W maju diecezja kaliska przegrała sprawę o zadośćuczynienie dla ofiary księdza Arkadiusza H. Sąd Okręgowy w Kaliszu zasądził zapłatę Bartłomiejowi Pankowiakowi 300 tys. zł. Wyrok jest nieprawomocny, kuria zapowiedziała złożenie apelacji. Rzecznik diecezji podkreślił, że ta decyzja "w żaden sposób nie podważa krzywdy wykorzystania seksualnego doświadczonej przez osoby małoletnie ze strony duchownego". "Diecezja stoi na stanowisku, że odpowiedzialność za przestępcze czyny oraz zadośćuczynienie za nie ponosi przede wszystkim sam sprawca" - napisał w komunikacie ksiądz Michał Włodarski.
Ostatnie zdanie jest kluczowe. Pokazuje logikę, którą kierują się kurie, gdy składają apelacje w sprawach o zadośćuczynienia dla ofiar pedofilii klerykalnej. Dobitnie ten sposób myślenia wyraził przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki, gdy w lutym tego roku pojawił się w sądzie w Chodzieży, aby zeznawać w sprawie byłego księdza Krzysztofa G.
- W wytycznych dotyczących wstępnego dochodzenia jest powiedziane, że Kościół powinien ofiarować pomoc duchową, psychologiczną, terapeutyczną i medyczną. Takie pytanie zostało skierowane do pana Szymona (pokrzywdzonego - red.). On, z tego, co do mnie dotarło, pozostawił to bez odpowiedzi. Z kolei odpowiedzialność finansowa Kościoła w tego typu sprawach wydaje mi się niedorzeczna - mówił. I dalej: "Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej było za czasów hitlerowskich, gdy zabijano całą rodzinę, wioskę, ze względu na winy jednej osoby. Teraz czas jest trochę lepszy. Gdyby pomyśleć o szkole, w której pojawi się nauczyciel pedofil, czy dyrektor jest zobowiązany do odszkodowania materialnego wobec pokrzywdzonego?" (cytat za onet.pl).
W wyniku postępowania kanonicznego ksiądz z Chodzieży został wydalony ze stanu kapłańskiego, a zatem Kościół uznał jego winę. Również diecezja kaliska nie kwestionuje krzywdy wyrządzonej przez Arkadiusza H., po prostu nie chce płacić zadośćuczynienia.
Od wyroku odwołały się też władze diecezji bydgoskiej i archidiecezji wrocławskiej. W lutym 2020 roku sąd nakazał diecezjom wypłatę 300 tysięcy złotych ofierze Pawła K., duchownego, który w 2015 roku został skazany za czyny pedofilskie wobec czterech nieletnich osób. Przełożeni K. wiedzieli o jego skłonnościach co najmniej od 2005 roku, jak relacjonowały media, duchowny był przenoszony z parafii do parafii.
W grudniu 2020 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku podtrzymał wyrok I instancji.
- Sprawę odpowiedzialności Kościoła za czyny poszczególnych księży rozstrzygnął Sąd Najwyższy w orzeczeniu dotyczącym chrystusowców. Interpretacja SN art. 430 Kodeksu cywilnego jest jednoznaczna - Kościół jako instytucja ponosi odpowiedzialność, także finansową, gdy chodzi o przestępstwa duchownych. Diecezje i zakony po prostu muszą płacić odszkodowania - mówi w rozmowie z Gazeta.pl ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof, kierownik Katedry Etyki UKSW w Warszawie. - Niestety, nic się nie zmieniło w mentalności biskupów, księży i zakonników. Mimo wyroku Sądu Najwyższego władze kościelne idą w zaparte, odwołują się do wyższych instancji, i dopóki nie ma prawomocnego wyroku sądu, nie widzą potrzeby zadośćuczynienia ofiarom w wymiarze finansowym. Odszkodowania powinny być wypłacane z samego poczucia przyzwoitości. To moralny obowiązek Kościoła jako instytucji - komentuje.
Kobyliński przywołuje precedensowy wyrok Sądu Najwyższego ws. zadośćuczynienia i dożywotniej renty dla kobiety gwałconej w dzieciństwie przez księdza Romana B. z zakonu chrystusowców. W 2020 roku SN nie uwzględnił skargi kasacyjnej, którą wniosły Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej i prowadzony przez nie dom zakonny. Tym samym pozostały w mocy wyroki sądu okręgowego i apelacyjnego w Poznaniu, zgodnie z którymi zgromadzenie musiało wypłacić ofierze milion złotych zadośćuczynienia i dożywotnio opłacać rentę w wysokości 800 zł.
Gdy Sąd Najwyższy odrzucił skargę kasacyjną, stwierdził, że "w razie powierzenia przez instytuty zakonne duchownym zakonnym lub zakonnikom czynności służbowych, do odpowiedzialności za szkody przez nich wyrządzone przy wykonywaniu tych czynności, ma zastosowanie art. 430 k.c.". "W świetle art. 430 k.c., jeżeli sprawca działał w celu osobistym (dla korzyści osobistej), a wykonywanie powierzonej czynności służbowej umożliwiło mu wyrządzenie szkody, zwierzchnik nie może skutecznie podnieść zarzutu, że podwładny wyrządził szkodę tylko przy sposobności (przy okazji) realizacji powierzonych zadań" - podano w komunikacie Sądu Najwyższego. SN uznał zatem odpowiedzialność podmiotu kościelnego za czyny duchownego.
W tej sprawie już sąd pierwszej instancji uznał, że "z uwagi na hierarchię kościelnych osób prawnych i podległość w tej strukturze zachodzą przesłanki do przypisania obu pozwanym odpowiedzialności na podstawie art. 430 k.c".
O wyroku ws. chrystusowców i uporze diecezji rozmawiamy z prof. Maciejem Gutowskim z Katedry Prawa Cywilnego, Handlowego i Ubezpieczeniowego UAM. Prawnik przyznaje, że argumentacja hierarchów o jednostkowej odpowiedzialności księży jest chybiona.
- Cywilizowane społeczeństwa nie mogą odrzucać reguł odpowiedzialności. Struktura i szczególna pozycja Kościoła katolickiego w państwie i w społeczeństwie stwarzają dogodne podstawy do popełniania przestępstw pedofilskich. Kościół zajmuje stanowisko na zasadzie "to nie my, tylko ten jeden ksiądz". Ta argumentacja jest niemożliwa do obrony, bo Kościół działa jako organizacja oparta na hierarchii, zależności i podległości duchownych względem kościelnych osób prawnych i w warunkach głębokiego uzależnienia duchowego wiernych względem duchownych. Jeśli struktura organizacji jest zhierarchizowana i ksiądz ma w jej ramach zadania, na przykład pracę z dziećmi, to zawsze zachodzi związek miejscowy, czasowy i funkcjonalny - mówi.
Ekspert z UAM zwraca uwagę, że trzeba sobie zadać pytanie, czy do przestępstwa pedofilskiego w ogóle by doszło, gdyby nie ta szczególna zależność, wynikająca z wiary i zaufania wobec Kościoła.
- W moim przekonaniu niemal zawsze dochodzi do świadomego wykorzystania tejże zależności. Kościelna struktura i hierarchia oraz specyficzna zależność wiernych nie tylko ułatwia popełnianie przestępstw pedofilskich, lecz także później umożliwia ich ukrywanie, dlatego pokrzywdzeni mają z definicji pod górkę w dochodzeniu swoich praw. Kościół katolicki jest od lat w Polsce faworyzowany, a gdy Sąd Najwyższy wydał orzeczenie ws. chrystusowców, potraktował go w sposób normalny - na zasadzie ryzyka. Tak, jak należy traktować tak specyficzny podmiot stosunku prawnego - komentuje. Jak podkreśla, "organizacja taka jak Kościół katolicki w pierwszej kolejności powinna poszukiwać sposobu na naprawienie krzywd, które sama wyrządziła". - Rzeczywistość jest inna, gdy w grę wchodzą pieniądze. Nie widzę innych powodów, dla których diecezje apelują od wyroków ws. zadośćuczynień. Kościół walczy o pieniądze, a walka o pieniądze bywa kosztowna i mało estetyczna - mówi prof. Gutowski.
Na finał wciąż czeka sprawa Marka Mielewczyka, który latami był wykorzystywany przez księdza Andrzeja S. z Kartuz. Mielewczyk pozwał duchownego, parafię w Kartuzach i diecezję pelplińską. Wyrok zapadł w 2017 roku. Sąd zdecydował wówczas, że wystarczą przeprosiny ze strony byłego już księdza. Od wyroku odwołali się zarówno Mielewczyk, jak i pełnomocnik S.
W 2019 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku orzekł, że S., parafia w Kartuzach i diecezja pelplińska mają zapłacić solidarnie 400 tys. zł zadośćuczynienia. W uzasadnieniu wyroku sędzia Dorota Gierczak mówiła o "nieludzkim wykorzystywaniu małoletniego dziecka". - Jaka kara spotkała pana S.? Rekolekcje i przeniesienie do innej parafii. Przeniesienie ze stanowiska wikarego na stanowisko proboszcza. Kara bardzo adekwatna, zdaniem Kościoła, w stosunku do sprawcy takich czynów - podkreślała (cytat za kartuzy.info).
Po prawomocnym wyroku diecezja i parafia złożyły kasację do Sądu Najwyższego. Obecnie Mielewczyk i jego pełnomocnik Jarosław Głuchowski czekają na jej rozpoznanie.
- Nie do końca rozumiem sens apelacji w sprawach o zadośćuczynienie za nadużycia seksualne. Sprawy różnią się między sobą jedynie stanem faktycznym w zakresie sposobu molestowania. W każdej z nich istnieje element kapłaństwa, a różnica jest taka, że raz do krzywdy dochodzi podczas pielgrzymki, a raz w zakrystii. W centrum zawsze mamy osobę duchowną. Prawnicy diecezji usiłują przekonywać, że akurat ich sprawa jest inna niż ta, którą rozstrzygnął Sąd Najwyższy, ale nigdy nie słyszałem przekonujących argumentów - mówi nam mec. Jarosław Głuchowski.
W ocenie prawnika celem odwoływania się do wyższej instancji jest zniechęcenie ofiary do dalszej walki o zadośćuczynienie. - Tak się dzieje zawsze, gdy po drugiej stronie jest silniejszy podmiot, na przykład w sprawach przeciwko ubezpieczycielom czy w sprawach frankowych. Tak samo jest w przypadku jednostek kościelnych: odwołamy się, przeciągniemy, postraszymy, że jak w Sądzie Najwyższym wygramy, to odzyskamy pieniądze. Na prawniku to nie robi wrażenia, ale na części pokrzywdzonych - tak - zwraca uwagę.
Mielewczyk nie jest jedyną ofiarą S. Rok temu ruszył kolejny proces przeciwko byłemu księdzu, diecezji pelplińskiej i parafii w Kartuzach.
- Myślę, że jest to związane z pazernością biskupów - mówi Artur Nowak, pisarz, autor podcastów i prawnik reprezentujący m.in. Bartłomieja Pankowiaka. - Oczywiście ugody byłyby sensowniejsze niż medialne baty, które ta instytucja zbiera po każdym przegranym procesie, na który wydaje krocie. Ale w episkopacie, zdaje się, postanowiono na twardy kurs: wydamy dziesiątki tysięcy, ale przeczołgamy każdego pokrzywdzonego przez apelację aż po Sąd Najwyższy. Swoją drogą koszty, które Kościół ponosi na te procesy, pochodzą od wiernych. Ale ich biskup Bryl z Kalisza oczywiście się nie spyta, czy odwoływanie się ma sens.
Walka do samego końca jest kosztowna - do kwoty zadośćuczynienia należy dodać koszty postępowania przed sądem. Jak dowiadujemy się w Sądzie Apelacyjnym w Gdańsku, w sprawie o zadośćuczynienie dla ofiary Pawła K. w I instancji zasądzono 32,4 tys. zł zastępstwa procesowego na rzecz powoda i nakazano pobrać solidarnie 18,1 tys. zł z tytułu zwrotu kosztów procesu. Zwrot kosztów zastępstwa procesowego w II instancji wyniósł 12,1 tys. zł. Z 300 tys. zł (zadośćuczynienie) wydatki rosną do 362,7 tys.
Pozwani przez Marka Mielewczyka (diecezja pelplińska, parafia w Kartuzach, Andrzej S.) ponieśli w dwóch instancjach koszty w wysokości 14,3 tys. zł.
Wobec diecezji kaliskiej zasądzono z kolei 10,8 tys. zł kosztów zastępstwa procesowego na rzecz Bartłomieja Pankowiaka. Taką samą kwotę określono w przypadku jego brata, Jakuba. Jakub Pankowiak również pozwał diecezję, ale w marcu, niedługo przed wyrokiem, wycofał swoje roszczenia. Jak tłumaczył, powodem była m.in. niechęć do porozumienia ze strony diecezji. Same koszty zastępstwa procesowego wynoszą więc 21,6 tys. zł. Do tego należy doliczyć 15 tys. zł opłaty sądowej na rzecz Skarbu Państwa i 3 tys. zł na rzecz jednego z poszkodowanych tytułem zwrotu kosztów sądowych. W sumie 39,6 tys. zł.
Do wszystkich tych spraw trzeba doliczyć odsetki ustawowe za opóźnienie. Na przykład w przypadku wyroku - przypomnijmy, że nieprawomocnego - w sprawie diecezji kaliskiej są one naliczane od 7 czerwca 2019 roku. Z dostępnego online kalkulatora odsetek wynika, że dzisiaj wynoszą one ponad 60 tys. zł. Do tych sum należy też doliczyć wynagrodzenia dla prawników.
Zwróciliśmy się do poszczególnych kurii z prośbą o informacje na temat pełnych wydatków, które ponoszą w związku z procesami. Zapytaliśmy także, czy w diecezjach istnieją oddzielne fundusze na pokrywanie tego typu kosztów. Nie udzielono nam konkretnych informacji. Ks. Rafał Kowalski, rzecznik archidiecezji wrocławskiej, napisał, że "wszelkie należności archidiecezja wrocławska pokrywa na bieżąco i nie ogłasza w tym zakresie żadnych specjalnych zbiórek tudzież nie tworzy oddzielnych funduszy".
Chcąc ustalić liczbę spraw sądowych o zadośćuczynienia, w których pozwane są kurie, pytania wysłaliśmy do biura prasowego episkopatu. Odesłano nas do ks. Piotra Studnickiego, szefa Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży. "Biuro Delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży nie posiada żadnych innych informacji, poza dostępnymi w domenie publicznej, na temat liczby procesów cywilnych, dotyczących roszczeń odszkodowawczych wobec diecezji lub archidiecezji w sprawach wykorzystywania seksualnego osób małoletnich przez duchownych" - odpowiedział ks. Studnicki. "Tym bardziej nie byliśmy ani nie jesteśmy informowani nt. kosztów ponoszonych przez diecezje/archidiecezje z tego tytułu" - podkreśla.
"Decyzje dotyczące odpowiedzi diecezji/archidiecezji na pozwy cywilne w sprawach roszczeń odszkodowawczych podejmują indywidualnie biskupi/arcybiskupi" - czytamy w odpowiedzi. Ksiądz Studnicki zapewnia, że "nie ma instrukcji KEP ani wewnętrznych przepisów na ten temat".
Nie jest tak, że jednostki kościelne zawsze wybierają walkę w sądzie. Zawierane są ugody, choć te sprawy z oczywistych względów nie nabierają rozgłosu. Potwierdzają to prawnicy, z którymi rozmawialiśmy.
Ks. Kobyliński, ocenia, że niechęć do wypłacania odszkodowań to "postawa naganna na poziomie moralnym". - Bo biskupi nie widzą potrzeby oddania sprawiedliwości ofiarom - mówi. Duchowny podkreśla, że "pieniądze, które nakazuje im zapłacić sąd, pochodzą przecież z kieszeni wiernych, często biednych emerytów, którzy dają na tacę".
- Dzieje się tak, ponieważ w samym Kościele nie ma woli zmiany obecnego stanu rzeczy. Niemal wszyscy biskupi i księża sądzą, że jest okej, gdy idzie się w zaparte. Presja medialna też nie jest taka, jak kiedyś, temat powoli przygasa, a w związku z tym wzrasta wśród duchownych poczucie bezkarności. Funkcjonuje myślenie: gramy va banque, może się uda. Uważam, że nie bez znaczenia jest także postępowanie Watykanu wobec kard. Stanisława Dziwisza, które zakończyło się stwierdzeniem, że jego działania były prawidłowe. Mam wrażenie, że po tej decyzji Stolicy Apostolskiej większość naszych biskupów i księży uznaje problem pedofilii klerykalnej za zamknięty - mówi. - Smutny jest wymiar finansowy tej sytuacji. Nie wiemy oczywiście, ile łącznie diecezje i zakony tracą na przegranych procesach. Budżety są niejawne, biskupi mają nad wszystkim totalną i nieograniczoną władzę - mogą więc wydawać duże pieniądze na prawników. Pod tym względem nic się w Polsce nie zmieni, bo u nas wszyscy - biskupi, politycy, media, zwykli ludzie - chcą mieć święty spokój - kończy.