Do nietypowego wydarzenia doszło w szpitalu w Głownie w województwie łódzkim. Kilka godzin trwały poszukiwania 91-letniego mężczyzny, który krótko przed incydentem został przyjęty do placówki. Po całonocnych poszukiwaniach, podczas których sprawdzano nie tylko budynek, ale nawet pobliski las, a także miejsce zamieszkania seniora.
Po dziewięciu godzinach doszło do nieoczekiwanego odkrycia. Okazało się bowiem, że wyziębiony i zmęczony mężczyzna siedział w karetce pogotowia na terenie placówki. O sprawie informuje TVN 24. Do portalu zgłosił się bowiem syn poszkodowanego.
- Moja siostra wezwała pogotowie do taty, bo źle się czuł. Został skierowany do szpitala w Głownie i tam przyjęty. Zlecono badania, a ja odwiedziłem go około godziny 17. Rozmawiałem z nim, był logiczny, pytał o badanie USG i czekał na wytyczne lekarza dyżurującego, co do zleconych leków, potem po godzinie 18 pojechałem do domu - relacjonował.
- W nocy około godziny 2.45 otrzymałem telefon od siostry, że tata zaginął. Podejrzewano, że wyszedł ze szpitala i gdzieś poszedł
- wyjaśnił mężczyzna.
Syn pacjenta twierdzi, że szpital zbyt późno zareagował na sytuację. Pielęgniarka miała bowiem nie zorientować się, że senior zniknął. Mężczyzny poinformował, że według monitoringu jego ojca na sali nie było już od godziny 22.30 - Pielęgniarka twierdziła, że zorientowała się, że go nie ma około pierwszej w nocy - wyjaśnił.
Stanowisko w sprawie zajął prezes szpitala w Głownie Dariusz Wojtasik. W rozmowie z TVN24 przyznał, że po odnotowaniu incydentu wszczęto postępowanie wyjaśniające. Zapewnił też, że do tej pory w jego placówce nie doszło do tego typu przypadku.
Narodowy Fundusz Zdrowia potwierdza, że wpłynęła do niego skarga na zaistniałą sytuację. Zobowiązał dyrekcję szpitala do złożenia pilnych wyjaśnień.