21 lipca 2019 roku w Gdyni doszło do wypadku na bungee. 39-letni wówczas mężczyzna wyskoczył z kosza na wysięgniku żurawia, który był umiejscowiony w parku Rady Europy. Kiedy mężczyzna leciał głową w dół, w momencie naprężenia liny nagle spadł na skokochron (poduszka umieszczona pod żurawiem) z wysokości kilkunastu metrów. Na nagraniu, które krążyło wówczas w sieci, było widać pracowników, którzy podeszli do mężczyzny. Ruszał nogami i rękami, chwilę później został zabrany przez karetkę pogotowia ratunkowego. Gdyby nie skokochron, 39-latek prawdopodobnie nie przeżyłby upadku.
Oskarżony w sprawie został 55-letni instruktor skoków. Według prokuratury nieumyślnie naraził on na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu osiem osób (zarzut rozszerzono o pozostałe osoby, które tego dnia skakały na bungee) oraz nieumyślnie spowodował ciężki uszczerbek na zdrowiu jednej osoby (39-latka).
W środę 28 grudnia 2022 r. zapadł wyrok. Sąd podkreślał, że zaniechana przez instruktora została kontrola liny, dlatego uznał go za winnego. - Biegli wskazali w opinii, że uszkodzenia liny, które finalnie skutkowały jej przerwaniem, musiały istnieć i być widoczne co najmniej po oddaniu skoku poprzedzającego - powiedział sędzia Maciej Potyrała, cytowany przez tvn24.pl. Choć biegli są zgodni, że uszkodzenia musiały powstać już wcześniej, nie byli w stanie wskazać, kiedy dokładnie zaczęły one stanowić zagrożenie dla innych osób biorących udział w atrakcji.
W związku z tym instruktor został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Wyrok nie jest prawomocny, oskarżonego ani jego pełnomocnika nie było na sali rozpraw.
Więcej informacji z kraju i ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
39-letni mężczyzna, który w lipcu 2019 roku spadł podczas skoku na bungee, doznał bardzo poważnych urazów. Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wskazywała w 2020 r., że chodzi o liczne złamania kręgosłupa, a także wstrząśnienie mózgu. - Jak wynika z opinii sądowo-lekarskiej, uraz ten narażał pokrzywdzonego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i spowodował długotrwałą chorobę - mówiła cytowana przez trójmiejską "Gazetę Wyborczą".