Od 4 do 8 lipca 1997 roku na terenie między Wrocławiem, Katowicami i czeskim Brnem spadło od 200 do 300 mm deszczu. W czeskich Beskidach Morawsko-Śląskich opadów było jeszcze więcej - aż 510 mm w ciągu 72 godzin. Nieustająco padający deszcz już 6 lipca doprowadził do zalania pierwszych wsi i miasteczek.
Pierwszym zalanym miastem były Głuchołazy, które powódź dotknęła 6 lipca. Woda wdarła się m.in. do Raciborza, Opola, Wrocławia, Rybnika i Głogowa, a także do wielu mniejszych miejscowości.
W wyniku powodzi zginęło 56 osób, straty materialne oszacowano na kilkanaście miliardów złotych. Ok. 40 tysięcy osób straciło dorobek całego życia. Woda zniszczyła lub uszkodziła m.in. ok. 700 tys. mieszkań, ok. 4000 mostów i 14 tys. km dróg.
10 lipca fala wezbraniowa na Odrze dotarła do Opola. W krótkim czasie doszło do gwałtownego wzrostu wody, przez co wielu mieszkańców nie zdążyło się na czas ewakuować. - Ludzie przez wiele godzin czekali na pomoc na balkonach wysokich budynków lub na dachach domów - często ratując ze sobą tylko to, co mieli na sobie - relacjonował w rozmowie z TVN24 pan Maciej.
Fot. Krzysztof Miller / Agencja Wyborcza.pl
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
- O godzinie 22 stałem przy moście na Malczewskiego w Kłodzku. Słyszałem krzyk ludzi z domu zupełnie odciętego przez wodę, znajdującego się obok pękniętego wału. Pamiętam potworny ryk spienionej wody, blask księżyca odbijający się od jeziora, które jeszcze dzień wcześniej było osiedlem. Stadion, który też stał się jeziorem… - wspominał.
Powódź w Kłodzku w 1997 r. fot. Archiwum Gazety Wyborczej
Przykład Opola sprawił, że władze Wrocławia zaczęły przygotowywać się na powódź. Ówczesny prezydent Bogdan Zdrojewski apelował do mieszkańców o zgromadzenie zapasów wody pitnej, a służby zaczęły przygotowywać się do podtopień - rozważano przerwanie wałów w Jeszkowicach i Łanach (przygotowano nawet materiały wybuchowe), ale mieszkańcy sprzeciwili się temu.
Powódź tysiąclecia we Wrocławiu Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Zarządzono ewakuację, jednak większość mieszkańców odmówiła. Do 11 lipca we Wrocławiu ułożono do 480 tys. worków z piaskiem, które sprowadzane były nawet drogą lotniczą z Gdańska.
- Pierwszego dnia powódź była przygodą, ludzie się uśmiechali, cieszyli tą Wenecją za friko, pojawiały się wycieczki z innych dzielnic - mówiła tłumaczy Urszula Młodzianowska, mieszkanka Przedmieścia Oławskiego, w rozmowie z "Wyborczą Wrocław". - Ale potem przyszedł kryzys, który stopniowo się pogłębiał. Śmierdziało z toalet i lodówek wypełnionych zapasami mięsa, nie można było się porządnie umyć. Najtrudniej było, kiedy opadły wody, odsłaniając rozmiar zniszczenia całej okolicy. Śmieci, które płynęły z nurtem, zaczęły się rozkładać na ulicach i podwórkach, panował straszny fetor, brakowało wody, ludzie usiłowali na płotach suszyć swój dobytek. W kolejce do beczkowozu pojawiły się pielęgniarki z pobliskiego zalanego szpitala przy Traugutta - okolicznym mieszkańcom robiły zastrzyki przeciwtężcowe - wspominała.
Bogdan Zdrojewski sprawdza wał na wyspie Piasek we Wrocławiu podczas powodzi tyciąclecia w 1997 r. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl
"Gazeta Wyborcza" przypomina, że w nocy 12 lipca, kiedy puszczały tamy na Traugutta, ludzie wpadli w panikę. "Radio Wrocław ostrzega: 'Prosimy o dyscyplinę i rozsądek. Nie wychodźcie, wywieście białe prześcieradła. Czekajcie na ewakuację'" - czytamy (białe prześcieradła miały być sygnałem dla służb ratunkowych, że mieszkańcy mogą potrzebować pomocy).
Mieszkańcy budują wały przeciwpowodziowe we Wrocławiu Fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl
6 lipca Nysa Kłodzka zalała pierwsze miasteczka i wsie. Dzień później pod wodą znalazło się Kłodzko, następnie Bardo.
Trudna sytuacja panowała w Pilcach. Wieś została odcięta od świata i zalana przez Nysę Kłodzką, która utworzyła w okolicy kilka nowych koryt, a z drugiej strony zerwała jedyny most.
Gdy woda nieco opadła, mieszkańców zalanej wsi można było ewakuować helikopterem. Okazało się jednak, że nikt w Pilcach nie zginął.
12 lipca w Rybniku woda spowodowała osunięcie się skarpy na cmentarzu, co skutkowało zniszczeniem blisko 300 grobów i zabraniem 266 ciał. Woda wymieszana z błotem, fragmentami pomników i trumien, częściami ubrań, kości lub całych zwłok spływała poza teren cmentarza.
Fot. Adam Kozak / Agencja Wyborcza.pl
- Ludzie przeżywali wtedy straszne chwile. Widzieli otwarte trumny, ciała w różnym stopniu rozkładu - powiedział ks. Franciszek Radwański, z którym rozmawiał Mariusz Sepioło. Okoliczny teren został skażony, a ze względu na zagrożenie epidemiczne zdecydowano o masowym pochówku ciał ze zniszczonych grobów.
Druga fala opadów z 18-22 lipca spowodowała jeszcze większe zebrania. Opady spowodowały przepływy, które w niektórych miejscach zdarzają się raz na tysiąc lat (tak zwana woda tysiącletnia). Wody w niektórych rzekach było nawet kilkadziesiąt centymetrów więcej, niż przy pierwszej fali powodzi. W czasie powodzi tysiąclecia wylały dorzecza 19 rzek, m.in. rzek Bóbr, Bystrzyca, Mała Panew, Nysa Kłodzka, Nysa Łużycka, Odra, Olza, Szprotawa, Ślęza, Widawa, Łaba i górna Wisła. Z powodu powodzi w Czechach, Niemczech i Polsce zmarło 114 osób (56 w samej Polsce).