Kulisy wypadku radiowozu z nastolatkami. "Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach"

- [Córka - red.] stwierdziła, że to może dobrze, że tak to się skończyło i doszło do tego wypadku, bo nie wiadomo, gdzie ci policjanci by je wywieźli i co z nimi zrobili - powiedziała Onetowi pani Sylwia, matka 17-latki, która ucierpiała w wypadku radiowozu w miejscowości Dawidy Bankowe. - Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Tymczasem ten horror przydarzył się memu dziecku - dodała kobieta.
Zobacz wideo Wypadek w Fajsławicach. Autobus pasażerski zjechał do rowu

W nocy z poniedziałku na wtorek policyjny radiowóz uderzył w drzewo w miejscowości Dawidy Bankowe niedaleko Piaseczna na Mazowszu. W chwili wypadku w samochodzie oprócz funkcjonariuszy były także dwie nastolatki w wieku 17 i 19 lat. Mimo tego karetki wezwano tylko dla policjantów, którzy wcześniej kazali dziewczynom opuścić pojazd. Później jedna z nich trafiła do szpitala.

Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak przekazał, że "nie ma wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie ma żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie były". Sprawą zajmuje się prokuratura.

Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl

Orszak Trzech KróliŚwięto Trzech Króli. Niemal 800 orszaków przejdzie ulicami polskich miast

Dwie wersje zdarzenia. "Gdzie mnie zabieracie?!"

Onet dotarł do pani Sylwii, matki poszkodowanej 17-latki, a także do starszego brata dziewczyny. Nastolatka opowiedziała dokładnie, co się stało w poniedziałek wieczorem. Według jej relacji wraz z chłopakiem i znajomymi udali się na przejażdżkę po okolicy. - Jak opowiadała mi córka, w pewnym momencie zauważyli, że niedaleko drogi coś się pali. Zatrzymali się, wyszli z aut i nawet swoimi gaśnicami próbowali stłumić ogień. Zresztą, zauważyli, że ktoś już to robił, bo obok leżała inna gaśnica. Kiedy nie udało im się, zadzwonili na policję i straż pożarną - powiedziała w rozmowie z portalem pani Sylwia.

Zgłoszenie pożaru potwierdzają strażacy. Ogień nie był duży - udało się go ugasić jeszcze zanim przyjechała policja. Funkcjonariusze wylegitymowali młodych ludzi, a w pewnym momencie mieli kazać wsiąść do radiowozu 19-latce. To właśnie ten moment wzbudza najwięcej kontrowersji - inną wersję zdarzeń przekazują młode kobiety, a inną policjanci.

Jak podkreślił w rozmowie z Onetem nadkom. Sylwester Marczak, wszyscy świadkowie jednoznacznie wskazali, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek. - Informacja ta jednak nie ma dla nas większego znaczenia, gdyż tak jak od początku podkreślamy, nie było żadnych podstaw do tego, by osoby znalazły się w radiowozie - zaznaczył.

17-latka twierdzi jednak, że to policjanci kazali jej koleżance wsiąść do radiowozu, a ta poprosiła dziewczynę, by poszła z nią, bo się bała. - Jak relacjonowała córka, zaczęły się też głupawe zaczepki ze strony tych policjantów. Jakieś docinki czy teksty w stylu, że "możemy zaraz inne koguty włączyć" itp. W pewnym momencie, z zaskoczenia, radiowóz nagle ruszył. Dziewczyny były w szoku, podobnie zresztą, jak reszta towarzystwa. Nie zdążyły nawet przypiąć się pasami. A policjanci jechali bardzo szybko, wciąż przyspieszając. Moja córka zaczęła krzyczeć: "gdzie mnie zabieracie?!", "nie chcę nigdzie jechać!" - opowiedziała pani Sylwia.

Następnie kierujący radiowozem wypadł z zakrętu i wbił się w drzewo. Nastolatki nie zdążyły zapiąć pasów, więc w momencie uderzenia gwałtownie poleciały do przodu.

Lublin. Auto uderzyło w słup latarni. Nie żyje troje nastolatków, czwarty walczy o życieAuto uderzyło w latarnię. Nie żyje troje nastolatków, czwarty walczy o życie

"Kazali im s***"

Brat 17-latki powiedział portalowi, że kiedy policjanci zdali sobie sprawę z tego, co się stało, kazali dziewczynom uciekać. Jeden z nich miał nawet krzyknąć do nich: "s***". - Siostra miała zakrwawioną głowę, więc ten młodszy się przynajmniej zainteresował i sprawdzał, czy jest cała. Drugi najwidoczniej miał to gdzieś. Nie zmienia to faktu, że ostatecznie kazali im "s***" - podkreślił mężczyzna.

- Dziewczyny przeszły więc pieszo odległość jakichś trzech latarni i tam zgarnęli ich znajomi. Wtedy zadzwonił do mnie chłopak siostry. Mówiłem im, żeby tam na miejsce wezwali karetkę, ale odpowiedział, że policja nie pozwala i muszą stąd odjechać. Jak zatrzymywały się tam inne auta, to też policjanci kazali im natychmiast odjeżdżać. A to przecież potencjalni świadkowie - dodał.

Gdy mężczyzna dojechał na miejsce, policjanci mieli stać z uśmiechami na twarzach. Podszedł do nich i powiedział, że tak tej sprawy nie zostawi. Zaczął też robić zdjęcia miejsca wypadku - funkcjonariusze mieli mu to utrudniać.

Daria Reluga na zdjęciach rodzinnychByła najlepszą maturzystką Gdańska. Kto zabił 19-letnią Darię?

"Ten horror przydarzył się memu dziecku"

17-latka powiedziała matce, że kiedy była w radiowozie, myślała, iż to "ostatnie sekundy jej życia". - Potem stwierdziła, że to może dobrze, że tak to się skończyło i doszło do tego wypadku, bo nie wiadomo, gdzie ci policjanci by je wywieźli i co z nimi zrobili. Bo oni nie mieli zamiaru zawracać. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Tymczasem ten horror przydarzył się memu dziecku - zaznaczyła kobieta, dodając, że to "przerażające".

Obecnie dziewczyna przebywa w szpitalu. Ma złamany nos, z przemieszczeniem oraz potłuczenia na całym ciele. Jej matka podkreśla, że nastolatka jest w złym stanie psychicznym. Druga nastolatka ma złamaną rękę.

Więcej o: