Do zdarzenia doszło 2,5 roku temu w miejscowości Łapy niedaleko Białegostoku. Gdy strażnik pracujący w jednym z zakładów karnych na Podlasiu wjechał samochodem na swoje podwórko, inne auto zastawiło mu bramę. Z pojazdu wybiegli dwaj napastnicy i zaatakowali mężczyznę. "Używali drewnianego trzonka od siekiery, gazu i noża, na ziemi kopali go. Napadnięty bronił się, jeden z napastników został poważnie ranny, w szpitalu ratowano mu życie" - podaje portal NaszeMiasto.pl za PAP.
Przeczytaj więcej podobnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl >>>
We wtorek 6 września br. Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał agresorów na trzy lata więzienia. Mają też zapłacić po 20 tys. zł zadośćuczynienia i pokryć napadniętemu - który w tym procesie miał status oskarżyciela posiłkowego - koszty pełnomocników w łącznej kwocie 9,5 tys. zł. Wyrok nie jest prawomocny.
W procesie nie udało się ustalić, jaki był motyw działania napastników. Wiadomo jednak, że strażnik ich znał. Sędzia, uzasadniając wyrok, wspomniała, że mogło chodzić o jakieś zatargi z przeszłości. Zwróciła, uwagę, że w chwili napaści w samochodzie strażnika było jego małe dziecko i że "miał prawo się bronić".
Oskarżeni początkowo wnioskowali o dobrowolne poddanie się karze, ale ostatecznie nie przyznali się do winy. Tłumaczyli, że chcieli "tylko porozmawiać", ale gospodarz "bywa agresywny", a gaz i kij zabrali na wypadek, gdyby ich zaatakował.
Ze względu na to, że strażnik poważnie zranił jednego z nich, prowadzone było odrębne śledztwo - w kierunku usiłowania zabójstwa. "Tę sprawę jednak umorzono, gdyż prokurator ocenił, że pokrzywdzony działał w granicach obrony koniecznej" - informowało w lipcu 2020 r. Radio Białystok.