- Po przeprowadzeniu czynności sprawdzających została podjęta decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa. Prokurator nie stwierdził znamion czynu zabronionego. Funkcjonariusze działali w granicach prawa - przekazał TVN 24 Paweł Wnuk z Prokuratury Okręgowej w Słupsku.
Inowrocławski prezydent Ryszard Brejza, który w czerwcu złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez policjantów, stwierdził, że "decyzja prokuratury była polityczna". Warto dodać, że decyzja prokuratury nie jest prawomocna, co oznacza, że strony mogą złożyć zażalenie na decyzję.
Przeczytaj więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl.
- Zacznę od tego, że to bardzo interesujące rozstrzygnięcie w kontekście tego, co o sprawie mówili prawnicy, chociażby z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, którzy nie mieli żadnych wątpliwości, że w tych okolicznościach użycie gazu było nieuzasadnione i że policjanci nadużyli swojej władzy - powiedział Mateusz Sidorkiewicz z TVN 24. I dodał, że "podobne opinie wyraża większość pytanych przez nas policyjnych ekspertów, wskazując na to, że gazu używa się tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia, kiedy tłum napiera i istnieje realne niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia ludzi, którzy uczestniczą w danym zdarzeniu lub dla interweniujących policjantów".
Do użycia gazu doszło 26 czerwca podczas wizyty Jarosława Kaczyńskiego w Inowrocławiu. Wówczas przeciwnicy partii PiS nie zostali wpuszczeni na salę i rozpoczęli protest przed budynkiem, który był otoczony przez policję. Kiedy spotkanie dobiegło końca, protestujący zaczęli krzyczeć wulgarne hasła w kierunku służb, mimo to zachowywali się spokojnie. W pewnej chwili funkcjonariusze postanowili użyć gazu łzawiącego.
W rozmowie z Onetem lokalny radny ze Żnina Krzysztof Konikowski przekazał, że do użycia gazu doszło, kiedy Kaczyński odjechał już spod budynku. - Kiedy dostałem gazem, chyba w sporym stopniu uratowały mnie okulary i duży telefon. Mimo to od razu pojawiło się szczypanie, gryzienie, problemy z oddychaniem. Zresztą te skutki odczuły nawet osoby, które udzielały mi pomocy. Wracaliśmy potem w trójkę do Żnina i musieliśmy się zatrzymać, ponieważ nikt z nas nie był w stanie prowadzić samochodu. Dzwoniliśmy po kolegów, żeby po nas przyjechali - powiedział Konikowski.