Nastolatki w radiowozie. "Nie tylko takiego koguta możemy włączyć". Jest decyzja ws. policjantów

Jak podaje RMF FM, policjanci z Pruszkowa, którzy doprowadzili do wypadku radiowozu, wrócili już do służby. Funkcjonariusze będą pracowali mimo tego, że w sprawie zdarzenia toczy się już śledztwo, m.in. dotyczące nieudzielenia pomocy poszkodowanym. Z kolei "Gazeta Wyborcza" dotarła do jednej z nastolatek, które jechały z policjantami we wspomnianym radiowozie.

W nocy z poniedziałku na wtorek 3 stycznia policyjny radiowóz uderzył w drzewo w miejscowości Dawidy Bankowe niedaleko Piaseczna na Mazowszu. W chwili wypadku w samochodzie oprócz funkcjonariuszy były także dwie nastolatki w wieku 17 i 19 lat. Mimo tego karetki wezwano tylko dla policjantów, którzy wcześniej kazali dziewczynom opuścić pojazd. Później jedna z nich trafiła do szpitala.

Zobacz wideo

Wypadek radiowozu z nastolatkami. Policjanci wrócili do służby

Z ustaleń RMF FM wynika, że pruszkowscy policjanci, którzy spowodowali wypadek, wrócili do służby, chociaż mają zakaz prowadzenia pojazdów służbowych. - Nasze dalsze decyzje uzależnione są od ustaleń w ramach postępowania dyscyplinarnego i ustaleń prokuratury - potwierdził rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak. Następnie dodał, że "nie ma wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie ma żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie były".

W środę 4 stycznia w sprawie wypadku śledztwo wszczęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postępowanie dotyczy także nieudzielenia pomocy poszkodowanym. W rozmowie z PAP rzeczniczka przekazała również, że na obecnym etapie nie przedstawiono nikomu żadnych zarzutów, ale planowane jest jeszcze m.in. przesłuchanie świadków i uzyskanie opinii biegłych. 

pralka - zdjęcie ilustracyjne Garwolin. Ośmiolatek utknął w pralce. Potrzebna była pomoc strażaków

"Miałam obawy, że mogą nas gdzieś wywieźć i coś zrobić". 17-latka znów trafiła do szpitala 

"Gazeta Wyborcza" dotarła natomiast do 17-latki, która brała udział w tym zdarzeniu. Policjanci przyjechali w poniedziałek wieczorem na interwencję ws. pożaru w Dawidach. Zgłaszającymi, jak się okazało, była młodzież. Straż pożarna ugasiła palące się gałęzie i odjechała. Policjanci, którzy według relacji poszkodowanej nastolatki dużo żartowali - i to momentami dwuznacznie, np. "Nie tylko takiego koguta możemy włączyć", zostali na miejscu nieco dłużej. W pewnym momencie zawołali do radiowozu jedną z nastolatek.

19-latka bała się wejść sama do auta, więc razem z nią do radiowozu wsiadła też 17-latka. Gdy policjanci skończyli wypisywać dokumenty, gwałtownie ruszyli przed siebie. - Spytałam, dokąd jedziemy, bo czułam się w tej sytuacji jednak niekomfortowo. Nie wiedziałam, czego oni od nas chcieli. Miałam obawy, że mogą nas gdzieś wywieźć i coś zrobić - mówi "Wyborczej". Z relacji nastolatki wynika, że policjanci włączyli sygnały świetlne i dźwiękowe, przez co jechali bardzo szybko. Na drugim zakręcie radiowóz rozbił się o drzewo. - Wydawało mi się, że zaraz zginę - opisywała dziewczyna. 

Przeczytaj więcej aktualnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.

Jarosław Kaczyński Kaczyński przeszedł zabieg. W szpitalu odwiedził go Mateusz Morawiecki

Młodszy policjant wyszedł z radiowozu i sprawdził stan nastolatek. Powiedział im też, żeby uciekały. Drugi, starszy funkcjonariusz, który prowadził auto, krzyknął do nich: "Spierd****cie!". Do policjantów wezwano karetkę. 

Nastolatki natomiast uciekły i zadzwoniły do znajomych, którzy przyjechali po nie i zabrali do OSP w Raszynie, gdzie stoją karetki pogotowia. 17-latka została stamtąd odwieziona do szpitala z obrażeniami głowy i lewej strony ciała. Poszkodowana wyszła ze szpitala, jednak w środę 4 stycznia ponownie do niego trafiła. Zostanie na obserwacji co najmniej do poniedziałku. Musi przejść operację nosa. 

Więcej o: