Liczba wydarzeń dotyczących najcięższego uzbrojenia Wojsk Lądowych staje się trudna do uwierzenia. Przez dwie dekady można je było policzyć na palcach jednej ręki. Teraz w ciągu roku może dojść do wielu wydarzeń o kardynalnym znaczeniu.
Z jednej strony można się cieszyć, ale z drugiej strony strach wywołuje to, jaki będzie efekt obecnego wojennego przyśpieszenia za kilka lat.
Najnowsze doniesienia dotyczą używanych M1A1 Abrams z USA. Jak podała Informacyjna Agencja Radiowa, doszło już do uzgodnienia zakupu 116 czołgów. Mają być uzupełnieniem stanów po wysłaniu do Ukrainy około 200 najstarszych T-72. Nie ma mowy o darowaniu tych maszyn Polsce. Nie wiadomo, jakie konkretnie mają być. Amerykanie zaczęli produkcję M1A1 w połowie lat 80. i wyprodukowali ich w dekadę około pięciu tysięcy. Do dzisiaj część przeszła modernizację. Dostępnych jest kilka możliwych wariantów. Choćby w 2021 roku amerykański Korpus Piechoty Morskiej wycofał z użycia swoje zmodernizowane M1A1, których w przyzwoitym standardzie powinno być na składach ponad 200.
- Nie wiem, jaki kształt ma ta umowa. Trzeba jednak pamiętać, że zakup starszych używanych czołgów nawet za symboliczne kwoty, oznacza konieczność wydania już mało symbolicznych kwot na ich doprowadzenie do stanu używalności - mówi Gazeta.pl Bartłomiej Kucharski, dziennikarz miesięcznika "Wojsko i Technika". Podaje przy tym przykład Grecji, która dekadę temu też chciała nabyć po okazyjnych cenach M1A1. Początkowo była mowa o 400 sztukach składowanych od początku lat 90., a Grecja miała płacić symbolicznie tylko za transport i niezbędne remonty. Po dokładniejszych ustaleniach stało się jasne, że remonty, części zamienne, szkolenie i temu podobne dodatki nie są "symboliczne". Pojawiła się kwota nawet 2 miliardów dolarów. Ostatecznie Grecja zeszła do poziomu 90 czołgów za pół miliarda dolarów, ale finalnie w ogóle nie podpisano umowy.
Podana przez IAR liczba 116 czołgów M1A1 Abrams dla Polski oznacza uzbrojenie dla dwóch batalionów czołgów. Na pewno będą istotnym postępem względem wysłanych do Ukrainy T-72, choć pytanie ile przyjdzie nam za to zapłacić. Jednocześnie kupiliśmy już 250 czołgów M1A2 SEPv.3, czyli najnowszej odmiany abramsów. W kwietniu tego roku podpisano umowę wartą 4,75 miliarda dolarów netto. Oba typy M1 mają do nas zacząć przyjeżdżać w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Razem będzie ich na wyposażenie sześciu batalionów czołgów. 360 maszyn. Jak na realia europejskich państw NATO, to same w sobie będą stanowić bardzo poważną siłę.
Pomimo tej niebagatelnej inwestycji w amerykańskie czołgi, w MON toczą się jednocześnie negocjacje z koreańskim przemysłem w sprawie zakupu czołgów K2. Mają być bardzo zaawansowane i bliskie finalizacji. Minister Błaszczak był z wizytą w Korei Południowej na przełomie maja oraz czerwca i wówczas wyraźnie podkreślał zainteresowanie tymi maszynami. Teraz to zainteresowanie jest bliskie przerodzenia się w umowę.
Podstawowym celem MON ma być awaryjne dokupienie czołgów z innego źródła niż USA, bo amerykańskie zakłady są i tak już obłożone produkcją na własne potrzeby oraz innych klientów zagranicznych. Mowa więc o zakupieniu najpierw podstawowych K2 prosto z linii produkcyjnej z lekkimi modyfikacjami pod polskie potrzeby. Ambicją polskiego przemysłu jest jednak produkowanie w Polsce czołgu oznaczonego K2PL. Miałby to być głęboko zmodyfikowany wariant koreańskiej maszyny. Zgodnie z oczekiwaniami naszego wojska. Przygotowanie takiej produkcji i jej uruchomienie zajęłoby jednak wiele lat, a MON jest aktualnie nastawiony na zakupy tu i teraz. W trybie "na wczoraj" z powodu wojny w Ukrainie. Polskie firmy i efektywne wydawanie pieniędzy nie są priorytetem.
Jednocześnie do zakupów z USA i Korei Południowej trwa czołgowa współpraca z Niemcami. Choć raczej jest wygaszana. Jeszcze dekadę temu czołgi Leopard 2 wydawały się przyszłością polskich Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych, a teraz przeistaczają się w ich brzydkie kaczątko. Mamy ich około 250, z czego połowa, te najstarsze, są modernizowane do wariantu 2PL. Proces ten idzie jednak jak po grudzie i wszystkie zaangażowane strony, czyli MON/wojsko, polski przemysł i niemiecki przemysł przerzucają się odpowiedzialnością. Fakt jest taki, że program jest poważnie opóźniony i nic nie zapowiada, aby udało się go jakoś istotnie przyśpieszyć. Pozostałe Leopardy 2, w nieco nowszym wariancie A5 też miały być modernizowane, ale jest to coraz mniej pewne.
Mamy jeszcze na uzbrojeniu nieco ponad 200 polskich PT-91 Twardy, czyli pochodzącej z lat 90. poważnej modernizacji radzieckich T-72. Wobec problemów z Leopardami 2 są one w praktyce filarem polskich sił pancernych. Nadawałyby się jednak świetnie do przekazania Ukrainie, ponieważ są pokrewne z wykorzystywanymi przez nie czołgami T-72. Regularnie pojawiają się więc plotki odnośnie pojechania PT-91 na Wschód. Jednak do dzisiaj nie ma żadnych oficjalnych informacji na ten temat. Taki ruch byłby jednak jak najbardziej logiczny. Nie ma innego państwa NATO, które mogłoby tak skutecznie uzupełnić ewentualne ukraińskie straty w czołgach. Wraz z trwaniem konfliktu perspektywa przekazania Twardych będzie raczej rosła. Ich starsi bracia, klasyczne T-72, już od kilku miesięcy służą Ukrainie.
Wszystko to razem składa się na obraz gwałtownego przeobrażenia polskich Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych (WPiZ w ramach Wojsk Lądowych). Z jednej strony dobrze, bo następuje przyśpieszone pozbycie się wozów z radzieckim rodowodem, których ze względu na decyzje rządzących na przestrzeni ostatnich dwóch dekad nie jesteśmy już w stanie racjonalnie rozwijać. - Dobrze, że je oddajemy Ukraińcom, bo dzięki temu zostaną użyte do tego, do czego były od zawsze szykowane. Do walki z Rosjanami i powstrzymywania agresji ze Wschodu - mówi Kucharski.
Z drugiej strony źle, że proces przyśpieszonej modernizacji zachodzi chaotycznie i na zasadzie "na wczoraj cokolwiek". Jeszcze kilka lat temu mogło się wydawać, że ogólna wizja jest następująca: T-72 i PT-91 jako typ schodzący, do wycofania w pierwszej kolejności. Otrzymanie i kupione z Niemiec Leopardy 2 jako czołgi przejściowe, do lekkiego zmodernizowania i używania. Docelowo program Wilk, czyli kompleksowy zakup nowoczesnego czołgu nowego typu. Po drodze zepsuła się jednak współpraca z Niemcami. I z powodów politycznych, jak i z powodu problemów przy wspomnianym programie Leopard 2PL. Niemieckie czołgi przestały być atrakcyjnym tymczasowym rozwiązaniem. Do tego PiS postanowił uczynić zbrojenia jednym ze swoich sztandarowych projektów politycznych i wybuchła wojna w Ukrainie. Efektem jest przydzielenie MON dużych środków i przestawienie się w tryb: mamy ogromne zaniedbania, wróg u bram, kupujmy co się da jak najszybciej.
W temacie czołgów to prowadzi do stanu, że za kilka lat będziemy mieli na pewno 250 nowoczesnych M1 Abrams, uzupełnionych przez 116 starszych. Do tego najprawdopodobniej 250 Leopardów 2 w wariantach 2PL i 2A5. I finalnie nieznaną jeszcze liczbę koreańskich K2, oraz koreańsko-polskich K2PL. Czyli trzy typy czołgów podobnych generacyjnie, dla urozmaicenia każdy w dwóch podtypach. Zamiast ujednolicić flotę naszych czołgów wzorem większości państw NATO, my jeszcze ją dodatkowo zdywersyfikujemy. - Logistyka na pewno się ucieszy. Będzie drożej i trudniej - zżyma się Kucharski. - Złotym światowym standardem jest posiadanie dwóch typów czołgów. Jeden starszy, przeznaczony do wycofania i drugi nowszy, który go stopniowo zastępuje. A u nas? No cóż - mówi i dodaje, że trzeba było już kilka lat temu zdecydować się na ścisłą współpracę z jednym dostawcą i być konsekwentnym. Teraz na to już za późno.
Być może wraz z otrzymaniem większej ilości K2/K2PL MON będzie chciał się pozbyć naszych Leopardów 2. Dzisiaj na używane maszyny tego typu jest duże zapotrzebowanie na rynku, więc wydaje się to jak najbardziej możliwe. Będzie to jednak oznaczało, że zmarnowaliśmy dwie dekady budując w polskim wojsku i przemyśle zdolności ich wykorzystania oraz obsługi. Dyskusyjne jest kupowanie równocześnie nowych M1 i K2, kiedy są to czołgi tej samej generacji wywodzącej się korzeniami jeszcze z lat 70. Obecnie trwają różne projekty stworzenia czołgów nowej generacji, które w przypadku państw NATO mają dać owoc gdzieś w latach 30. Jest jednak ewidentne, że to za późno dla MON i wojska, wobec czego perspektywiczne zaangażowanie się w międzynarodowy projekt takiej maszyny zostało odrzucone.
W naszej obecnej sytuacji jest jednak jeden poważny haczyk. Masowe zakupy oznaczają konieczność masowego przyjmowania nowych czołgów na uzbrojenie. To oznacza dezorganizację batalionów czołgów, trwające nawet kilka lat szkolenia, zgrywanie pododdziałów do poziomu brygad i tworzenie zaplecza logistycznego. Szczegóły na pewno będą tajne, ale przyjęcie na uzbrojenie nawet ponad stu nowych czołgów rocznie to wbrew pozorom niebagatelne wyzwanie organizacyjne dla naszego wojska. Jeśli PT-91 zostaną wysłane do Ukrainy, to faktycznie gotowych do użycia i z przeszkolonymi załogami w WPiZ będzie może 150 Leopardów 2. Czyli bardzo mało i nie przez chwilę, ale nawet rok czy dwa.