"La Rondé – obrót rzeczy doskonałych" – brzmi nagłówek manifestu marki na stronie Make Life Easier. Katarzyna Tusk opisuje w nim swój pomysł ab ovo – zaczynając od tego, jak sama na studiach polowała na perełki w ciucholandach, a potem niekoniecznie przyznawała się, skąd je ma (ten akurat fragment przeczytałam ze zdziwieniem, bo dla mnie i moich koleżanek – w tym samym czasie i też w Trójmieście – dobre lumpeksowe oko było powodem do dumy). Potem następuje kawałek o nadprodukcji, ekologii i o tym, jak pięknie jest dawać rzeczom drugie życie. Wreszcie dowiadujemy się, co blokuje kobiety przed kupowaniem ubrań z drugiej ręki: brak czasu, wiedzy, a także zapach w second-handach.
Nie chcę, aby rewolucja w przemyśle odzieżowym wciąż dotyczyła tylko bardzo wąskich grup. Muszę ułatwić zmiany tym z Was, które są na nie gotowe, ale chcą, aby ktoś podał im pomocną dłoń
– pisze Tusk. Z tych właśnie refleksji i pragnień narodziła się idea z francuska brzmiącej marki La Rondé. Ubrania "wysokiej jakości i zgodne z obecnymi trendami" wyszukują w "serwisach aukcyjnych, stacjonarnych lumpeksach i szafach przyjaciółek" m.in. Olivia Kijo i Kasia Szymków (obydwie pamiętam jeszcze ze złotej ery szafiarek, kiedy prowadziły popularne blogi). Rzeczy są następnie prane i reperowane – klientki nie muszą się martwić o plamy ani o lumpeksowy aromat.
Ubrania w La Rondé przypominają te, które nosi sama Tusk: są proste, klasyczne, eleganckie, głównie beżowe, czarne i écru. Dużo koszul, sweterków, płaszczy, są sukienki, dżinsy, kilka kurtek. Nie ma szaleństwa.
Sklep La Rondé Zrzut ekranu/larondebrand.com
To zapewne świadoma decyzja biznesowa – sklep Kasi Tusk oferuję modę w stylu Kasi Tusk. (Jak sama pisze w tekście na Make Life Easier, chce też zresztą odkupywać używane modele własnej marki MLE od klientek, a potem sprzedawać je w swoim second-handzie.) Zaskakują nie fasony, ale ceny.
Pomysł ogólnie super, ale prawdę mówiąc, spodziewałam się troszkę niższych cen
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ceny są zbyt wygórowane. Chodzi mi głównie o produkty bez metki
– piszą komentatorki na Make Life Easier. Obecnie w asortymencie La Rondé najtaniej, bo za 100 zł, kupimy czarną bluzkę z wiskozy, najdroższy jest trencz Burberry – za tę przyjemność zapłacimy 2399 zł. Rzeczy z pierwszych dwóch stron w sklepie (nie są posortowane pod względem cen) kosztują średnio nieco ponad 500 zł za sztukę. Przykładowe marki: COS, Massimo Dutti, Levi’s, &Other Stories.
Mamy wolny rynek – każdy ma prawo założyć sklep premium i przyczepiać do produktów metki z takimi kwotami, jakie sam sobie w sercu ustali. Mamy też wolność słowa, więc każdy może wyrazić na ten temat opinię. No to wyrażam: Kasia Tusk sprzedaje używane ubrania bardzo drogo, i to nie tylko jak na polskie realia. Wiem, bo sama najczęściej kupuję z drugiej ręki, a kiedy jadę gdzieś na wakacje, "second hand" to pierwsze, co wklepuję w mapę. I nie pamiętam, kiedy widziałam takie ceny jak w La Rondé.
W tym roku w krakowskim vintage shopie z przebranymi, wycenionymi rzeczami kupiłam np. jedwabną koszulę za 40 złotych czy wielki, cieplutki polar za 50. W podobnym sklepie w Porto inna koszula – piękna, wzorzysta, 100 proc. wiskozy – kosztowała mnie 15 euro. Ze sklepu vintage na turystycznej ulicy w centrum Rzymu przywiozłam płaszczyk za 20 euro. Burberry? Proszę bardzo, szczęśliwie też mam przykład, bo trzy lata temu zaszalałam i w internetowym ciucholandzie zamówiłam ich sweterek z merynosów – 35 funtów. A dzisiaj, przy obecnej inflacji? Sprawdzam ceny w popularnym polskim internetowym butiku oferującym ubrania z drugiej ręki, które absolutnie nie odstają od tych proponowanych u Tusk. Zdecydowana większość swetrów czy płaszczy (płaszcze, wiadomo, zawsze najdroższe) kosztuje tam nie więcej niż 200 złotych.
Miejsca, o których piszę, są ogólnodostępne, widoczne w Google, niepochowane w ciemnych zaułkach. Ubrania nie kłębią się tam w zbiorczych koszach, tylko wiszą na wieszakach jak w sieciówkach – albo, jeśli mowa o sklepach internetowych, są opisane i obfotografowane podobnie jak w La Rondé. Też znajdziemy tam wełniane marynarki, kaszmirowe sweterki i spodnie z COS. I też nie będą poprute ani uświnione.
Już kilkanaście lat temu w Polsce istniały vintage shopy oparte na modelu "kupić w lumpeksie, sprzedać z przebitką". Dziś jest ich o wiele więcej. Do tego dodajmy przedsiębiorcze jednostki, które robią naloty na second-handy w dzień dostawy, a swoje zdobycze wystawiają na Vinted – i wyjdzie na to, że w sklepach z ciuchami na wagę często buszuje się w resztkach, bo najfajniejsze rzeczy już ktoś zgarnął na handel. Ekologiczny manifest na Make Life Easier jest piękny i długi jak reklama Apartu, ale z innej perspektywy sprawa wydaje się dosyć prosta. Do vintedzianek wykupujących z lumpów najlepsze rzeczy właśnie dołączył też zespół Kasi Tusk.