko takiego koguta możemy włączyć"

Pruszkowscy policjanci, którzy spowodowali wypadek, wrócili do służby, chociaż mają zakaz prowadzenia pojazdów służbowych. - Nasze dalsze decyzje uzależnione są od ustaleń w ramach postępowania dyscyplinarnego i ustaleń prokuratury - potwierdził rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak. Następnie dodał, że "nie ma wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie ma żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie były". 

Funkcjonariusze trafili na zwolnienie lekarskie. 

- Jeszcze wczoraj wykonano czynności z pięcioma świadkami. Wśród osób przesłuchanych na protokół, z pouczeniem o odpowiedzialności karnej jest 19-latka, która również była w aucie. Wszyscy świadkowie jednoznacznie wskazali, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek - mówił 5 stycznia Sylwester Marczak, rzecznik stołecznej policji (cytat za polsatnews.pl). 

Wypadek radiowozu, w którym były nastolatki. Roman Giertych: Padały niewybredne żarty

Inną wersję zdarzenia przedstawia w nagraniu Roman Giertych. Prawnik twierdzi, że informacje przekazywane przez policję są "kłamliwe". - Grupa młodzieży dwoma samochodami jechała wieczorem na spotkanie, zobaczyli oni pożar wzdłuż drogi. Paliły się krzaki, próbowali ten pożar ugasić, ale nie dali rady, więc wezwali straż pożarną, na miejsce przybyła również policja. Gdy policja przyjechała, pożar był już przez strażaków ugaszony, ale policjanci zaczęli z niewiadomych powodów spisywać młodzież, która zawiadomiła straż pożarną. Padały różne żarty, również o charakterze niewybrednym. Jeden policjant, wskazując na świecące się światło wozu strażackiego, tzw. koguta, rzucił do będącego tam dziewczyn, że może im pokazać innego koguta - opowiada Giertych.

 

Dalej prawnik opisuje, że jeden z policjantów zapytał młodych ludzi, czy mają narkotyki. Ci mieli odpowiedzieć, że nie. Następnie funkcjonariusz miał "wybrać jedną z dziewczyn" i kazał jej wsiąść do samochodu. - Dziewczyna była przerażona, wsiadła, ale poprosiła koleżankę, moją klientkę, aby wsiadła do samochodu razem z nią. Młodzi ludzie protestowali, szczególnie chłopak tej młodszej nastolatki - mówi i dodaje, że w pewnym momencie "nagle i bez ostrzeżenia, z piskiem opon" policjanci ruszyli. 

"Reakcja policji świadczy o tym, jaki był motyw tego uprowadzenia"

Młodsza z dziewczyn miała pytać funkcjonariuszy, gdzie jadą. Ci jednak nie odpowiedzieli, tylko przyspieszyli. Nastolatki, jak mówi Giertych, miały problem z zapięciem pasów, co dwukrotnie sygnalizowały policjantom. Ci nie reagowali również na to. - Samochód z dużą prędkością przejechał dwa kilometry i na zakręcie doszło do wypadku, uderzył w drzewo. To było około 21.30, było ciemno. Skręcali w dróżkę, która prowadziła w stronę lasku, odludzia. W zupełnie drugą stronę była komenda policji w Pruszkowie, gdzie pracowali policjanci - mówi prawnik. - Po zdarzeniu dziewczyny wyczołgały się z samochodu. Podszedł do nich młodszy policjant, zapytał, czy nic się im nie stało. Następnie starszy powiedział do nich: "spie*****jcie stąd". Nie udzielono im pomocy, nie wezwano karetki, mimo że moja mocodawczyni miała ciężko złamany noc, w poniedziałek przechodzi operację, przebywa w szpitalu. Była cała zalana krwią - dodaje.

Według Giertycha "reakcja policji świadczy o tym, jaki był motyw tego uprowadzenia". - W sensie prawnym mieliśmy do czynienia z nielegalnym pozbawieniem wolności. Nie było żadnych podstaw do nakazania wejścia do samochodu, do wywiezienia. To były działania o charakterze przestępczym. Ta reakcja po wypadku wskazuje na próbę ukrycia tego faktu - podkreśla prawnik. 

Odpowiada Marczakowi: Bezczelne łgarstwo, próba przyćmienia

Jak dodaje, karetka została wezwana przez chłopców, którzy przyjechali na miejsce wypadku. - Moja klientka została zabrana do szpitala, a druga dziewczyna ze złamaną ręką była przesłuchiwana do czwartej nad ranem przez policję, tą samą, która zawiniła w tej sprawie - twierdzi Giertych.

Twierdzenie rzecznika stołecznej policji, jakoby prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek, jest wg Giertycha "bezczelnym łgarstwem". - To próba przyćmienia całej sprawy. Ujawnianie publiczne jakichkolwiek informacji z postępowania przygotowawczego policji przed przesłuchaniem sprawców zdarzenia jest utrudnianiem postępowania karnego - mówi. 

Giertych przekonuje, że w sprawie naruszono kilka przepisów Kodeksu karnego. - Nie jest wyjaśniony motyw. Dlaczego z grupy młodzieży policja wybiera dwie dziewczyny, wywozi do lasu w nocy bez żadnej podstawy prawnej? To musi być wyjaśnione - mówi. - W przekonaniu rodziny i moim, służby państwowe, policja już na wstępnym etapie zachowuje się tak, jakby pomagała policjantom uniknąć odpowiedzialności karnej. Te wypowiedzi nadkomisarza Marczaka są nakierowane na to, aby uchronić od odpowiedzialności policjantów. Dochodzą do mnie informacje, jeszcze nie o charakterze procesowym, że tego typu zdarzenia, a nawet gorsze, miały miejsce wcześniej na terenie Pruszkowa i okolic - dodaje. 

Zniszczony rosyjski czołg stoi po drugiej stronie ulicy przed kościołem w mieście Swiatohirsk na Ukrainie, piątek 6 stycznia 2023 r. Ukraina ostrzega: Rosja planuje "prowokacje nuklearne" w dwóch miejscach

"Moja klientka uważa, że miała szczęście, że doszło do wypadku"

Prawnik zaapelował do osób, które mają wiedzę na temat takich zdarzeń, zwróciły się do jego kancelarii. 

- W tego typu sytuacjach model działania sprawców jest podobny. To, że ta sprawa zakończyła się wypadkiem, nie oznacza, że w innych sytuacjach doszło do tak szczęśliwego zakończenia. Mówię to nie bez podstaw. Moja klientka uważa, że miała szczęście, że doszło do wypadku. Mimo że będzie miała operacje, że ma ogromny stres i ból związany z tym wypadkiem. Ona uważa, że miały szczęście - mówi adwokat. 

Więcej o: