Patryka znaleziono w Ba³tyku ze skrêpowanymi d³oñmi. Sprawa ucich³a po zaginiêciu Iwony Wieczorek

Patryk Palczyñski planowa³ udaæ siê na rejs do Nowej Zelandii. W tê podró¿ jednak nigdy siê nie wybra³. Cia³o 24-latka wy³owiono z Ba³tyku niespe³na miesi±c po tym, jak zagin±³. Mia³ zwi±zane rêce i fragmenty p³yty chodnikowej przywi±zane do tu³owia. ¦ledczy stwierdzili, ¿e w jego ¶mierci nie bra³y udzia³u osoby trzecie.

Patryk Palczyński pochodził z rodziny o żeglarskich tradycjach. Na morzu pływali jego dziadkowie i rodzice, a sam Patryk swój pierwszy rejs przeżył, mając cztery lata. Już jako nastolatek uczestniczył w zawodach i obozach żeglarskich. Po maturze zdał do Szkoły Morskiej w Gdyni na nawigację. Studiów co prawda nie ukończył, ale zaczął żeglować zawodowo - m.in. po Oceanie Indyjskim. Później wrócił do Trójmiasta i zaczął studia na AWF-ie, z których ostatecznie zrezygnował. Powodem było to, że został członkiem załogi, która miała ściągnąć statek z Pacyfiku do Europy.

Zobacz wideo Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?

Gdynia. Zjedli obiad i tort z okazji 24. urodzin Patryka. W ostatnim SMS-ie pisał "Ciao, ciao"

Później mieszkał na Karaibach, skąd codziennie kontaktował się z rodzicami. W lipcu 2009 roku wrócił do Polski. Zajął się naprawianiem jachtów, startami w regatach czy spotykaniem się ze znajomymi. W listopadzie chciał wypłynąć w kolejny rejs, ale zachorował. - Złapała go jakaś dziwna choroba, prawdopodobnie przywleczona z Ameryki Południowej. Udało się ją wyleczyć antybiotykami, jednak to trwało miesiąc - mówiła crime.com.pl mama Patryka, Julitta Palczyńska.

Pod koniec maja Patryk powiedział, że wypłynie w rejs, ale nie chciał zdradzić miejsca, do którego płynie, "żeby nie zapeszać". 2 czerwca 2010 roku Patryk i pani Julitta spotkali się po 18 na obiad i kawałek tortu - następnego dnia wypadały bowiem 24. urodziny Patryka. Po 23 kobieta odprowadziła syna na dworzec w Gdyni. Tam widziała go po raz ostatni.

Z danych jego komórki wynika jednak, że nie wsiadł do pociągu, tylko pojechał (najpewniej taksówką) kilometr dalej, niedaleko Skweru Kościuszki. O 23:56 Patryk wysłał mamie ostatniego SMS-a: "No dobra, już zaraz wyjazd. Będę musiał wyłączyć telefon. Pozdrawiam gorąco i głowa do góry" - napisał. - Zakończył po włosku "Ciao, ciao" - dodała pani Julitta w rozmowie z portalem gdynia.naszemiasto.pl. Potem wyłączył komórkę. Wysłanych kilka minut później życzeń urodzinowych od mamy już nie odebrał.

W Gdańsku natrafiono na dryfujące ciało. Było dociążone dwoma kawałkami płyty chodnikowej

Następnego dnia pani Julitta miała problem z telefonem. Nie otrzymywała potwierdzenia, że wiadomość została dostarczona, dlatego cały czas wysyłała do syna SMS-y. Po kilku dniach zaniosła telefon do naprawy. Wówczas zauważyła, że żadna z wiadomości nie dotarła do odbiorcy. Zaczęła wypytywać znajomych Patryka i wypytywać o niego na statkach. Zgłosiła też zaginięcie na policję. - Naczelnik dochodzeniówki z Komendy Miejskiej w Gdyni zasugerował, że Patryk uciekł przede mną, bo jestem toksyczna - powiedziała matka, wspominając zdarzenia z 2010 roku.

Miesiąc później, 14 lipca 2010 roku, kuter rybacki trafił na pływające ciało w okolicach portu w Gdañsku. Zwłoki wciągnięto na koszyk i dopiero po dopłynięciu okazało się, że ciało dociążono dwoma kawałkami płyty chodnikowej, przywiązanymi do pasa. Ponadto zauważono, że ręce zmarłego są skrępowane za plecami. Badania DNA potwierdziły, że był to Patryk.

"Zdaniem psychologa Patryk za sprawą wisiorka uważał, że myśli w sposób magiczny". Wcześniej go na sobie nie miał

Rodzina apelowała o to, by pomóc jej znaleźć morderców 24-latka. Do pani Julitty zgłosiła się tylko jedna kobieta, która miała mieć wiedzę o zabójcach - okazała się jednak zwykłą oszustką. Po kilkunastu miesiącach Prokuratura Gdańsk-Oliwa stwierdziła, że Patryk zmarł w wyniku samobójstwa.

Eksperyment procesowy wykazał, że można samemu się skrępować i wskoczyć do wody. Problem w tym, że przed sekcją zwłok przecięto węzły, więc nie było wiadomo, jakim dokładnie sposobem zaginiony został skrępowany. Śledczy nie ustalili też, skąd wzięły się dwa fragmenty ważącej łącznie 23 kilogramy płyty chodnikowej - być może z remontowanego wówczas Skweru Kościuszki. Płyty miały dociążyć ciało, jednak prokuratura uważa, że po nasiąknięciu zrobił się z nich pumeks, dlatego zadziałały jak boja. Nie wiadomo jednak, jak ciało z Gdyni mogło zostać zniesione przez prąd aż 14 kilometrów dalej. 

To, co w tej historii może najbardziej bulwersować to to, że nie ustalono tożsamości dwóch osób, których ślady biologiczne znaleziono na sznurze, którym były związane dłonie Patryka. Wiadomo na pewno, że byli to mężczyźni. - Można to stwierdzić na podstawie równowagi między chromosomami X i Y - powiedział w 2010 roku Onetowi prof. Ryszard Pawłowski z Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku. Prokuratura uznała, że to dlatego, że "lina nie była nowa" oraz, że "woda morska usuwa ślady".

Z sekcji zwłok wynika, że przyczyną śmierci 24-latka było utonięcie. Patryk nie był przed śmiercią pod wpływem żadnych środków odurzających, a na ciele nie stwierdzono śladów wskazujących na walkę lub napaść ani działanie osób trzecich. Problemem jest też to, że żaden świadek nie widział go po opuszczeniu dworca w Gdyni. Patryka nie zarejestrowała też żadna kamera monitoringu (o który wystąpiono zbyt późno, ponieważ starsze nagrania zdążyły się nadpisać). Nie ustalono również, skąd na szyi zmarłego znalazł się wisiorek w kształcie żółwia, którego nigdy wcześniej na sobie nie miał i na którym znaleziono odcisk palca nieznanej osoby. - Zdaniem psychologa Patryk za sprawą wisiorka uważał, że myśli w sposób magiczny, a takie myślenie jest specyficzne w przypadku samobójców - powiedział mec. Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych i administracji, który pomaga rodzinie Patryka w tej sprawie. Mimo nacisków rodziny i Kaczmarka prokuratura nie zgodziła się na opinię drugiego biegłego psychologa. 

Prokuraturze do tej pory nie udało się ustalić, co mogło być motywem ewentualnego samobójstwa. Zawód miłosny nie wchodził w grę. 24-latek nie miał też związków ze środowiskiem przestępczym. W części odzyskanych maili nie znaleziono niczego podejrzanego. Nie znaleziono też toreb Patryka ani jego dokumentów i telefonu, które na pewno miał ze sobą.

Jak zauważa matka Patryka, niestety śmierć 24-latka została potwierdzona w czasie, gdy cała Polska żyła zaginięciem Iwony Wieczorek. - Iwona zaginęła trzy dni po wyłowieniu Patryka, 17 lipca 2010 r. Bardzo współczuję jej matce, choć tam zostaje jeszcze cień nadziei. Nagłośnienie tego zdarzenia oraz kolejne relacje z nieudanych poszukiwań sprawiły, że zaangażowanie policji i prokuratury w wyjaśnienie okoliczności śmierci mego syna było znacząco mniejsze - przekazała.

"Prokurator dokładnie się nie przyjrzała, bo uznała, że widok jest mało przyjemny"

Skąd więc takie, a nie inne stwierdzenie prokuratury? Dziennikarz crime.com.pl w rozmowie z ówczesnym szefem PR Gdańsk-Oliwa Cezarym Szostakiem dowiedział się, że powodem było m.in. to, że Patryk przed planowanym wyjazdem zachowywał się tak, jakby "rozliczał pewien etap" - oddał niewielki dług, (czasowo) wymeldował się z domu, nie zabrał zbyt wiele, usunął maile, poszedł do fryzjera czy dokonał apostazji. Wskazówką miało być to, że znajomej powiedział, że "gdyby miał umrzeć, to chciałby umrzeć w morzu". Jak jednak zauważa mama Patryka - syn wymeldowywał się przed każdym rejsem, a za nowy adres wskazał Nową Zelandię. Ponadto wziął z domu to, co potrzebne, czyli telefon, dokumenty, pieniądze i ubrania.

 

Julitta Palczyńska uważa też, że jej syn nie zginął w noc, kiedy widziała go po raz ostatni. Rodzina oddała do badania zegarek Aviator, który został znaleziony na ręku Patryka. Z analizy danych ma wynikać, że zegarek logował się przez trzy do pięciu dni w jednym miejscu - wieżowcu Sea Towers w Gdyni. - Po odnalezieniu ciała syna popełniono wiele błędów. Skończył się film w aparacie policyjnego fotografa, więc nie zrobiono zdjęć, jak wyglądały skrępowanie ręce Patryka. Zanim fotograf wrócił z aparatem, biegły porozcinał węzły. Prokurator też dokładnie się im nie przyjrzała, bo uznała, że widok jest mało przyjemny i obserwowała ciało z odległości - zarzuca śledczym pani Julitta. W 2012 roku Prokuratura Rejonowa w Pruszczu Gdańskim umorzyła jednak śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych podczas oględzin zwłok Patryka.

- Patryk był pół roku na Karaibach. Naoglądał się różnych dziwnych rzeczy. Myślę, że zobaczył coś, czego nie powinien zobaczyć. Usłyszał coś, czego nie powinien usłyszeć. Myślę, że tamtego czerwca 2010 roku zetknął się z ludźmi, z którymi - po namyśle - nie chciał mieć nic wspólnego. I za to zapłacił życiem - uważa matka. Pani Julitta przypomina też, że osoby, które mogą mieć informacje na temat ostatnich dni Patryka, mogą liczyć na nagrodę, którą zebrała rodzina i przyjaciele zmarłego.

Wiêcej o: