Rozbity radiowóz z nastolatkami. Ruszyło postępowanie dyscyplinarne i śledztwo. "Niezrozumiała głupota"

Trwa postępowanie dyscyplinarne wobec policjantów, którzy rozbili radiowóz w Dawidach Bankowych (woj. mazowieckie). Ruszyło także śledztwo w sprawie wypadku, jak i nieudzielenia pomocy poszkodowanym nastolatkom, które w chwili zdarzenia przebywały w pojeździe. - Policjantów zgubiła niezrozumiała głupota. Teraz mają spory problem - ocenił w rozmowie z WP policyjny informator.

Do wypadku doszło w nocy z poniedziałku na wtorek (2/3 stycznia). Grupa młodych ludzi wezwała pruszkowskich policjantów do pożaru na polach w miejscowości Dawidy Bankowe. Po interwencji mundurowi zabrali do radiowozu dwie młode kobiety, 17- i 19-latkę, i odjechali. Policjant kierujący radiowozem stracił panowanie nad autem i uderzył w drzewo. Pasażerki zostały ranne. Jak informowała policja, nastolatki "uzyskały pomoc medyczną we własnym zakresie". Obaj policjanci byli trzeźwi.

17-latka trafiła do szpitala m.in. ze złamaniem nosa i stłuczeniem barku. Jeszcze tego samego dnia została wypisana do domu, ale - jak podało TVN Warszawa - we wtorek wróciła do szpitala. Miała poczuć się źle, wezwano pogotowie.

Wypadek w Dawidach Bankowych. Postępowanie dyscyplinarne wobec policjantów

- Nie mamy żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie się znalazły. Stąd decyzja o wszczęciu czynności dyscyplinarnych wobec policjantów - poinformował we wtorek Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji w rozmowie z TVN Warszawa.

Wirtualna Polska ustaliła nieoficjalnie, że dwaj funkcjonariusze mają zostać najpierw zawieszeni, a później wydaleni ze służby. Na razie Komendant Powiatowy Policji w Pruszkowie nałożył na nich zakaz kierowania samochodami służbowymi.

TVN Warszawa dodaje, że ruszyło także śledztwo w sprawie spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy. Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie, podkreśliła, że śledztwo prowadzone w sprawie oznacza, iż nikomu nie przedstawiono zarzutów.

Nastolatki w radiowozie. "Córka była przerażona"

Nieco więcej szczegółów ujawnili świadkowie zdarzenia i rodzina 17-latki. Z ich relacji wynika, że policjanci mieli kazać 19-latce wsiąść do radiowozu. Wystraszona dziewczyna zabrała ze sobą młodszą koleżankę.

- Wsiadły, policja włączyła sygnały i ruszyła z bardzo dużą prędkością. [Córka] zaczęła krzyczeć, że gdzie oni ją zabierają. Była przerażona. [...] Krzyczała, że nie ma zapiętych pasów - opowiedziała w TVN24 matka jednej z dziewczyn.

- Maska była zgięta w pół, drzewo przeszło przez chłodnicę. Poduszki wystrzelone, przednia szyba zbita, porwane fotele z tyłu, podłokietnik wyrwany... No, musieli naprawdę jechać bardzo szybko - to z kolei wypowiedź jednego ze świadków zdarzenia.

Zobacz wideo

- Udało jej się wyjść, wysiadł policjant - tak jakby chciał sprawdzić, czy im się nic nie stało. Zobaczył, że żyją i powiedział: a teraz spier***ać - mówiła matka poszkodowanej, dodając, że jej córka przez złamany nos ma trudności z mówieniem i że czeka ją operacja.

Stacja podała, że po wypadku policjanci nie wezwali karetki i nie udzielili pomocy rannym nastolatkom. Poszkodowane zadzwoniły do swoich znajomych i to oni zawieźli je do stacji pogotowia.

Informator WP: "Policjantów zgubiła niezrozumiała głupota"

Policyjny informator zaznajomiony ze sprawą stwierdził w rozmowie z WP, że policjantów "zgubiła niezrozumiała głupota". - Pojechali na interwencję, a ulegli urokowi młodych kobiet, które zabrali ze sobą do radiowozu. Chcieli im pokazać policyjną robotę, doszło do kolizji, po której od razu powinni zawiadomić służby. Nie zrobili tego, mają teraz spory problem - powiedział, dodając, że jeden z funkcjonariuszy ma za sobą 18 lat służby, a drugi 10.

Więcej o: