W 2020 roku Ania, kobieta w 12 tygodniu ciąży, zgłosiła się na infolinię Aborcji Bez Granic. Jej mąż - jak mówiła - stosował wobec niej przemoc, kontrolował ją i czytał korespondencję. Mężczyzna uniemożliwił jej wyjazd do zagranicznej kliniki aborcyjnej, grożąc zgłoszeniem porwania ich wspólnego dziecka, które wyjechałoby z matką. Ze względu na początek pandemii wysyłka leków poronnych od Women Help Women przedłużała się. Justyna Wydrzyńska, która odebrała telefon ABG, świadoma ewentualnych konsekwencji, postanowiła pomóc Ani i oddała jej swoje tabletki. Leki zostały odebrane przez policję, która - wezwana do domu przez męża - przeszukała Anię i odebrała je jako dowód w sprawie o pomocnictwo w aborcji.
Wydrzyńska odpowiada przed sądem za pomocnictwo aborcyjne, w tym m.in. wprowadzenie do obrotu leku bez odpowiedniego zezwolenia. Grożą jej trzy lata więzienia.
- Nie żałuję. Jestem dumna z tego, że byłam silna i tą siłą mogłam wesprzeć Anię. Dałam jej tabletki, moją intencją nie było to, by przerwała ciążę, tylko to, by trzymając tabletki w ręku, mogła sama zadecydować o swoim życiu. To nie ja powinnam stać na miejscu oskarżonego, tylko nasi byli kontrolujący mężowie. Jak można zmuszać kogoś do urodzenia dziecka? - komentuje działaczka.
Na drugiej rozprawie ponownie nie stawili się świadkowie. Na sali była obecna Wydrzyńska oraz przedstawiciele ambasad Belgii, Danii i USA, Amnesty International, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, posłanka Katarzyna Kotula i prawniczki z grupy Prawniczki Pro Abo. Po drugiej stronie sali zasiadł Jerzy Kwaśniewski, prezes fundamentalistycznej organizacji Ordo Iuris. Podczas poprzedniej rozprawy reprezentant OI informował, że organizacja chce "wesprzeć wysoki sąd swoją obecności" "przed presją, która się odbywa chociażby przed wejściem do sądu".
"Mężczyzna, który zapoczątkował całą tę sprawę, jak klasyczny sprawca przemocy domowej, silny był tylko we własnym mieszkaniu. Prawo do decydowania o własnym ciele odebrał żonie, wzywając na pomoc zbrojną rękę państwa, natomiast konieczność zweryfikowania swoich zeznań w obecności oskarżonej i stawienia czoła wspierającemu Justynę i Anię tłumu okazała się ponad jego siły. Mamy dla niego tylko jeden komunikat: Staw się wreszcie przy Poligonowej i spójrz w oczy osobie, która przed tobą samym musiała ratować twoją żonę!" - pisze Aborcyjny Dream Team.
Przeczytaj wywiad z działaczkami Aborcyjnego Dream Teamu na temat sprawy Justyny:
Sędzia zdecydowała się ponownie przesłuchać Wydrzyńską. Padło pytanie o to, czym zajmuje się Aborcyjny Dream Team ("demedykalizacją i destygmatyzacją aborcji"), a następnie - o to, czy działaczka jest w wieku reprodukcyjnym.
- Jestem w okresie rozrodczym i jestem aktywna seksualnie. Ale tabletki mam nie tylko dla siebie, ale też dla swoich bliskich. Ja się tego nie boję powiedzieć - odpowiedziała Wydrzyńska.
Sprawę odroczono do 14 października do godziny 9:30. - To trochę strata mojego czasu. W tej chwili mogłabym odbierać telefon, wspierać osoby w aborcji, a muszę być tu. Moje koleżanki przez ten czas myślę, że pomogły kolejnym 20 osobom, więc ja - zaraz po wyjściu z sądu i rozmowie z państwem - odpalam telefon Aborcji Bez Granic, numer 22 29 22 597 i wspieram osoby w aborcjach - informuje je, co mogą zrobić, jak używać tabletek aborcyjnych i jak wyjechać za granicę - mówiła Wydrzyńska dziennikarzom po wyjściu z sali rozpraw.
Przez koleżanki z ADT Wydrzyńska nazywana jest "matką polskich aborcjonistek". Jako jedna z pierwszych działała, udzielając informacji i wsparcia każdej osobie w niechcianej ciąży. Robi to od 16 lat. Początkiem aktywizmu była jej własna aborcja.
Działalność Wydrzyńskiej wpisuje się w rekomendacje WHO - Światowa Organizacja Zdrowia zaleca aborcję farmakologiczną, przeprowadzaną w domu, z pomocą osób bez wykształcenia medycznego, jednak z doświadczeniem w tym temacie, jako bezpieczną metodę przerywania ciąży.