Jak informuje TVN24, w środę po godzinie 6 rano pasażerowie przebywający na dworcu autobusowym w Katowicach, że mężczyzna poruszający się na wózku inwalidzkim zasłabł. - Zsunął się z wózka na ziemię - przekazała Agnieszka Żyłka, rzeczniczka katowickiej policji.
Na miejsce przyjechała karetka. Ratownik i pielęgniarka przez pół godziny reanimowali 60-latka. Stwierdzili jego śmierć, jednak nie mogli wydać karty zgonu, bo nie są do tego uprawnieni. Policjanci rozstawili więc wokół ciała parawan i zaczęli szukać lekarza, który mógłby formalnie stwierdzić jego śmierć. - Pilnowali zwłok - powiedziała w rozmowie z TVN24 Agnieszka Żyłka.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Policjantka podkreśliła, że dyżurny i funkcjonariusze na dworcu zadzwonili - po kilka razy do każdej - łącznie do 12 przychodni w Katowicach. Za każdym razem słyszeli, że lekarz musi najpierw przyjąć pacjentów i przyjedzie dopiero, jeśli nie zakończy dyżuru. - To zrozumiałe, w pierwszej kolejności trzeba pomóc żywym, a my musieliśmy strzec godności zmarłego, by nikt nie zaglądał przez parawan, nie fotografował - zaznaczyła Żyłka.
Lekarz przyjechał na miejsce o 13:20, czyli po ponad siedmiu godzinach od momentu osunięcia się 60-latka na ziemię.
TVN24 podkreśla, że to nie pierwsza tego typu sytuacja, że policja czuwa kilka godzin przy zmarłym w miejscu publicznym. Katowice nie zatrudniają bowiem koronera. - Dzisiaj nie mamy podstawy prawnej do tego, by samorząd zatrudnił koronera - powiedziała w rozmowie z TVN24 Sandra Hajduk, rzeczniczka katowickiego urzędu miast.