Zbigniew Ziobro jako pierwszy potwierdził, że w Przewodowie w województwie lubelskim doszło do eksplozji rakiety, w wyniku czego zmarło dwóch obywateli Polski. Następnie w komunikacie wydanym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych pojawiło się określenie "rakiety rosyjskiej produkcji". Polskie władze apelują o zachowanie spokoju i rozwagi, ostrzegając przed chaosem i dezinformacją.
Wcześniej doniesienia agencji AP, która powołując się na źródło w amerykańskich służbach, podała, że na Przewodów spadły rosyjskie rakiety, skomentował analityk branży wojskowej Jarosław Wolski. - Ja osobiście niestety widzę tutaj pewne analogie do kraterów, które są widoczne w Ukrainie. W mojej ocenie to mógł być albo pocisk obrony przeciwlotniczej, albo rakieta manewrująca, które całkowicie przypadkowo trafiły w terytorium Polski - mówił w "Debacie Dnia" w Polsacie News.
Jak dodał, zdarzenia z udziałem zbłąkanych rakiet zdarzały się także w przeszłości. - Były już takie przypadki, że rakiety obrony przeciwlotniczej, którym nie zadziałał samolikwidator, czyli urządzenie, które powoduje, że jeżeli rakieta nie trafi w cel, to wybucha w powietrzu, żeby nie spaść np. na teren zamieszkany. Czasami zdarza się, że te systemy nie działają, rakieta potrafi lecieć nawet kilkaset kilometrów i uderzyć w ziemię - wyjaśniał ekspert. Jarosław Wolski ponadto stwierdził, że "z taką rakietą nie da się niczego zrobić". Pocisk może udałoby się zestrzelić, gdyby w regionie "tak szczęśliwie" znajdował się system obrony przeciwrakietowej - a te zwykle znajdują się w miastach.
Przeczytaj więcej informacji na temat wybuchu we wsi Przewodów na stronie głównej Gazeta.pl.
- Żaden kraj na świecie, nawet Izrael, nie ma obrony przeciwrakietowej, która jest w stanie pokryć terytorium całego kraju. Wybiera się te obszary i punkty, które są absolutnie krytyczne. One są bronione - mówił dalej i podkreślił, że "nikt zdrowy psychicznie nie kierowałby rakiet wartych miliony w ciągnik rolniczy".
Analityk dodał, że sąsiedztwo z Ukrainą, w której toczy się wywołana przez Rosję wojna, nie sprawia, że "nasza granica jest w stanie wojny". - Mimo tego, że zdarzył się taki incydent, trzeba pamiętać, że nie jesteśmy zaatakowani. To nie jest celowy atak, tylko wypadek (...) Ostatnie, czego Rosjanie chcieliby dokonać, to jakiś pretekst. Rosjanie wiedzą, że NATO jest najpotężniejszym sojuszem wojskowym na świecie. Trzeba mieć świadomość, że takie incydenty mogą mieć miejsce, jeśli w sąsiednim kraju toczy się wojna - podsumował.