W czwartek Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji potwierdziło, że w środę w gmachu Komendy Głównej Policji wybuchł prezent, który komendant gen. insp. Jarosław Szymczyk otrzymał kilka dni wcześniej podczas wizyty roboczej w Ukrainie.
Po powrocie Szymczyk miał zostawić prezenty na zapleczu gabinetu. Kiedy następnego dnia postawił pionowo na podłodze jeden z granatników, doszło do wybuchu. Do zniszczeń doszło na trzech kondygnacjach budynku.
Sprawę bada prokuratura. Komendant ma zostać w najbliższym czasie przesłuchany, ma status pokrzywdzonego. Śledztwo dotyczy nieumyślnego spowodowania eksplozji zagrażającej życiu wielu osób.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Wskutek eksplozji obrażeń doznały dwie osoby, w tym sam Szymczyk. Komendant opuścił już szpital. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" odniósł się do zdarzenia. Jak przekazał, 12 grudnia spotkał się z komendantem głównym Narodowej Policji Ukrainy Ihorem Kłymenką. Pod koniec rozmowy zostały przekazane prezenty.
- Ja darowałem panu generałowi skromny policyjny gadżet - portfel, długopis, wizytownik i butelkę polskiego alkoholu. Pan generał wręczył mi tubę po granatniku, która - jak powiedział - jest tubą zużytą, pustą, bezpieczną, przerobioną na głośnik, z którego można korzystać przez bluetooth. Zresztą zaprezentował mi jak ten głośnik działa - powiedział gen. Jarosław Szymczyk.
Po drugim spotkaniu, które szef polskiej policji odbył w Państwowej Służbie Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, otrzymał podobną tubę po zużytym granatniku. - Pytaliśmy czy na pewno jest to sprzęt bezpieczny, bo będziemy wracać przez granicę, czy możemy to przewozić. Zapewniono nas, że tak, bo to urządzenie jest bez materiałów wybuchowych, że to złom - zaznaczył gen. Szymczyk.
Komendant główny policji powiedział "Rzeczpospolitej", że jeśli ma coś sobie zarzucić, to, że "zaufał za bardzo". - Ale nie wyobrażam sobie, żeby w tak partnerskiej relacji nie ufać służbom z którymi współpracujemy - zaznaczył, dodając, że "czuje się ofiarą, nie sprawcą".