Borsuka zauważyła przy drodze policjantka, która 23 grudnia jechała przez Mokrzeszów w woj. dolnośląskim. Zwierzak chwiał się na łapach, kichał i nie próbował uciekać przed człowiekiem. Zaniepokojona funkcjonariuszka wezwała na pomoc fundację Patataj Animals Sanctuary.
- Zadzwoniła do nas i czekała, aż przyjedziemy. Borsuka zabraliśmy do przychodni weterynaryjnej w Świdnicy, a kilka godzin później jego stan się pogorszył, dostał napadu padaczkowego i konieczna była wizyta w klinice we Wrocławiu. Ma objawy neurologiczne i toksoplazmozę. Lekarz stwierdził, że przyczyną mógł być wybuch petardy w norze - powiedziała w rozmowie z portalem swidnica24.pl pani Sandra, założycielka fundacji.
W jednym z komentarzy na fanpage'u organizacji napisała: "Toksoplazmoza mogła zaatakować borsuka pod wpływem obniżenia odporności z powodu stresu, co również konsultowaliśmy z lekarzami zajmującymi się zwierzętami egzotycznymi lub dzikimi". Dodała, że "wystrzały petard zostały wydedukowane na postawie uszkodzeń aparatu słuchu oraz błędnika".
Więcej wiadomości z Polski na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Borsuk - początkowo uznany za samicę - dostał imię Patrycjusz. Koszt jego leczenia znacznie przekroczył 1000 zł. Uruchomiono zbiórkę. Zwierzę przyjmowało m.in. antybiotyk i leki przeciwpadaczkowe. Pod koniec zeszłego roku stan Patrycjusza poprawił się, a potem znacznie pogorszył - weterynarze nie byli już w stanie mu pomóc. 3 stycznia podjęto decyzję o uśpieniu zwierzęcia.