Ryzyko błędu nieuniknione. Rakiety obrony powietrznej zawodziły wiele razy

Jeśli w Polskę trafiła zagubiona ukraińska rakieta obrony powietrznej, to nie można się specjalnie dziwić. Tego rodzaju wypadki się zdarzają. Ukraińcy bronią się przed atakami na masową skalę, odpalając rakiety przeciwlotnicze na równie masową skalę. Ryzyko błędów i usterek jest nieuniknione.

Owe błędy i usterki w sposób pośredni są winą Rosjan. Gdyby nie ich agresja na Ukrainę, gdyby nie ich wojna, gdyby nie ich kampania terrorystycznych ataków rakietowych na ukraińską infrastrukturę krytyczną, to nie ginęliby ludzie, w tym dwoje polskich obywateli w Przewodowie.

Jest jednak możliwe, że w tym konkretnym zajściu upadku rakiety na polską wieś przy granicy, bezpośrednią winę ponosi ukraińska obrona przeciwlotnicza. Wskazuje na to między innymi brak jednoznacznych wypowiedzi przedstawicieli polskiego rządu, sugestia prezydenta USA Joe Bidena, że najpewniej nie mieliśmy do czynienia z pociskiem wystrzelonym przez Rosjan, oraz nieoficjalne doniesienia agencji AP, według której była to ukraińska rakieta przeciwlotnicza.

Na taki trop od wtorkowego wieczoru wskazywali cywilni analitycy specjalizujący się w identyfikacji broni. Ich zdaniem na zdjęciach szczątków z Przewodowa widać fragmenty radzieckiej rakiety przeciwlotniczej 5W55 systemu S-300. Ukraińcy używają ich powszechnie do obrony przestrzeni powietrznej swojego kraju. W tym przed rosyjskimi rakietami, których wczoraj miało wlecieć nad Ukrainę około stu, z czego oficjalnie większość została przechwycona. Oznacza to, że wczoraj Ukraińcy musieli odpalić dziesiątki swoich pocisków.

Pogoń z ogromną prędkością

- Usterka czegoś takiego w locie nie jest niczym niezwykłym. Statystycznie zawsze jakiś procent odpalonych rakiet dozna awarii. Ukraińcy korzystają z dość starych systemów S-300P z rakietami serii 5W55, najpewniej 5W55R. To technologia z przełomu lat. 70 i 80. Można założyć, że odpalane teraz rakiety mają po nawet 30 lat i zostały wyprodukowane jeszcze w ZSRR. Szansa na awarie jest więc adekwatnie wysoka - mówi Gazeta.pl Marcin Niedbała, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" specjalizujący się w systemach obrony powietrznej.

W praktyce mogło to wyglądać w ten sposób, że gdzieś w rejonie Lwowa jest rozstawiona ukraińska bateria S-300P. To kilka radarów i kilka wyrzutni, spiętych razem przez stanowisko dowodzenia. Jeden z tych pierwszych wykrywa jeden, albo więcej obiektów nadlatujących na małej wysokości w kierunku bronionego obszaru. Następuje automatyczne obliczenie niezbędnych danych do przechwycenia i jeśli zostanie uznane, że jest ono możliwe, następuje odpalenie rakiety. W ciągu sekund rozwija ona prędkość bliską 1,9 km/s. To 6800 km/h. Jednocześnie zaczyna się kierować w miejsce w przestrzeni, gdzie według obliczeń komputerów w stanowisku dowodzenia, powinna spotkać cel. Rakiety 5W55R nie robią tego automatycznie, ale w trybie zdalnego sterowania z ziemi.

Nagranie odpalenia dwóch rakiet przez ukraińską baterię S-300

W tym czasie cel jest ciągle śledzony, co oznacza oświetlanie go wiązką fal elektromagnetycznych, które się od niego odbijają i wracają do radaru. Kiedy rakieta zostanie podprowadzona w jego pobliże, to uruchamia swój czujnik promieniowania w dziobie. Nie wysyła on swoich sygnałów, tylko wykrywa fale elektromagnetyczne z radaru na ziemi, odbite od celu. Trochę tak jak ludzkie oko, które nie widzi dzięki oświetlaniu otoczenia swoim światłem, ale dzięki odbieraniu odbitego światła z innych źródeł. Czy to lampy, czy Słońca.

Kiedy rakieta już wykryje w ten sposób cel, to zaczyna już automatycznie wykonywać ostatnie korekty, tak aby znaleźć się tuż obok i w odpowiedniej odległości zdetonować silną głowicę zawierającą 130 kilogramów materiałów wybuchowych.

To się może zepsuć

- W całym tym procesie wiele rzeczy może pójść nie tak. Prędkości rozwijane przez pociski serii 5W55 są naprawdę ogromne i przekraczają 1500 m/s. Oznacza to między innymi jego silne nagrzewanie się od tarcia. I to ciepło jest jednym z ograniczeń zasięgu przeciwlotniczego tej rakiety. W praktyce z powodu ograniczeń dokładności systemu naprowadzania oraz wpływu silnego nagrzewania, skuteczny zasięg 5W55 dochodzi do około 80 kilometrów od stanowiska baterii. Czas lotu tych pocisków na maksymalny zasięg oscyluje w okolicach 1 minuty. - tłumaczy Niedbała.

Te wysokie temperatury i towarzyszące przyśpieszaniu przeciążania mogą uszkodzić systemy rakiety, jeśli te mają jakieś defekty. Mogą one w ogóle być uszkodzone jeszcze przed startem, bo mówimy o starych pociskach, które na pewno przechodziły przeglądy, ale nie wszystko można w ich trakcie wykryć. Co więcej, Ukraińcy bronią się już osiem miesięcy i według nieoficjalnych informacji zaczynają sięgać końca swoich, kiedyś ogromnych, zapasów rakiet z czasów ZSRR. Stan ostatków może być różny, a i inspekcje w czasach wojny pośpieszne.

- Co konkretnie mogło się zepsuć, to trudno powiedzieć. Możliwości jest wiele. Od systemu utrzymującego łączność z ziemią, po zapalnik w głowicy. W takiej sytuacji uszkodzona rakieta leci dalej i może polecieć naprawdę daleko, biorąc pod uwagę to, z jakimi prędkościami się porusza. Na takie wypadki teoretycznie ma system autodestrukcji, który może zostać uruchomiony poleceniem z ziemi, albo automatycznie. Mogło jednak dojść do sytuacji, kiedy z jakiegoś powodu nie zadziałał. To też nie byłoby niespotykane - tłumaczy Niedbała.

Usterki rakiet przeciwlotniczych i trafienie przez nich obiektów na ziemi to coś nieuchronnego przy konflikcie o takiej intensywności. Co poleci do góry, zawsze musi spaść. - Mówimy przy tym o naprawdę dużych pociskach. Te do systemu S-300 ważą w momencie startu prawie dwie tony. Nawet kiedy wybuchnie, czy to podczas próby przechwycenia, czy w wyniku działania systemu autodestrukcji, to jej szczątki spadające na ziemię są duże i mogą wyrządzić poważne szkody - mówi ekspert. Kiedy nie wybuchnie, to wlatując w ziemię z dużą prędkością, jest namiastką typowej rakiety balistycznej do atakowania celów lądowych. Rosjanie nawet wykorzystują w ten sposób starsze pociski rodziny S-300, których mają duże zapasy. Od miesięcy wystrzeliwują je na ukraińskie miasta, aby oszczędzać nieliczne normalne rakiety balistyczne. Trafiając w na przykład blok, potrafią wyrządzić bardzo duże szkody.

Jak było w przypadku Przewodowa, najpewniej się dowiemy. Ustalenie, jakie szczątki znajdują się w miejscu wybuchu, powinno być bardzo proste. Nie wspominając o tym, że wojskowe radary najpewniej widziały, co i w jaki sposób, tam przyleciało. Jest jednak jak najbardziej możliwe, że to była ukraińska rakieta użyta do próby obrony przed rosyjską agresją.

Zobacz wideo
Więcej o: