Przypomnę fakty: Paweł Kozanecki we wrześniu 2021 r. wracał z wesela influencerki (a ostatnio także uczestniczki programu "Top Model") Martyny Kaczmarek, kiedy pod Olsztynem wydarzył się śmiertelny wypadek z jego udziałem. On poruszał się sportowym mercedesem, kobiety, które zginęły, miały starsze, tańsze audi. Krótko potem Kozanecki opublikował instastory, w którym pouczał, by nie jeździć "trumnami na kółkach" – jego zdaniem właśnie taką "trumną" poruszały się ofiary.
Kozaneckiemu postawiono zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku drogowego. Według śledczych adwokat przekroczył linię podwójną ciągłą i wjechał na przeciwny pas ruchu. Po wypadku w jego krwi wykryto ślady kokainy. W grudniu 2022 r. Kozanecki został dyscyplinarnie zawieszony w czynnościach zawodowych, niedługo stanie przed sądem powszechnym – grozi mu do ośmiu lat więzienia.
I tutaj wchodzi "Uwaga!" TVN.
TVN poinformowało, że Paweł Kozanecki długo odmawiał rozmów z mediami, ale teraz zdecydował się zabrać głos. Wobec tego stacja mu go udzieliła. Prawnik mówi w wywiadzie, że pamięta bardzo dobrze cały dzień, ale samego wypadku – nie. Podkreśla za to, że jechał spokojnie, opowiada też o wrażeniach swojej żony, która jest jedynym świadkiem zdarzenia:
Żona twierdzi, że pamięta, że nie było takiej sytuacji, która zwróciłaby jej uwagę… Ona siedziała obok mnie, nie spała, nie czytała niczego… Ona do tej pory twierdzi, że wie, że ja nie zjechałem na przeciwległy pas ruchu. Ja się w tej kwestii nie wypowiadam
– wypowiada się Kozanecki. A dziennikarka pyta, czy jego słowa nie są najlepszą linią obrony. Eureka!
Nie wiem, czego spodziewał się TVN, zapraszając adwokata do rozmowy o wypadku, w którego sprawie niebawem stanie na ławie oskarżonych. I to adwokata, który (o czym "Uwaga!" wie) specjalizuje się w sprawach karnych o spowodowanie wypadków drogowych. Miała być ekspiacja na wizji, łzy, przeprosiny i worek pokutny? A może jednak logicznie byłoby zastanowić się: czy mecenas Kozanecki nie będzie chciał wykorzystać platformy medialnej, żeby przed procesem zaserwować opinii publicznej własną, przemyślaną narrację o tym, co się zdarzyło na drodze pod Olsztynem?
Ale najdziwniejsze w rozmowie nie są te chwile, w których Kozanecki przedstawia swoją wersję wydarzeń (w tym autorską teorię o narkotyku we krwi – jak twierdzi, może wypił kokainę z cudzej szklanki). Największe wrażenie robią momenty, kiedy płynnie wchodzi w rolę eksperta oceniającego postępowanie we własnej sprawie. Na pytanie dziennikarki, czy czuje się winny tego, co się stało, odpowiada:
(...) Ja się zapoznałem z tym, co biegły stwierdził w swojej opinii, z wnioskami, z treścią tej opinii. To nie jest ani tak, że to mnie przekonuje, że jest normalnie wina bez żadnych wątpliwości, ani też nie uważam, że cały ten materiał dowodowy jest w ogóle do kosza
– recenzuje bezpretensjonalnie, tak jakby z oskarżonego o spowodowanie śmiertelnego wypadku przedzierzgnął się nagle w bezstronnego specjalistę. Do gry wchodzą jego doświadczenie, ekspertyza, autorytet profesjonalisty. Jak najbardziej, umie na spokojnie ocenić opinię biegłych, w końcu zna się właśnie na tego typu przypadkach. Wobec pracy śledczych prezentuje łaskawą postawę: nie sądzi w końcu, że zebrany materiał dowodowy jest "w ogóle do kosza". Noty nie wystawił. Może trójka z plusem?
Tę osobliwą płynność ról da się dostrzec też w sposobie prowadzenia rozmowy. Kiedy Kozanecki samorzutnie wchodzi w buty eksperta, tłumacząc, że dla sądu nie jest ważne, czy sam pamięta wypadek (bo "i tak nie wydałby wyroku skazującego tylko i wyłącznie na tej podstawie"), dziennikarka go z tych butów nie wyjmuje. Tylko pyta: "myśli pan, że tych dowodów jest za mało?".
Materiał dowodowy jest, jaki jest. Trudno się spodziewać jakiegoś innego, kiedy nie mamy praktycznie świadków
– tak na pytanie o dowody odpowiada adwokat. A może ekspert od postępowania karnego. A może oskarżony. A może – w jednym dwunastominutowym materiale TVN – i to, i to, i to.