Andrzej Izdebski, to były handlarz bronią, od którego na początku pandemii koronawirusa Ministerstwo Zdrowia kupiło nienadające się do użytku szpitalnego respiratory. Mężczyzna przyjął 154 mln złotych zaliczki. W październiku 2021 r. zniknął z kraju, więc lubelska prokuratura nie mogła postawić mu zarzutów. 20 czerwca br. ciało handlarza zostało znalezione w Albanii.
Prokuratura chciała międzynarodowych poszukiwań i ekstradycji Izdebskiego do Polski, ale wniosek w tej sprawie skierowała dopiero 25 maja br. "Jednak dwa dni później Komenda Główna Policji odmówiła, twierdząc, że w SIS II [Systemie Informacyjnym Schengen - red.] już figuruje zastrzeżenie zrobione przez ABW" - przypomina we wtorek "Rzeczpospolita".
"Wpis Agencji faktycznie zablokował ściganie Izdebskiego, choć był tylko tzw. zastrzeżeniem granicznym, które sprowadzało się do przekazania służbom informacji o nim, gdyby się pojawił na granicy. Poszukiwania handlarza policja zaczęła dopiero miesiąc później, co potwierdza nam Prokuratura Krajowa" - czytamy w "Rz". Rzecz w tym, że gdy ruszyły poszukiwania, Izdebski nie żył już od tygodnia.
Stanisław Żaryn, rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych, zapewnił dziennik, że ABW nie blokowała pościgu, zaś w czerwcu, kiedy tylko dostała informację o wniosku prokuratury, "natychmiast wycofała swój". - Wpis Agencji został wycofany z Systemu SIS II, gdy Andrzej I. żył - twierdzi Żaryn, ale odmawia "Rz" podania daty wycofania wpisu.
Przeczytaj więcej podobnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl >>>
"Rzeczpospolita" podkreśla, iż "faktem jest, że policja poszukiwania handlarza uruchomiła dopiero 27 czerwca tego roku, a to oznacza, że co najmniej przez kilka dni danych Izdebskiego nie było w żadnych bazach osób poszukiwanych - ani w SIS II, ani na stronie Interpolu". W tym czasie ciało handlarza zostało znalezione w mieszkaniu w Tiranie - stolicy Albanii. Tamtejsze służby podawały, że mężczyzna zmarł na atak serca, a cztery dni później umorzyły śledztwo ws. śmierci Izdebskiego.
SIS II to baza danych o osobach, które nie mają prawa wjazdu do strefy Schengen lub pobytu w niej oraz o osobach poszukiwanych i zaginionych. "Jeżeli jego śmierć została sfingowana - a lawina dziwnych zdarzeń związanych z jego osobą na to wskazuje - to miałby możliwość bezproblemowego poruszania się nie tylko po Europie, ale i po całym świecie" - czytamy na łamach dziennika.
"Coraz częściej wśród naszych rozmówców ze służb mówi się o tym, że śmierć Izdebskiego mogła być mistyfikacją" - czytamy. - Jeśli przyjmiemy, że Izdebski był albo na tzw. kontakcie z wywiadem, albo ich funkcjonariuszem "pod przykryciem", to na całą tę sprawę z jego poszukiwaniami, a potem rzekomą śmiercią musimy popatrzeć jako na "operację mającą mu zapewnić ochronę po tym, jak wyszło to, co wyszło z respiratorami, a media i opozycja zaczęły rozgrzebywać tę sprawę. Po prostu musieli formalnie go usunąć" - twierdzi jeden z informatorów "Rzeczpospolitej".
Seria tekstów dziennika dot. afery respiratorowej miała "wywołać panikę w służbach". W KGP wydano ponoć "pisemny zakaz udzielania informacji przez telefon oraz interesowania się sprawą Izdebskiego, jeśli nie wynika to z 'czynności służbowych'". - Niektórzy są odpytywani na wariografie - mówi jeden z funkcjonariuszy cytowanych przez gazetę.
Tydzień temu "Rzeczpospolita" podała, że identyfikacji zwłok Andrzeja Izdebskiego - tuż przed kremacją w Polsce - dokonał tylko jego zięć. Ciała nie zidentyfikowały natomiast żadne polskie służby - ani policja, ani prokuratura. O śmierci biznesmena dowiedziały się dopiero dziewięć dni później - 13 lipca. Zwłoki zostały spopielone w krematorium w Łodzi. Służby próbują znaleźć winnych zaniedbań, które doprowadziły do tego, że nie da się ustalić, czy faktycznie w trumnie z Tirany zostało przewiezione do Polski ciało Andrzeja Izdebskiego.