Jak uchronić się przed tragedią nad wodą? Co robić, kiedy ktoś przy nas zaczął się topić, albo porwał nas prąd? O tym w rozmowie z Gazeta.pl mówiła Ane Piżl, ratownica, kitesurferka i żeglarka, która przez wiele lat pracowała w ratownictwie wodnym. "Ratownica", a nie "ratowniczka", bo - jak podkreśla sama Ane Piżl - praca w ratownictwie jest "twarda, brudna i ważna". - Dlatego gdy chodzi o życie, wolałabym mieć przy sobie ratownicę, nie ratowniczkę. To ciekawe, że "ratownica" budzi spore emocje wśród ludzi, którym się przedstawiam - tłumaczyła w rozmowie z "WO".
Ane Piżl*: Jeśli jesteś blisko niej, rzuć lub podsuń jej coś wypornego. To może być deska do pływania, popularny na basenach "makaron" albo różowy flaming. Jeżeli nie masz nic pod ręką albo jesteś za daleko, patrz na nią, nie trać jej z oczu, wskazuj ją palcem i głośno krzycz. Albo gwiżdż na palcach, jeśli umiesz. To zwiększa szansę, że inne osoby też ją zauważą. Może ktoś będzie bliżej, może będzie miał większe umiejętności niż ty, może na kąpielisku są ratownicy i szybciej zareagują.
Jeśli ktoś tonie poza zasięgiem rzucenia mu czegokolwiek i jest to miejsce niestrzeżone, zadzwoń na numer alarmowy, który kieruje bezpośrednio do WOPRu (lub MOPRu na Mazurach) - 601 100 100 lub 985. Warto mieć też zainstalowaną w telefonie aplikację RATUNEK, która pozwala szybko wezwać ratownictwo wodne i od razu przesyła twoją lokalizację.
Nie podawać osobie tonącej ręki. Nie podpływać blisko. Nie wskakiwać za nią do wody bez sprzętu i umiejętności ratowniczych. W ten sposób zamiast jednej osoby, toną dwie. Wciąż krąży taka miejska legenda, że do tonącej osoby można podpłynąć i ogłuszyć ją uderzeniem w głowę. To mit. Tonący, który walczy o życie, ma nad tobą zdecydowaną przewagę poziomu adrenaliny we krwi - jest silniejszy, bardziej zdeterminowany i bezwzględny. Potraktuje cię jak tratwę ratunkową, wciśnie cię pod wodę i utopi zanim weźmiesz zamach do tego mitycznego ogłuszenia. Nie podpływaj za blisko. Nawet do dziecka. Zawsze lepiej coś podać, niż dać się złapać. Jeśli nie masz nic wypornego, to może być też coś, co po prostu zadziała jak lina, co przedłuży ci rękę: na przykład ręcznik kąpielowy, którego złapie się osoba tonąca. Albo wiosło od kajaka. Ale podejmując takie działania dalej myśl o swoim bezpieczeństwie.
Niepozornie. Wbrew filmowym scenariuszom nie macha rękami i nie woła o pomoc. Nie ma na to siły, bo za wszelką cenę próbuje utrzymać głowę na powierzchni, a do tego przydają się ręce, którymi energicznie rusza pod wodą. Podniesienie ich do góry spowoduje, że zanurzy się głębiej. Można to sobie przetestować na basenie, w bezpiecznych warunkach. Osoba, która tonie również nie krzyczy, bo ten moment, gdy ma głowę nad poziomem wody, wykorzystuje na nabranie powietrza lub kaszel, a nie na wołanie o pomoc. Po nabraniu wdechu, na ogół się trochę zanurza, a później znowu mobilizuje siły, żeby wyjść wyżej i złapać trochę powietrza. W efekcie wykonuje ruch, który nazywamy "spławikiem" - głowa tonącego zanurza się i wynurza. Coraz mniej i mniej, aż znika pod wodą.
Na samym początku, zanim jeszcze sytuacja rozwinie się do tego etapu, można zauważyć, że ktoś po prostu wykonuje nieskoordynowane ruchy - to ten moment, kiedy stracił grunt pod nogami, wystraszył się, spanikował. Już wtedy po niezbornych ruchach widać, że zaczynają się problemy.
Wszystko zależy gdzie nas ten prąd ciągnie: czy w miejsce względnie bezpieczne, na przykład na wypłaszczony, piaszczysty zakręt rzeki, czy dajmy na to na krawędź wodospadu. Ale dość uniwersalną zasadą w kontekstach wypoczynkowych (nie mówię teraz o sportach ekstremalnych i zaawansowanym obcowaniu z wodą) jest nie walczyć z prądem. Nie tracić całej energii na próbę jak najszybszego wydostania się na ląd. Lepiej dopłynąć do brzegu kawałek dalej, ale zachować siły, niż zakrztusić się i spanikować.
Taka sama zasada działa przy prądach wstecznych na morzu. Wiele osób wciąż nie zdaje sobie sprawy, że zawsze, gdy w plażę uderzają fale, tworzą się także prądy wsteczne, bo przecież woda, która napływa do lądu, musi wracać w morze. Więc identyczna siła ciągnie ją w odwrotnym kierunku. Takie prądy można nauczyć się dostrzegać - woda w tym miejscu ma zazwyczaj ciemniejszy kolor, jest bardziej wypłaszczona i zarazem pomarszczona. Czasem też prąd ciągnie ze sobą piasek, więc widać takie brudne pasy idące najczęściej prostopadle od plaży. Rozpoznawanie prądów najlepiej potrenować, patrząc z góry - np. przy wejściu na plażę, zazwyczaj jesteśmy trochę wyżej i wtedy łatwiej je dostrzec. Wchodząc na plażę zastanów się też, z której strony wieje wiatr - to ważne nawet na jeziorze czy na zatoce, jeśli masz zamiar pływać na materacu, SUPie [desce do pływania; z ang. Stand Up Paddle - red.] lub dmuchanym kajaku. Jeśli zaczniesz płynąć z wiatrem, może być ci bardzo ciężko wrócić potem pod wiatr. Na morzu ogólnie nie warto wypływać na dmuchanych zabawkach, jeśli wiatr wieje tego dnia od brzegu w stronę otwartego morza.
Ale wróćmy do prądów - już wiemy, że tworzą się w różnych miejscach i warto nauczyć się je zauważać. Ale uniwersalnie powstają też wzdłuż falochronów, co jest szczególnie ważne, bo taki prąd wyciąga w wodę nie tylko ludzi, którzy - nie wiedzieć czemu bawią się akurat przy falochronie - ale też piasek z dna, regularnie pogłębiając to miejsce. Trzeba wiedzieć, że im bliżej falochronu, tym prawdopodobnie będzie głębiej.
W pierwszej chwili daj mu się ponieść, najgorzej to spanikować i zacząć działać chaotycznie. Jeśli dobrze pływasz, to spróbuj się z niego wydostać, płynąc w bok, równolegle do plaży, nawet jeśli cały czas trochę się od niej oddalasz, nie panikuj. Lepiej płynąć dłużej i dopłynąć kawałek dalej, niż walczyć z naturą i przegrać. Prąd, im dalej będziesz od brzegu, tym będzie słabszy. Co więcej, w przeważającej liczbie przypadków, po kilkudziesięciu metrach prąd zawraca w stronę plaży, dlatego nawet jeśli nie uda ci się z niego wydostać w bok i poniesie cię dalej, to po dłuższej chwili i tak znajdziesz się w bardziej korzystnej sytuacji. A jeśli nie pływasz na tyle dobrze, żeby kilkadziesiąt metrów swobodnie dryfować w wodzie, to po prostu nigdy nie wchodź do wody poza kąpieliskiem strzeżonym.
W rzekach i sadzawkach tonie w Polsce więcej osób niż w morzu i rzeczywiście rzeka nie jest z wyboru najlepszym akwenem do zabawy. Tym bardziej, że ukształtowanie dna i prądów może się zmienić w nocy albo po burzy i miejsce, które wczoraj było całkiem bezpieczne, dziś już takie nie jest. Za nową przeszkodą w rzece może się na przykład zrobić odwój, przyciskający do dna, albo prąd, który utrudni ci powrót do brzegu. Dlatego zdecydowanie lepiej wybierać do zabawy miejsca strzeżone i zabezpieczone, a sporty wodne na rzekach (rafting, kajaki) uprawiać w grupie przeszkolonych osób i z asekuracją.
Kamizelka asekuracyjna zdecydowanie zwiększa bezpieczeństwo, ale tylko jeśli jest zapięta i dopasowana. Tak samo zresztą jak kask we wszystkich sportach, w których warto chronić głowę - jeśli jest niezapięty i niedopasowany, nie działa. Kupując lub pożyczając kamizelkę, dobierz jej wyporność do masy ciała i zastanów się czy wystarczy kamizelka asekuracyjna czy lepiej założyć ratunkową. Różnica jest taka, że kamizelka asekuracyjna dodaje ci wyporności, ale w krytycznej sytuacji i tak musisz samodzielnie wykonywać ruchy, żeby utrzymać głowę na powierzchni. Inaczej działa kamizelka ratunkowa, której konstrukcja zapewnia, że nawet nieprzytomna osoba, zostanie obrócona na plecy i jej głowa będzie się utrzymywać na powierzchni. Warto też pamiętać, że jeśli konstrukcja kapoka przewiduje paski, które zapina się między nogami, to też je zapnij. Analogicznie do pasów w samochodzie. Zanim ruszysz.
Rolą zabawek nie jest zwiększać bezpieczeństwo tylko dostarczać radości. W ekstremalnej sytuacji mogą się przydać, żeby komuś pomóc, ale nie ma co pokładać w tym szczególnej wiary. Jeżeli chcesz pomyśleć o bezpieczeństwie, kup na przykład bojkę asekuracyjną. Polecam ją wszystkim, również dorosłym osobom, które potrafią pływać. Bojka zwiększa twoją widoczność na wodzie - co w spotkaniu ze skuterami, motorówkami i innym sprzętem pływającym, może być istotne i daje ci też komfort przytrzymania się, gdy złapie cię skurcz, dostaniesz się w prąd lub po prostu się zmęczysz.
Na podsumowanie naszej rozmowy dodam jeszcze trzy rady - gdy jesteś z dziećmi nad wodą, patrz na dzieci, a nie w telefon. Druga rada - nie pij alkoholu nad wodą. Napijesz się później. A trzecia, bardzo ważna rzecz - ludzie często toną, bo albo nie mają wiedzy o wodzie, albo nie pływają dość dobrze. Nauka pływania zazwyczaj ogranicza się do dzieciństwa i większość ludzi w dorosłym życiu nie podnosi w tym zakresie swoich umiejętności. A od tego może zależeć życie. Dlatego warto się pouczyć, potrenować. Analogicznie do kursu bezpiecznej jazdy samochodem. Na pierwszym kursie na prawo jazdy nikt nas przecież nie uczy wychodzenia z poślizgu. Warto zainwestować czas i pieniądze, żeby podnieść umiejętności i przeżyć. Tak samo jest z wodą. Nawet jeśli przyzwoicie pływasz żabką, to wychodzenie z nurtu albo pływanie przy dużych falach, wymaga lekcji i treningu. A wiedza ratuje życie.
*Ane Piżl – ratownica, kitesurferka, żeglarka. Wiele lat pracowała w ratownictwie wodnym. Ukończyła Uniwersytet Medyczny w Warszawie i szereg kursów specjalistycznych - m.in. w Ośrodku Szkolenia Ratowniczego Akademii Morskiej w Gdyni i w komorze hiperbarycznej MSWiA w Warszawie. Uprawia ekstremalne sporty wodne, prowadzi rejsy żeglarskie, szkoli z pierwszej pomocy i bezpieczeństwa, na Instagramie prowadzi profil edukacyjny: @ane_ratownica