Amerykanie dumni z korzeni chodzą na polskie jarmarki, tańczą polkę (sic!) i z zapałem kibicują Idze Świątek. Cieszy ich polska wódka i memy z okutaną chustą babuszką, która każe nosić szalik. Odkopują czarno-białe zdjęcia przodków zrobione jeszcze w starym kraju, wrzucają grafiki z Janem Pawłem II i zadają pytania o kwestie językowe (czy do jamnika pasuje polskie imię "Katya" – oto prawdziwe pytanie z grupy). Ale zacznijmy od tego, co łączy najbardziej: od talerza.
Król polsko-amerykańskich żołądków jest jeden. To pieróg – a raczej pierogi, pierogis, pierogies (choć obecnie, po skupionych na tym terminie gorących dyskusjach lingwistycznych z udziałem Polaków z Polski, przeważa raczej poprawna liczba mnoga).
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Ani do pierogów, ani do innych polskich dań Amerykanie, przyzwyczajeni do melting pot, nie podchodzą jednak w sposób ortodoksyjny. Przeciwnie – nie wie, co to kuchnia fusion, kto nie odwiedził I Love My Polish Heritage Group. Pojawił się już tam m.in. pierogowy burger, kiełbasiano-cebulowe taco i zagadkowa pierogi pizza. Jeśli ktoś jest ciekaw, jak czuje się mityczny Włoch patrzący na pizzę z ananasem – oto próbki publikowanej na grupie kulinarnej fantazji zza oceanu:
Niezależnie od pomysłowości dania w dobrym tonie jest podawać je na Bolesławcu, który – niczym naród polski – przetrwa wszystko, w tym pobyt w zmywarce:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Na grupie pojawiają się też takie polskie potrawy jak schabowy, kielbasa, sauerkraut, przerażająca z wyglądu studzienina czy makaron z białym serem, czyli Polish noodles z polskim tworgiem. Do najulubieńszych dań amerykańskich potomków Polan należą gołąbki – potrawa tyleż smaczna, co przysparzająca niejakich trudności. Przed państwem słynne polskie gawumpki:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
I golumpki:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
I golbki:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
I glumpki:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Nie wiadomo, dlaczego wielu Amerykanów, tak dumnych z polskiego pochodzenia, nie zadaje sobie trudu, żeby sprawdzić, jak zapisać jedno polskie słowo. Hipotezy można mnożyć. Być może miłość do kraju nie jest aż tak wielka, by dla niej znosić trudy kwerendy. Być może obywatel USA uznaje, że skoro w teście genetycznym wyszło mu 48 proc. Wielkopolski, to już sam najlepiej wie, jak zapisać "glumpki". A może po prostu nie obchodzi go, czy Polacy dadzą mu okejkę za poprawny wybór samogłosek, bo jest przejęty swoją własną amerykańską polskością, a nie ludźmi, którzy ciągle siedzą tam, skąd wyjechał pradziadek.
No właśnie: najciekawsze są chwile konfrontacji, w których polski Amerykanin zderza się z prawdziwą, żywą, współczesną Polską i Polakami. Na przykład, kiedy okazuje się, że dla obecnych na grupie osób mieszkających w kraju nad Wisłą "haluski" to jednak słowacka potrawa – a wtedy można napisać, że "Polacy, którzy żyli w komunizmie, to niegrzeczni ignoranci" (autentyczny komentarz). Można też, jak inna członkini grupy, przeżyć rozczarowanie, że jej syn w Sopocie co prawda zachwycił się urodą pań, ale jakimś cudem nie znalazł tam żadnej restauracji z pierogami.
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Polska tożsamość narodowa Amerykanów wydaje się opierać na kulcie pierogów o wiele bardziej niż na kulcie języka. Ich polszczyzna często sprowadza się do zbioru pojedynczych słów i zwrotów, z trudem wydobywanych z mroków pamięci i (to już wiemy) zapisywanych tak, jak serce dyktuje. To język pokoju dziecięcego albo, jak nazwał go jeden z członków grupy w dłuższym, publicystycznym poście, "kitchen Polish".
Ale uwaga! Co jakiś czas któryś z polonusów prosi o pomoc w rozszyfrowaniu frazy, której kiedyś używali przy nim – na przykład – lepiej znający polski rodzice. To świetna gimnastyka dla mózgu, więc oto kilka zagadek, po odpowiedzi zapraszam na koniec tekstu:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Z oczywistych względów do najpopularniejszych polskich słów na grupie należą "babcia" i "dziadek", to znaczy babchie, babci, busia, busha, bachie, bobca, dziadzi, dziaek, yahdeck, jajue, jaja i co tam jeszcze komu przyjdzie do głowy. Gorące spory toczyły się zwłaszcza o "busię" (typowo polonijny termin). Oto próbka debaty na temat tego, jak po polsku nazywać grandma i grandpa:
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Lubiane jest także rdzennie polskie słowo "dupa", na przykład w zwrocie "you bet your dupa" (od "you bet your ass", frazy wyrażającej pewność):
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Widoczny powyżej wątek "100 proc. polskości" potrafi zresztą przybierać bardziej niepokojące odcienie – jak w poście, którego autorka żałuje, że jest tylko Polką półkrwi, a nie "czystą" jak jej matka. Sporą popularnością cieszył się też wątek, w którym grupowicze dzielili się wynikami swoich testów genetycznych i dumali, skąd wzięło się w ich DNA tajemnicze 3 proc. Azjaty, 1 proc. Norwega albo 2 proc. z "The Balkens".
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Ale, wracając do bet your dupa: jak widać, w oczach dumnych z korzeni Amerykanów polskie wtrącenia dodają ich angielszczyźnie tak pożądanego kolorytu. Co nie znaczy, że nie ma w tym elementu ryzyka – niewłaściwe użycie języka przodków potrafi wywołać kontrowersje. Oto jeden z weselszych przykładów językowego faux pas, czyli wzruszające stare baby (mąż autorki posta tak przetłumaczył "old ladies").
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
Brak znajomości polskiego nie powstrzymuje jednak polskich Amerykanów przed wygłaszaniem swojego zdania na tematy językowe. Bo czemuż miałby? Do moich ulubionych teorii należy postawiona w komentarzu teza, że w polskich nazwiskach końcówka -ski może oznaczać "syn", a -ska – "córka" (na zasadzie, jak przypuszczam, islandzkiego -son i -dóttir). Dyskusje o nazwiskach są w ogóle ciekawe: i tak pan Kozlowski zastanawia się, czy -ski jest związane ze szlacheckim pochodzeniem, a pani Lisowski tłumaczy ludziom, że -ski oznacza po polsku lisa.
Ale najbardziej – szczerze – żal było mi osoby, która w dobrej wierze zadała pytanie o to, dlaczego po polsku na liczebnik "two" są aż dwa słowa: "dwa" i "dwoje".
Zrzut ekranu Fot. Facebook / I Love My Polish Heritage Group
W drugim sezonie serialu "Biały lotos" jest scena, w której trzech Amerykanów – potomek emigrantki z Włoch, jego syn i wnuk – podczas wczasów na Sycylii próbują odnaleźć rodzinę w "starym kraju". Senior rodu po włosku umie powiedzieć "buongiorno" i "tua madre", ale za to uwielbia "Ojca chrzestnego". Odnalazłszy rodzinę noszącą to samo nazwisko, przemawia do niej po angielsku, a potem jest ciężko zawiedziony, że Sycylijki wyganiają go z domu zamiast rozewrzeć ramiona i zorganizować krewniakom biesiadę.
Amerykanie z grupy "I Love My Polish Heritage" zamiast "Ojca chrzestnego" kochają – jak już wiemy – gołąbki, słowo "dupa" i miski z Bolesławca. I też bywają rozczarowani niemiłymi Polakami z Polski. Zwłaszcza wtedy, kiedy ci ostatni ich poprawiają, pisząc, że polka to czeski taniec, wesoło rzucone "Pollacks" jest obraźliwe, a słowa mają określoną pisownię. U niektórych powoduje to taki dysonans, jakby po raz pierwszy dowiadywali się się, że Polska to nie kraina z klechd i bajań, w której czas zatrzymał się, kiedy z Małopolski wyemigrowała babchie Wanda. I jakby nigdy nie przyszło im do głowy, że jeśli w ich "polskim domu" w Chicago się coś robiło, nie musi to być zaraz narodowa tradycja.
A Polacy z Polski dołączają do grupy nie tylko po to, żeby trollować albo z dobrego serca pomagać w tłumaczeniu kolęd – ale chyba przede wszystkim, żeby patrzeć i przecierać szeroko otwarte oczy. Jest coś fascynującego w oglądaniu, jak kultura twojego własnego kraju dla ludzi daleko stąd funkcjonuje jak subkultura – okrojona do paru haseł i artefaktów, służąca, jak się wydaje, do wyróżnienia się spośród innych Amerykanów. Jak działa zapośredniczona nostalgia, dziedziczone przywiązanie do całkiem już obcego dla siebie kraju. Do jakich absurdów wiedzie przekonanie, że tożsamość narodowa jest związana głównie z krwią. I jak to wszystko można pomieszać tak, że Polish bigos to przy tym nic.
Rozwiązania zagadek językowych: