Wściekłość na wojewodę, który jest na urlopie. Jego służby wprowadzały w błąd

Jacek Gądek
W obozie rządzącym wściekłość na wojewodę dolnośląskiego Jarosława Obremskiego. Jest on teraz na urlopie, choć w sprawie katastrofy ekologicznej na Odrze powinien być najważniejszym urzędnikiem. Premier Mateusz Morawiecki zdymisjonował już dwóch wysokich urzędników, zapowiadał jednak, że jeśli doszło do naruszenia obowiązków, to będzie wyciągał kolejne konsekwencje.
Zobacz wideo Katastrofa nad Odrą. "Nie znajdzie tu pan żywego organizmu. A jeśli będzie, to będzie walczył o życie"

Wojewoda dolnośląski, a funkcję tę pełni Jarosław Obremski, wiedział o sprawie już 3 sierpnia. Wtedy bowiem - jak wynika z dokumentów, które ujawniliśmy w Gazeta.pl - Generalny Inspektor Ochrony Środowiska nakazał wojewódzkiemu IOŚ objęcie sprawy szczególnym nadzorem. Obremski był wtedy jednak na urlopie i jest na nim aż do dzisiaj - nie przerwał go mimo nadzwyczajnej sytuacji.

- Przecież wojewoda dolnośląski to teraz najważniejszy urzędnik w tej sprawie, bo jemu podlegają służby w województwie, a on jako jedyny nie uczestniczy w posiedzeniach sztabu kryzysowego - mówi nam informator.

W sztabie kryzysowym, ale też szerzej, bo w obozie rządzącym, jest masa pretensji do Obremskiego za działania służb mu podlegających. A także do szefa Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska we Wrocławiu - podlegającego Obremskiemu.

Powód, jak opisują nam osoby zaangażowane w sprawę, jest też taki, że WIOŚ z Wrocławia przekazywał sztabowi kryzysowemu błędne informacje co do zawartości mezytylenu w wodzie - to szkodliwa dla organizmów substancja używana do produkcji farb, rozpuszczalników, stosują go również fabryki środków ochrony roślin i zakłady metalurgiczne.

- Jeszcze 11 sierpnia WIOŚ we Wrocławiu wprowadzał sztab kryzysowy w błąd. Twierdził bowiem, że bardzo duża jest zawartość trującego mezytylenu. A to była nieprawda, bo wykluczały to inne badania, bardziej szczegółowe - mówi nasz informator.

Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska we Wrocławiu informował bowiem, że oznaczył mezytylen (z prawdopodobieństwem 80 proc.) w próbkach wody z Odry. Ale z kolei WIOŚ w Opolu twierdził coś zupełnie innego: wedle Opola twierdzenia Wrocławia były błędne - w oficjalnym oświadczeniu opolski WIOŚ wytknął, że wrocławski WIOŚ wyciąga błędne wnioski z wyników badań. - Metoda badawcza, którą jest chromatografia jakościowa, pozwala jedynie ustalić, czy substancja chemiczna o takiej budowie w ogóle w wodzie się znajduje (określenie 80 proc. jest typowaniem na podstawie wstępnych badań jakościowych), a nie potwierdza jej rzeczywistej obecności. Kolejnym krokiem jest badanie wzorcowe. Nie można więc mówić, bez dalszych badań ilościowych, o obecności mezytylenu w wodach Odry - podkreślał WIOŚ w Opolu.

Działanie zwłaszcza służb na Dolnym Śląsku budzi największe wątpliwości. Na razie nie zapadła decyzja o dymisji wojewody, ale złość na niego narasta. - Teraz nikt się do wojewody nie chce przyznawać, ale nie ma się co dziwić, bo przecież on jako jedyny nic nie robi i jest na urlopie - słyszymy w obozie rządzącym. Wraca z niego po trwającym właśnie długim weekendzie.

Obremski kojarzony jest jednak z szefem KPRM Michałem Dworczykiem, a więc z obozem premiera Mateusza Morawieckiego. Wojewodę zwalczała z kolei marszałek Sejmu Elżbieta Witek - z konkurencyjnej frakcji w obozie rządzącym. Wcześniej kojarzony był z Porozumieniem Jarosława Gowina i Rafałem Dutkiewiczem (byłym prezydentem Wrocławia), choć sam Obremski zapewniał, że najbliżej mu do PiS - był senatorem przez dwie kadencje.

W związku z reakcją na katastrofę ekologiczną na Odrze premier Mateusz Morawiecki podjął decyzję o odwołaniu ze stanowisk szefa Wód Polskich Przemysława Dacę oraz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka. O ile Daca był dość powszechnie kiepsko oceniany, to Mistrzak - uchodzący za bliskiego Solidarnej Polsce - coś ws. Odry akurat zrobił, bo 3 sierpnia nakazał służbom nadzorowanym przez wojewodów (a nie przez GIOŚ) objęcie sprawy szczególnym nadzorem i poinformował o tym także wojewodów. Stąd w obozie PiS podniosły się głosy, że zdymisjonowano go nie za jego błędy, ale wojewódzkich WIOŚ-iów i wojewodów, którzy mimo alarmujących sygnałów nie tworzyli nawet sztabów kryzysowych i nie informowali rządu.

Morawiecki ws. Odry zachowuje się jak szeryf. Zdymisjonował dwóch urzędników. Ponadto rząd - jak podkreślał premier - wyznaczył milion złotych nagrody za pomoc w znalezieniu winnych katastrofy.

Sam premier nie wykluczył kolejnych dymisji. Morawiecki podkreślał bowiem, że "doszło do opieszałości niektórych służb, do zbyt wolnej reakcji, do zbyt wolnych działań". I przypomniał, że z tego powodu wyciągnął konsekwencje kadrowe. - I jeżeli dojdę do takiego wniosku, że doszło do poważnego naruszenia obowiązków lub zbyt wolnego działania, to będą wyciągane kolejne konsekwencje - zapowiedział.

W obozie rządzącym coraz więcej jest głosów, że to wojewoda powinien zapłacić głową, gdy wróci z wakacji. Decyzji wiążącej o dymisji jednak nie ma. Niemniej oczami i uszami w terenie, a także nadzorcami służb w terenie, są wojewodowie - istotni są zwłaszcza w momentach kryzysowych i powinni szybko informować rząd o kryzysach. Sam premier przyznawał, że dowiedział się o katastrofie na Odrze za późno. - Ja się dowiedziałem 9 bądź 10 sierpnia wieczorem. Dowiedziałem się na pewno za późno. Odpowiednie służby powinny poinformować mnie wcześniej i dlatego mówiłem o opieszałości - podkreślał premier.

Dymisja wojewody to już istotna decyzja polityczna i wręcz przyznanie, że zawiodła także administracja rządowa, a nie tylko służby sanitarne.

Więcej o: