Daria Reluga była najlepszą maturzystką 1995 roku w Gdańsku. Absolwentka XII Liceum Ogólnokształcącego dostała się na Akademię Medyczną. Po najdłuższych wakacjach miała zacząć studiować biotechnologię, chciała zostać lekarką. Ze względu na tak rewelacyjnie zdaną maturę Daria wystąpiła w lokalnej telewizji. - Czyń mądrze i oczekuj końca. Nie zawsze jest wiadomy i czasem może być zaskakujący - powiedziała w materiale. Tydzień przed zaginięciem świętowała 19. urodziny.
Daria zaginęła 4 sierpnia 1995 roku po tym, jak wyszła z mieszkania w bloku przy ul. Bobrowej w Gdańsku. Dziewczyna około godziny 7 rano poszła pobiegać w lesie na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Miała wrócić o godzinie 9 - gdy rodziny już nie było w domu. Zaginięcie córki odkryła jej mama, która o 15 wróciła do domu z pracy. Kobieta od razu zawiadomiła policję, która początkowo nie chciała przyjąć zawiadomienia o zaginięciu - kazano odczekać 72 godziny (pamiętajmy - nie trzeba czekać 24 lub 48 godzin, by zgłosić zaginięcie bliskiej osoby - policja ma obowiązek przyjąć zgłoszenie niezależnie od tego, ile czasu upłynęło od stwierdzenia nieobecności zaginionego).
Pierwsze działania funkcjonariusze podjęli dopiero wieczorem, po tym, jak ojciec zaginionej zorganizował z ochotnikami przeszukanie lasu. - Tego wieczoru przechodziłem może 10 metrów od miejsca, gdzie Daria była ukryta - mówił pan Dariusz w rozmowie z dziennikarką Radia ZET.
Ciało 19-latki zostało znalezione następnego dnia w lesie, 300 metrów od domu, na tyłach gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego, przykryte gałęziami i paprociami. Do 2020 roku wersja była taka, że nastolatkę znaleźli policjanci, ale później wyszło na jaw, że to leśniczy kazał funkcjonariuszom rozgrzebać miejsce, które według niego wyglądało podejrzanie. Obok roznegliżowanych zwłok znajdowały się trzy duże gniazda czerwonych mrówek - według entomologa po miesiącu "z Darii zostałby szkielet".
Po pogrzebie ojciec Darii chciał powiesić krzyż w miejscu, gdzie zginęła 19-latka. Policjanci odmówili jednak podania mu dokładnego miejsca znalezienia ciała, powołując się na monitoring założony przez służby. Pan Dariusz na miejsce śmierci córki trafił jednak przypadkiem po dwóch miesiącach. Sąsiadka pokazała mu miejsce, które paliło się cztery dni przed śmiercią Darii, która zgłosiła to zdarzenie straży pożarnej. Później 19-latka biegała w tym miejscu, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Na jednym z drzew ojciec i sąsiadka znaleźli krzyż z tabliczką: "4 sierpnia zginęła tu Daria Reluga śmiercią męczeńską".
Mężczyzna pojechał na komendę, gdzie okazało się, że żadnego monitoringu nie było, a policja nie wie, kto zawiesił tabliczkę w miejscu zabójstwa, które nie było ujawniane. Policjanci mieli zabezpieczyć dowód, jednak dopiero ojciec zerwał tabliczkę i trzymał ją w mieszkaniu. W 1999 roku przekazał tabliczkę pewnemu funkcjonariuszowi. Ten oddał ją do badań dopiero wtedy, gdy przechodził na emeryturę - po 15 latach od zbrodni, w 2010 roku. Można było ją zbadać tylko pod kątem grafologicznym.
Na grobie Darii przez pewien czas pojawiały się też dziwne kartki i listy. Miała je pisać rok młodsza dziewczyna, która uczęszczała do tego samego liceum, co Daria. Sprawa ta nie miała jednak związku z zabójstwem 19-latki.
Przeczytaj więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl.
Z ustaleń śledczych wynika, że Daria została zgwałcona i uduszona. Jak powiedział jej ojciec, "bezpośrednią przyczyną śmierci było serduszko - stres, wysiłek". Na miejscu policjanci zabezpieczyli kuchenny nóż, który był wbity w drzewo, pod którym znaleziono zwłoki 19-latki - zrobili to jednak tak nieumiejętnie, że nie udało się zabezpieczyć śladów zostawionych przez potencjalnego mordercę. Znaleziono też zakrwawioną chusteczkę, co miało być dowodem na to, że Daria się broniła. Odkryto również włos, który nie należał do Darii - jednak przez 10 miesięcy jeden z policjantów trzymał ten dowód w szufladzie, zamiast w lodówce, przez co nie nadawał się badań. Odkryto też wisiorek ze skórzanym paskiem, który według policji należał do Darii, chociaż rodzice w ogóle go nie rozpoznali. Później dowód ten zaginął.
Z ekspertyzy, na którą powołuje się Onet, wynika, że sprawca działał sam. Miał poniżej 35 lat i był bardzo silny i sprawny fizycznie. Nie wykazywał skłonności sadystycznych i najpewniej nie znał wcześniej swojej ofiary. Sekcja zwłok wskazuje, że Daria została uduszona przedramieniem, co sugeruje, że sprawca nie chciał jej zabić, tylko ją obezwładnić. Obrażenia wskazują, że mógł być ubrany w skórzaną kurtkę z zamkami na rękawach. Nasienie gwałciciela i jego materiał genetyczny został zabezpieczony i znajduje się m.in. w bazie Interpolu. Do tej pory nie dało się jednak dopasować go do żadnego podejrzanego.
Policjanci przez długi czas poszukiwali dwóch mężczyzn, którzy w dniu zabójstwa Darii, o godzinie 8:40, wsiedli do autobusu linii 169 na przystanku na żądanie, znajdującym się w środku lasu - w okolicy miejsca, gdzie później znaleziono zwłoki 19-latki. Kierowca zapamiętał, że dwaj około 35-letni mężczyźni zachowywali się dziwnie - byli wystraszeni i ubrudzeni igliwiem. Jeden z nich kupił im obu bilety, jednak byli tak roztrzęsieni, że nie potrafili ich skasować - pomógł im w tym 10-letni chłopiec. Mężczyźni wysiedli na kolejnym przystanku i pobiegli do lasu. Kierowca dość dobrze zapamiętał ich twarze, a na podstawie jego opisów powstały dwa portrety pamięciowe.
Rysopisy dwóch mężczyzn, których opisał kierowca autobusu. fot. materiały policji
Jeden z mężczyzn, nazwany "Wątłym", był szczupły, wysoki, miał ciemny zarost i rozczochrane włosy oraz zrośnięte, krzaczaste brwi. Drugi, "Rudy", był krępy i miał krótko ostrzyżone włosy. Być może byli to bezdomni, którzy - jak zauważa Onet - zniknęli z lasu, w którym znajdowały się ich koczowiska, właśnie po zabójstwie nastolatki. Podejrzanych pasażerów nigdy nie odnaleziono. Nie wiadomo także nic o trzecim mężczyźnie, który wszedł do lasu zaraz za biegnącą Darią, a którego widziała kobieta wyprowadzająca psa na spacer.
Na to, że sprawa nie została rozwiązana, mogło wpłynąć także to, że komendy policji w Gdańsku i Sopocie przerzucały się dokumentacją ws. śmierci Darii - nie było bowiem pewności, na terenie którego miasta w lesie doszło do zbrodni. Wspomniany leśniczy, który odkrył zwłoki, na podstawie map orzekł, że teren lasu należy do Sopotu, który przejął sprawę. Jeszcze później, w niewyjaśnionych okolicznościach, w sopockiej prokuraturze zaginęło mnóstwo akt dotyczących morderstwa 19-latki - zginęły dokumenty zbierane w latach 1997-2006. Nikogo w tej sprawie nie ukarano.
Po zabójstwie Darii pojawiły się informacje, że w wakacje 1995 roku podejrzany mężczyzna kręcił się w okolicach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Świadkowie zgłosili wówczas co najmniej trzy próby napaści. Jedna z kobiet była śledzona, a następnie została zaatakowana na przystanku autobusowym. Mężczyzna ciągnął ją za włosy, podduszał, szarpał tak mocno, że spadły jej buty. Gdy zauważyła światła samochodu, postanowiła rzucić się na pojazd. Napastnik wówczas uciekł do lasu.
Na tym jednak nie koniec historii, z którymi łączona jest sprawa Darii. Cztery lata po śmierci 19-latki zaginęła jej znajoma z liceum - Anna Rozkosz. Dziewczyna miała pójść na działki, po czym rodzina straciła z nią kontakt. Po ośmiu miesiącach odnaleziono jej zwłoki, które były przykryte gałęziami i kawałkami drewna. Według śledczych dziewczyna popełniła samobójstwo.
Ojciec Darii po latach dotarł też do wspomnianego kierowcy autobusu, który miał stwierdzić, że widziani przez niego mężczyźni byli młodsi i dobrze ubrani oraz wyjawił mu, że rozpoznał jednego z podejrzanych... już w 1995 roku w szpitalu. Wcześniej zgłosili go też lekarze, którzy zauważyli, że ma podejrzane obrażenia. Na widok funkcjonariuszy miał krzyknąć, że "nic jej nie zrobił". Policjanci mieli wiedzieć natomiast, "czyim jest synem". Informacja ta jednak nie znalazła się w żadnych dokumentach. Na podstawie tych zeznań pan Dariusz stwierdził, że sprawca mógł mieć "dobrze umocowanych rodziców".
Ojciec Darii, Dariusz Reluga, w 2022 roku ufundował nagrodę w wysokości 100 tysięcy złotych za pomoc w ustaleniu sprawcy lub sprawców. Mężczyzna w licznych wywiadach powiedział, że nie jest w stanie dłużej czekać na znalezienie mordercy córki - sam jest po siedemdziesiątce i chce doczekać skazania zabójcy. Z tego powodu pan Dariusz sprzedał działkę pod Trójmiastem, a zebrane środki przeznaczył na nagrodę. - Wiem, że osoba uwikłana w morderstwo nie odda skóry, ale nie wierzę, że prawdę zna tylko sprawca. Musiał się komuś zdradzić, może przy winie, wódce, może w chwili słabości - tłumaczył Dariusz Reluga w rozmowie z portalem zawszepomorze.pl.
- To nieprawda, że czas leczy rany. To kłamstwo. Nie ma nic gorszego, niż pochować własne dziecko. Nigdy się nie poddam, dopóki sprawca nie będzie zatrzymany i ukarany - dodaje w rozmowie z Onetem. Ojciec Darii czeka na informacje w sprawie śmierci córki pod numerem telefonu: 452 457 043. Informacje można przekazywać także bezpośrednio do Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, która zajmuje się sprawą - można dzwonić pod numer 525 190 033.
"Karalność przestępstwa ustaje, jeżeli od czasu jego popełnienia upłynęło lat 30, gdy czyn stanowi zbrodnię zabójstwa". W przypadku śmierci Darii jest to więc 2025 rok.