Dowodów więcej niż początkowo zakładano. Nie będzie wątpliwości, co zdarzyło się w Przewodowie

Dokładny przebieg wydarzeń, które doprowadziły do tragedii w Przewodowie, na pewno nie pozostanie zagadką. Wojsko swoje już wie, co pozwala politykom wypowiadać się dość jednoznacznie o ukraińskiej rakiecie. Dowodów najpewniej jest dużo.

Śledczy mają krater, mają szczątki, mają informacje z radarów i jak wynika z ostatnich doniesień, również jakiegoś rodzaju nagrania, pokazujące przebieg całego zdarzenia. Ustalenie w sposób kompleksowy sekwencji wtorkowych wydarzeń, które doprowadziły do tragicznej śmierci dwóch osób w Przewodowie, powinno być jak najbardziej możliwe. I to bez specjalnych niejasności.

Można to też założyć po samych wypowiedziach najważniejszych polityków, od prezydenta USA Joe Bidena, po Andrzeja Dudę i Mateusza Morawieckiego. Wszyscy mówią zgodnie to samo, o zabłąkanej ukraińskiej rakiecie przeciwlotniczej. Wątpliwe, aby wygłaszali tak jednoznaczne oświadczenia, gdyby istniała realna możliwość, iż była to rakieta rosyjska.

Zobacz wideo

Zarejestrowany przebieg zdarzeń

To sugeruje, na jakim poziomie pewności są dotychczasowe wstępne ustalenia na temat wypadku. Szczegółowe śledztwo prowadzi polsko-amerykańska komisja, do której być może dołączą Ukraińcy. Dokładny raport z jej prac najpewniej będzie niejawny, ze względu na wykorzystanie informacji z systemów wojskowych. Opublikowane zostaną prawdopodobnie tylko ogólne wnioski.

Nie ulega przy tym wątpliwości, że śledczy mają z czym pracować. Źródeł jest nawet więcej, niż początkowo zakładano. W środę premier Mateusz Morawiecki w Sejmie stwierdził: "nasze materiały dowodowe, nasz materiał filmowy jest niezbitym dowodem świadczącym o takim, a nie innym przebiegu tej tragedii". Jaki to może być materiał filmowy, nie jest jasne. W przestrzeni publicznej pojawiło się jedynie nagranie chmury dymu po eksplozji.

W czwartek w TVN24 sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Jakub Kumoch powiedział nieco więcej. - To są nasze normalne zdjęcia z granicy, gdzie pewne rzeczy widać. Widać strzały nad Ukrainą, widać walki nad Ukrainą, w pewnym momencie, w bardzo bliskim czasie widać pewną sekwencję zdarzeń - mówił. Można z tego wywnioskować, że to jakieś nagrania wykonane przez systemy rutynowo monitorujące granicę. Wzdłuż tej z Ukrainą stoi szereg wieży obserwacyjnych straży granicznej, wyposażonych w zestawy kamer, działających między innymi w podczerwieni. Jedna z nich stoi w Chłopiatynie, cztery kilometry od Przewodowa. Być może zamontowane na niej kamery zarejestrowały wydarzenia na ukraińskim niebie, choć nie zostały stworzone do takiego zadania.

Jest też jak najbardziej możliwe, że granicę dozorował jakiś sprzęt wojskowy. Czy to bezzałogowiec obserwacyjny, czy to maszyna bojowa w rodzaju F-16. Jedno i drugie może posiadać rozbudowane systemy obserwacyjne, w tym w podczerwieni, która bardzo dobrze nadaje się do obserwacji tak gorących obiektów jak rakiety przeciwlotnicze. NATO z wyprzedzeniem wiedziało, że Rosjanie odpalają na Ukrainę bezprecedensowo dużą falę pocisków manewrujących, więc byłoby logiczne wysłać w takiej sytuacji dodatkowe środki do obserwacji granicy i wydarzeń. Awarie i usterki rakiet wszelkiej maści są czymś normalnym, więc kiedy nad Ukrainą robi się ich pełno, o wypadek w rodzaju Przewodowa nie jest trudno. Wzmocnienie obserwacji granicy w obliczu takiego zagrożenia byłoby rozsądnym posunięciem. Być może jest to standardem, o którym nie wiemy publicznie.

Twardych dowodów na pewno dostarczyły też radary wojskowe. Pisaliśmy o tym szerzej. W tym rejonie jest wiele systemów radarowych NATO, które z dużym prawdopodobieństwem zaobserwowały przebieg zdarzeń. Odróżnienie rakiety systemu S-300 odpalonej przez Ukraińców od rosyjskiej rakiety manewrującej będącej jej celem, nie powinno być niczym wymagającym. Każda ma zupełnie inną charakterystykę lotu. Tak samo rozróżnienie pocisku systemu S-300 wystrzelonego przez ukraińskie wojsko, od takiego samego pocisku wystrzelonego przez rosyjskie z terytorium Białorusi. Zupełnie inne miejsca startu.

Lotniczy radar NATO przy granicy z Ukrainą 17 listopada

Ogólnie rzecz biorąc, można założyć, że wschodnia granica Polski jest obecnie jedną z najlepiej dozorowanych granic NATO. W końcu toczy się za nią wojna, w którą Sojusz jest pośrednio zaangażowany. Nie ma aktualnie większego zagrożenia dla członków NATO niż eskalacja konfliktu w Ukrainie. Rozsądne będzie założyć, że sytuacja jest pilnie nadzorowana, bo jest to w interesie wszystkich państw sojuszniczych.

Dowody na i w ziemi

Innym źródłem twardych dowodów będzie to, co zostanie znalezione w samym Przewodowie i okolicach. Choć dla niewprawionego oka na zdjęciach z miejsca wypadku widać lej i tyle, to dla profesjonalistów jest tam morze wartościowych informacji. Wielkość dziury w ziemi, jej kształt, stan wszystkiego dookoła, może powiedzieć bardzo dużo na temat tego, co, w jaki sposób i z jakim dokładnie efektem tam spadło. Nie bez powodu Kumoch wspomniał w wywiadzie, że: "eksperci obliczają kierunek, z którego przyleciała rakieta, nawet liczbę zużytego przez nią paliwa".

W całej okolicy na pewno jest też masa szczątków rakiety. Po uderzeniu w ziemię, czy wybuchu w powietrzu masa metalu i innych materiałów ważących nawet ponad tonę, nie wyparowuje przecież w sposób magiczny, tylko jest rozrywana na kawałki. Zdjęcia z Przewodowa, na których je widać, trafiły do sieci w ciągu kilku godzin od wypadku. Na pewno jest ich tam znacznie więcej, niż akurat te duże fragmenty, które zostały sfotografowane przez przypadkowe osoby. Nie bez powodu od środy są nagrywani ludzie, którzy przeczesują krok po kroku całą okolicę. Po prostu szukają szczątków. Ich analiza na pewno da bardzo precyzyjną odpowiedź na pytanie, co to był za pocisk i w jakim okresie wyprodukowany. Internetowym znawcom radzieckiej/rosyjskiej techniki wojskowej wystarczyło w końcu jedno zdjęcie, aby z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić już we wtorek, że mamy do czynienia z rakietą serii 5W55 systemu S-300.

Szczątki mogą też dać odpowiedź na pytanie, jak wyglądała sekwencja wydarzeń. Na przykład czy głowica rakiety wybuchła jeszcze w locie, a na ziemię spadły z dużą prędkością już tylko szczątki? Czy może głowica została uszkodzona i nie zadziałały zapalniki oraz system autodestrukcji, przez co pocisk w całości spadł na ziemię?

Spokojnie zamknąć sprawę

Zbierając te wszystkie potencjalne dowody razem, dokładne ustalenie przyczyn wypadku na pewno nie będzie niemożliwe. Nie widać tu żadnej wielkiej tajemnicy i zagadki. Gdyby była, to polskie i amerykańskie władze nie mówiłyby tak otwarcie o rakiecie ukraińskiej. Tym bardziej w takiej sytuacji jest istotne, aby całe śledztwo zostało przeprowadzone w sposób transparentny. Tak, aby nie dawać żadnej pożywki dla rosyjskiej propagandy, która z pewnością chętnie by używała wszelkich niejasności i niedomówień do próby wbijania klina między Ukrainę oraz NATO.

Istotne jest też to, aby ukraińskie władze i wojsko zaangażowały się w badanie przyczyn wypadku. Wiadomo, że trwają rozmowy nad dołączeniem Ukraińców do zespołu śledczego. Problemem może być używanie przezeń danych uzyskanych przez siły zbrojne NATO, najpewniej objętych klauzulami, zabraniającymi pokazywania ich osobom bez stosownych uprawnień. Ukraińcy, jako osoby spoza Sojuszu, na pewno ich nie dostaną. Nie ma na razie jednoznacznej informacji o tym, czy i kiedy ukraińscy specjaliści dołączą do śledztwa.

Niezależnie od tego jest też bardzo istotne, aby ukraińskie wojsko i władze nie unikały potencjalnej odpowiedzialności. Trudno założyć złą wolę Polski i NATO wobec Ukrainy, a wobec tego jakieś manipulacje. Śledztwo na pewno w sposób jasny określi, co się stało. Wówczas będzie ważne nazwać rzeczy po imieniu i zamknąć tę historię, nie zapominając o ofiarach. Niezależnie od tego, że pierwotną winę za całą sytuację ponosi Rosja, bez której agresywnej wojny nie byłoby żadnych rakiet latających tuż obok polskiej granicy.

Więcej o: