Wojewoda dolnośląski, a funkcję tę pełni Jarosław Obremski, wiedział o sprawie już 3 sierpnia. Wtedy bowiem - jak wynika z dokumentów, które ujawniliśmy w Gazeta.pl - Generalny Inspektor Ochrony Środowiska nakazał wojewódzkiemu IOŚ objęcie sprawy szczególnym nadzorem. Obremski był wtedy jednak na urlopie i jest na nim aż do dzisiaj - nie przerwał go mimo nadzwyczajnej sytuacji.
- Przecież wojewoda dolnośląski to teraz najważniejszy urzędnik w tej sprawie, bo jemu podlegają służby w województwie, a on jako jedyny nie uczestniczy w posiedzeniach sztabu kryzysowego - mówi nam informator.
W sztabie kryzysowym, ale też szerzej, bo w obozie rządzącym, jest masa pretensji do Obremskiego za działania służb mu podlegających. A także do szefa Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska we Wrocławiu - podlegającego Obremskiemu.
Powód, jak opisują nam osoby zaangażowane w sprawę, jest też taki, że WIOŚ z Wrocławia przekazywał sztabowi kryzysowemu błędne informacje co do zawartości mezytylenu w wodzie - to szkodliwa dla organizmów substancja używana do produkcji farb, rozpuszczalników, stosują go również fabryki środków ochrony roślin i zakłady metalurgiczne.
- Jeszcze 11 sierpnia WIOŚ we Wrocławiu wprowadzał sztab kryzysowy w błąd. Twierdził bowiem, że bardzo duża jest zawartość trującego mezytylenu. A to była nieprawda, bo wykluczały to inne badania, bardziej szczegółowe - mówi nasz informator.
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska we Wrocławiu informował bowiem, że oznaczył mezytylen (z prawdopodobieństwem 80 proc.) w próbkach wody z Odry. Ale z kolei WIOŚ w Opolu twierdził coś zupełnie innego: wedle Opola twierdzenia Wrocławia były błędne - w oficjalnym oświadczeniu opolski WIOŚ wytknął, że wrocławski WIOŚ wyciąga błędne wnioski z wyników badań. - Metoda badawcza, którą jest chromatografia jakościowa, pozwala jedynie ustalić, czy substancja chemiczna o takiej budowie w ogóle w wodzie się znajduje (określenie 80 proc. jest typowaniem na podstawie wstępnych badań jakościowych), a nie potwierdza jej rzeczywistej obecności. Kolejnym krokiem jest badanie wzorcowe. Nie można więc mówić, bez dalszych badań ilościowych, o obecności mezytylenu w wodach Odry - podkreślał WIOŚ w Opolu.
Działanie zwłaszcza służb na Dolnym Śląsku budzi największe wątpliwości. Na razie nie zapadła decyzja o dymisji wojewody, ale złość na niego narasta. - Teraz nikt się do wojewody nie chce przyznawać, ale nie ma się co dziwić, bo przecież on jako jedyny nic nie robi i jest na urlopie - słyszymy w obozie rządzącym. Wraca z niego po trwającym właśnie długim weekendzie.
Obremski kojarzony jest jednak z szefem KPRM Michałem Dworczykiem, a więc z obozem premiera Mateusza Morawieckiego. Wojewodę zwalczała z kolei marszałek Sejmu Elżbieta Witek - z konkurencyjnej frakcji w obozie rządzącym. Wcześniej kojarzony był z Porozumieniem Jarosława Gowina i Rafałem Dutkiewiczem (byłym prezydentem Wrocławia), choć sam Obremski zapewniał, że najbliżej mu do PiS - był senatorem przez dwie kadencje.
W związku z reakcją na katastrofę ekologiczną na Odrze premier Mateusz Morawiecki podjął decyzję o odwołaniu ze stanowisk szefa Wód Polskich Przemysława Dacę oraz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka. O ile Daca był dość powszechnie kiepsko oceniany, to Mistrzak - uchodzący za bliskiego Solidarnej Polsce - coś ws. Odry akurat zrobił, bo 3 sierpnia nakazał służbom nadzorowanym przez wojewodów (a nie przez GIOŚ) objęcie sprawy szczególnym nadzorem i poinformował o tym także wojewodów. Stąd w obozie PiS podniosły się głosy, że zdymisjonowano go nie za jego błędy, ale wojewódzkich WIOŚ-iów i wojewodów, którzy mimo alarmujących sygnałów nie tworzyli nawet sztabów kryzysowych i nie informowali rządu.
Morawiecki ws. Odry zachowuje się jak szeryf. Zdymisjonował dwóch urzędników. Ponadto rząd - jak podkreślał premier - wyznaczył milion złotych nagrody za pomoc w znalezieniu winnych katastrofy.
Sam premier nie wykluczył kolejnych dymisji. Morawiecki podkreślał bowiem, że "doszło do opieszałości niektórych służb, do zbyt wolnej reakcji, do zbyt wolnych działań". I przypomniał, że z tego powodu wyciągnął konsekwencje kadrowe. - I jeżeli dojdę do takiego wniosku, że doszło do poważnego naruszenia obowiązków lub zbyt wolnego działania, to będą wyciągane kolejne konsekwencje - zapowiedział.
W obozie rządzącym coraz więcej jest głosów, że to wojewoda powinien zapłacić głową, gdy wróci z wakacji. Decyzji wiążącej o dymisji jednak nie ma. Niemniej oczami i uszami w terenie, a także nadzorcami służb w terenie, są wojewodowie - istotni są zwłaszcza w momentach kryzysowych i powinni szybko informować rząd o kryzysach. Sam premier przyznawał, że dowiedział się o katastrofie na Odrze za późno. - Ja się dowiedziałem 9 bądź 10 sierpnia wieczorem. Dowiedziałem się na pewno za późno. Odpowiednie służby powinny poinformować mnie wcześniej i dlatego mówiłem o opieszałości - podkreślał premier.
Dymisja wojewody to już istotna decyzja polityczna i wręcz przyznanie, że zawiodła także administracja rządowa, a nie tylko służby sanitarne.