W małym mieszkaniu przy ulicy Krzywej w Łodzi kobieta prowadziła hodowlę buldogów francuskich. Na 35 metrach kwadratowych przebywały 93 psy. Zwierzęta były zamknięte w klatkach. W mieszkaniu roznosił się straszliwy fetor odchodów i amoniaku.
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami zostało zaalarmowane przez świadka, który powiadomił, że w kamienicy w Łodzi w złych warunkach jest przetrzymywanych kilkadziesiąt psów. Jak informują obrońcy praw zwierząt, smród rozchodził się w całym mieszkaniu, był nawet wyczuwalny na ulicy, kilka metrów od okna. - Warunki, w jakich przebywały zwierzęta, zagrażały ich życiu i zdrowiu - informują pracownicy z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Właścicielka psów nie chciała otworzyć drzwi do mieszkania, aby umożliwić kontrolę hodowli. - Zamknęła się w mieszkaniu. Dopiero groźba wyważenia drzwi przez strażaków skłoniła ją, by nas wpuściła - przekazuje Amanda Chudek z Łódzkiego TONZ, cytowana przez "Fakt". W trakcie interwencji okazało się, że w niewielkim, 35-metrowym mieszkaniu było pełno klatek z psami. Inspektorzy weterynarii zdecydowali o zabraniu psów. Psy wyglądały na odżywione i w dobrym stanie zdrowotnym, jednak - jak oceniła jedna z interweniujących osób - "lepiły się od moczu".
"Nie dający się wytrzymać fetor odchodów i amoniaku, choroby skóry, ustawione pod sufit niewielkie klatki, w których zwierzęta nie mogły się poruszać to tylko niektóre z form tego niesamowitego okrucieństwa" - komentuje interwencję Łódzkie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Zwierzęta udało się wywieźć dzięki pomocy straży miejskiej, która kilkakrotnie przewoziła transportery z buldogami. Zostały one skierowane do schroniska. Łódzkie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami opublikowało film z interwencji, a konkretnie psy czekające na wywóz z kamienicy:
Interwencja w łódzkim mieszkaniu trwała przeszło 12 godzin. Na miejscu zjawili się inspektorzy weterynaryjni, straż miejska i opiekunowie zwierząt. Pojawili się również znajomi właścicielki hodowli. - Zna się na buldogach, jak nikt inny. Kocha zwierzęta, a one ją. Ma do nich serce, a jej wadą jest, że nie potrafi pozbyć się zwierzaka. Jeśli ktoś jej oddawał albo przywoził buldoga, przygarniała go - przekazuje "Fakt". Kobieta miała zapewniać psom opiekę weterynaryjną, rehabilitacje czy niezbędne operacje. Kynolodzy potwierdzili, że hodowla była legalna. Kilka lat temu miała w swojej hodowli 20 psów, jednak nie stwierdzono zaniedbań.