Z rozpadającej się rudery zmienił się w luksusową wydmuszkę. Historia Pekinu na Złotej

Wiktoria Beczek
Wybudowana w 1899 roku kamienica Wolfa Krongolda doczekała się remontu po ponad 120 latach. Po drodze stała się symbolem warszawskiej Woli, zyskała przydomek Pekin i została główną bohaterką filmu dokumentalnego. Oto opowieść o losach rodziny Krongoldów, dawnych mieszkańcach Pekinu i jego nowym życiu.

Pamiętam sklep sportowy na rogu i zoologiczny w studni, później zaspawaną bramę, puste witryny z resztkami naklejanych napisów, deszcz ściekający po zerwanej rurze przy dawnym wejściu do baru, fakturę elewacji i zapach stęchlizny. Za zaspawaną bramą widywałam koty, karmione dobrze i regularnie przez swoje wolskie opiekunki. Któregoś roku nad chodnikiem wokół kamienicy pojawił się prowizoryczny daszek na drewnianych nogach. Pewnie żeby głowa starca z attyki nie spadła na kogoś z piątego piętra. Młodzieńcowi odpadła już dawno. Pekin w XXI wieku faktycznie bardziej przypominał wiek XIX. 

***

Działkę na styku Złotej, Żelaznej i Twardej w 1896 roku kupił Wolf Krongold. Wolf, może Wulf, może Wolff - w późniejszej księdze adresowej można go znaleźć pod każdym z tych imion. I każdym z adresów - Złota 83, Żelazna 24a, Twarda 47, bo front kamienicy, którą wybudował w 1899 roku, miał trzy boki. Trzy, a później pięciopiętrowy budynek zaprojektował ponoć Bronisław Brochwicz-Rogoyski, twórca m.in. centrali PASTy, pierwszego polskiego wieżowca. Ale jego autorstwo nigdy nie zostało potwierdzone.

Kamienica była bogato zdobiona, co widać na zaledwie kilku zachowanych zdjęciach. Na dole boniowania, na górze ozdobne obramowania okien, centralnie umieszczone pilastry i przecinające budynek w poprzek gzymsy. To wszystko zwieńczone attyką z dwiema figurami - symbolizującego odchodzący XIX wiek starca i symbolizującego nadchodzący XX wiek młodzieńca. 

Złota 83 w 1937 rokuZłota 83 w 1937 roku Akta miasta Warszawy - Referat Gabarytów

Pierwsze trzy piętra mieściły eleganckie, wielopokojowe, bardzo wysokie mieszkania, do których, w części frontowej, prowadziła marmurowa klatka schodowa z kutymi balustradami. Nad głównymi klatkami schodowymi umieszczono sztukatorskie plafony, nadproża otworów drzwiowych były rzeźbione, podesty wyłożone białymi i niebieskimi płytkami ceramicznymi, a balustrady były kute z motywem roślinnym. Czwarte i piąte piętro miały osobne, boczne klatki schodowe i były galerią, czyli można było nimi przejść kamienicę dokoła. Mieszkania na najwyższych kondygnacjach najlepiej opisze słowo "klitki" - bez wody, z kranem i toaletą na korytarzu.

Gdy przed kilkoma laty w wieżowcu mieszkalnym w Nowym Jorku wybudowano osobne wejście do budynku dla biedniejszych mieszkańców budynku, wzbudziło to słuszne oburzenie. Ale dawniej taka segregacja była normą. 

Z informacji Forum Żydów Polskich wynika, że Wolf Krongold wywodził się z Nalewek, czyli samego serca dzielnicy żydowskiej. "Był typowym kamienicznikiem tamtych czasów. W okresie międzywojennym rodzina popadła w kłopoty finansowe, przesadziła z ilością zaciągniętych kredytów, których nie mogła spłacić. W 1933  roku kamienicę wystawiono na licytację, nadal jednak była dochodowa, ponieważ na parterze znajdowało się dużo lokali  handlowych" - czytamy w przewodniku po terenach dawnego getta.  

I faktycznie na Złotej 83 mniejszych i większych biznesów było co niemiara. W przedwojennych i wojennych książkach telefonicznych odszukać można kontakty m.in. do kawiarni Łowiczanka, sklepu Pierwszej Warszawskiej Piekarni Mechanicznej Karola Wendta, składu narzędzi i okuć meblowych braci Aleksandrowskich, perfumerii "Eris", handlu alkoholem Salomona Fryszmana, apteki, przedsiębiorstwa asfaltowego inż. Piusa Pompiera, składu konsygnacyjnego Włocławskiej Fabryki Cykorii "Stella", pogotowia "Antena-Radio-Naprawa", zakładu malarskiego Jojne Bekermana, składu galanterii norymberskiej Stefana Krawczyńskiego, czynnego ponoć bez przerwy koncesjonowanego pogotowia elektrotechnicznego, ginekologa i akuszera Abrama Sztokmana-Rozenbluma, adwokata Ludwika Gutmachera i innego pana Gutmachera - dentysty, lekarza Juliana Cygielstrejcha i szlifierza Adolfa Chomentowskiego. 

W rejestrach handlowych widnieją też inne działalności - sprzedaż produktów naftowych "Centrala Autobenzynowa" Józefa Akstona, akcesoria samochodowe "Auto Stock" Izydora Bogusławskiego, sprzedaż mąki pana Wagmana, sklep zegarmistrzowski pana Bimblicha i handel naczyniami kuchennymi Krongold i Ajchenblat.

Budowa linii tramwajowej w Warszawie w 1938 roku, po prawej widoczna kamienica Wolfa KrongoldaBudowa linii tramwajowej w Warszawie w 1938 roku, po prawej widoczna kamienica Wolfa Krongolda Narodowe Archiwum Cyfrowe, domena publiczna

Jeden ze wspólników, Abraham vel Adolf Krongold (ur. 1888 r.), był najstarszym synem Wolfa Krongolda i przejął po nim kamienicę. W czasie wojny trafił jednak do getta, gdzie zmarł na czerwonkę w sierpniu 1942 roku, pod adresem Waliców 3. Jego żona Roma, wraz z trójką dzieci - 12-letnią Krysią, 8-letnim Włodkiem i 7-letnią Jadzią - zginęła w Treblince lub w czasie deportacji. 

Podobny los spotkał większość średniego pokolenia Krongoldów, dzieci Wolfa i Brajdli z domu Zylbersztejn. Jenta vel Janina po mężu Gelblum (ur. 1889 r.) również zginęła w sierpniu 1942 r., w Treblince lub na Lesznie, w getcie. Chana Mindla vel. Anna po mężu Cemach (ur. 1890 r.) zmarła w grudniu 1942 r. na serce, również na terenie getta. Jej mąż i nastoletnie dzieci zginęli w Treblince lub w transporcie do obozu. Józef (ur. 1894 r.) zmarł w 1941 roku na zapalenie płuc, mieszkał wówczas na Krochmalnej 45, trzy przecznice od najstarszego z rodzeństwa Abrahama. Izaak vel Ignacy (ur. 1898 r.) zginął w drodze na Umschlagplatz w 1943 roku. 

Przy życiu pozostały dwie córki - Bajla i Łaja. Ich nazwiska znajdują się w kartach rejestracyjnych Żydów ocalałych z Zagłady.

Irena Gelblum. Wnuczka Krongolda w dożywotniej konspiracji

Wojnę przeżyła też córka Janiny Gelblum - Irena. W 1943 roku 20-latka uciekła z getta i zatrudniła się w niemieckim urzędzie. Irena, jak wiele lat później opowiadali o niej inni, słynęła z brawurowych akcji. Jako działaczka Żydowskiej Organizacji Bojowej szukała kryjówek, przemycała broń i ludzi, walczyła ze szmalcownikami. Marek Edelman mówił o niej, że "nie wiedziała, co to strach". Wchodziła w tramwaju do przedziału dla Niemców i zasypiała z głową na ramieniu oficera Wehrmachtu. 

Po aryjskiej stronie mieszkała przy Pańskiej 5, czyli w miejscu dzisiejszego Parku Świętokrzyskiego. Chronili się tam i pomieszkiwali prawie do powstania warszawskiego członkowie komendy ŻOB, w tym Kazik Ratajzer, w którym się zakochała. 

Irka Gelblum na muralu poświęconym kobietom z getta warszawskiegoIrka Gelblum na muralu poświęconym kobietom z getta warszawskiego Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

"Jej brawura i zimna krew odegrały niemałą rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa mieszkańcom Pańskiej. Z odwagą stawiała czoło szmalcownikom, jej pewność siebie zbijała ich z tropu. Zaczepiona na ulicy nie wahała się wezwać na pomoc policjanta. Gdy banda szmalcowników ograbiła ich mieszkanie, poskarżyła się dozorcy, że pod pretekstem rekwizycji mienia żydowskiego pozbawiono ją całego dobytku. Była tak przekonująca w swoim oburzeniu na pomysł, jakoby miała przechowywać u siebie jakichś Żydów, że współczuła jej cała kamienica, a nawet niemiecki pracodawca" - pisała w "Wysokich Obcasach" Joanna Szczęsna.

Po wojnie Kazik i Irka trafili do Monachium, gdzie mieli działać w grupie Mścicieli. Jej planem było wprowadzenie trucizny do miejskich wodociągów w największych niemieckich miastach. Przywódca grupy - Aba Kowner - zbyt chętnie opowiadał jednak o swoim planie przyszłym przywódcom Izraela, a ci nie chcieli, by ich nowe państwo obciążone zostało "grzechem pierworodnym" w postaci śmierci milionów cywilów. Kownera aresztowano na statku z Palestyny do Francji. Puszkę z trucizną miał wyrzucić za burtę. 

Tymcasem Gelblum, już pod zmienionym nazwiskiem Conti, po nieudanej próbie aklimatyzacji w Izraelu, krążyła między Polską i Włochami i konsekwentnie niszczyła swoją dotychczasową tożsamość. Oprócz nazwiska kilkakrotnie zmieniła też datę urodzenia, twierdziła, że urodziła się w rodzinie włosko-polskiej, odcięła się od dawnych towarzyszy z ŻOB, a nawet zmieniła głos. 

 - Mama stała się gorliwą katoliczką. Pod koniec życia podobno przeszła na prawosławie. I nie pytaj mnie, czy to rozumiem. Bo nie wiem, jak zrozumieć kobietę, która w czasie wojny nie czuła strachu. Wyprowadzała ludzi z obozów i getta, przewoziła broń, zasypiała niemieckim oficerom na ramionach w pociągu, a po wojnie to wszystko wymazała. Bała się dekonspiracji. Żyła w strachu i samoudręczeniu. Stała się kimś kompletnie innym. Wszyscy mi tłumaczyli, że mama się tak zachowuje, bo miała straszną przeszłość. Niestety, bardzo dużo ludzi miało taką przeszłość, ale nie zwalnia ich to z odpowiedzialności - mówiła jej córka Janka (imię po babci) w rozmowie z Remigiuszem Grzelą, który napisał o Gelblum książkę "Wybór Ireny". 

Jak kamienica Krongolda stała się Pekinem

W czasie wojny kamienica przy Złotej 83 stała się niczyja. Trudno dziś ustalić, jak wielu jej mieszkańców zginęło. Z relacji świadków, które pojawiają się w dokumentach sprawy Seweryna Szapsy Landona, ukrywającego się w mieszkaniu numer 20, wynika, że w listopadzie 1944 roku wraz z nim wyprowadzono i rozstrzelano wielu ludzi. Wielu już kilka lat wcześniej trafiło do getta i obozów.

Choć budynek był oddalony o zaledwie o kilkadziesiąt metrów od muru getta, przetrwał wojnę w stosunkowo dobrym stanie, co zresztą wyróżniało go na tle okolicznych zabudowań. Na Złotej, Żelaznej i Twardej większość kamienic była pozbawiona dachów i stropów, wypalona, lub całkiem zrównana z ziemią. 

Złota 83 na zdjęciu z 1945 rokuZłota 83 na zdjęciu z 1945 roku mapa.um.warszawa.pl

Ze sporządzonego w lutym 1945 roku dokumentu Biura Odbudowy Stolicy wynika, że w kamienicy były 124 mieszkania, a w nich 372 izby. Z notatki możemy się dowiedzieć również, że część frontowa w czasie wojny odniosła duże uszkodzenia, ale oficyna jest w dobrym stanie. W dniu kontroli BOS, która odbyła się zaledwie miesiąc po wejściu do lewobrzeżnych ruin Warszawy 1 Armii Wojska Polskiego i armii sowieckiej, budynek był już (a może był nadal?) przynajmniej częściowo zamieszkany. 

Dokument Biura Odbudowy StolicyDokument Biura Odbudowy Stolicy Archiwum Państwowe m. st. Warszawy

Po wojnie kamienicę przeznaczono na mieszkania komunalne, a w 1952 roku budynek pozbawiono wystroju elewacji. Od tego czasu trwał demontaż - zerwano balkony, zlikwidowano bogato zdobione wrota bramne, mury obrzucono szarym tynkiem, tzw. barankiem, zasłaniającym tym samym ozdobne boniowania. I tak w latach 60. reprezentacyjna wolska kamienica stała się przygnębiającą, niszczejącą bryłą - Pekinem. 

Kamienica znana pod nazwą "Pekinu" ze względu na nadmierne zasiedlenie ubogimi lokatorami. W ostatnim czasie całkowicie wykwaterowana, uległa doszczętnej dewastacji wnętrz

- fragment opisu z tzw. białej karty Złotej 83, czyli opracowania służącego do przygotowania decyzji o wpisie nieruchomości do rejestru zabytków. Za jako takie pozostałe zdobienie można uznać fragment elewacji okalającej bramę - jej fragment znalazłam kiedyś na chodniku.

Fragment elewacji Złotej 83Fragment elewacji Złotej 83 Archiwum własne

Kamienicy Krongolda nie remontowano, w 1967 r. administracja budynków komunalnych przeprowadziła jedynie inwentaryzację. To być może ostatni moment, kiedy jeszcze dało się zinwentaryzować galerię na górnych piętrach. Bo po wojnie, aż do wyprowadzki ostatnich lokatorów nie robiono nic, by powstrzymać dalszą degradację budynku, ot PRL. Tymczasem galeria niszczała najbardziej - z każdą wysiedloną, zabitą deskami izdebką robiło się chłodniej i wilgotniej. W 1989 roku kamienicę wpisano do rejestru zabytków, ale mimo zmiany ustroju nadal nie zrobiono nic, by Pekin ratować.

Przełom wieków, jakby na setne urodziny Złotej 83, przyniósł decyzję o opróżnieniu budynku. To mniej więcej w tamtym czasie, po pożarze czwartego piętra, naczelniczka wydziału lokalowego wolskiego urzędu poszła do Pekinu sprawdzić jego stan. Na klatce załamała się podłoga, naczelniczka spadła z czwartego piętra na trzecie i złamała nogę. Trudno o bardziej dobitne podsumowanie stanu kamienicy. 

Ale wysiedlanie lokatorów z mieszkań komunalnych oznacza konieczność zorganizowania lokalu w zamian, więc musiało minąć kilka lat, zanim bramę można było ostatecznie zaspawać.

Pekin, Złota 83Pekin, Złota 83 Archiwum własne

U nas na Pekinie

Na początku nowego tysiąclecia dokumentalistka Ewa Borzęcka przyjechała na Złotą przy okazji kręcenia "Damsko-męskich spraw" i natychmiast wiedziała, że kolejny film powstanie właśnie tam. Na dokumentacji, namawianiu mieszkańców do udziału i w końcu kręceniu spędziła prawie trzy lata. 

Film "Pekin. Złota 83" i nieco dłuższy serial "U nas na Pekinie" przedstawia grupę ostatnich mieszkańców, w większości ludzi, którzy w Pekinie spędzili niemal całe życie. Głównie takich, którzy - jak Elżbieta z piątego piętra - wszystko w życiu wytańczyli. Jest pan Mirek, też z piątego, który trzyma u siebie klucz do jedynej na piętrze toalety i udostępnia go lub nie, zależnie od humoru. Młodym z zasady nie udostępnia, bo on w ich wieku załatwiał się na podwórku i oni też mogą. 

Mirek w Pekinie mieszka od 30 lat, wygląda - jak wszyscy tu - na starszego, niż jest. Mieszka w izbie zawalonej szmelcem. Wszystko u Mirka ma na sobie kilkucentymetrową warstwę kurzu, a w nim - mówi - cała wartość rzeczy. Drogocenny styropian na spławiki, trzymany w izbie obok materac, czarny od brudu żyrandol pakuje więc, by zabrać do nowego mieszkania. I nowego świata - bez sąsiadów, którzy odwiedzają go kilka razy dziennie, bez dysponowania kluczem do toalety, bez królestwa piątego piętra, na którym zostało już tylko kilku lokatorów. 

Krzyś z pierwszego piętra mieszka na Złotej od 43 lat, wcześniej z mamą i babcią. Chory na padaczkę, z pomocą sąsiada pisze podanie, by go nie eksmitować. Pani z administracji, komornicy i przedstawiciel gminy przychodzą, ale Krzyś nie otwiera drzwi, ślusarza nie ma, więc odstępują od czynności. Ale to tylko odwlekanie tego, co nieuniknione - Krzyś zostanie bezdomny. 

Pani Krysia z drugiego piętra ma przeprowadzkę dokładnie zaplanowaną. Jako ostatni ma wyjść stół - będzie pierwszym meblem w nowym mieszkaniu, by - jak tłumaczy - nigdy nie zabrakło jedzenia. Na koniec zdejmuje krzyżyk znad drzwi, pakuje do podręcznej torebki i jeszcze przez chwilę ostatni raz przytula się do kaflowego pieca, przy którym ogrzewała się jeszcze jako młoda kobieta. Zamyka drzwi i idzie pożegnać najbliższych sąsiadów. Pani Krysia dom opuszcza z ciężkim sercem, mieszkała tam ponad 50 lat.

Pani Krysia ze Złotej 83Pani Krysia ze Złotej 83 Discovery Channel | youtu.be/CZgezovpqZg

Heniek i Iwona mieszkają na piątym piętrze na czarno. Ona wcześniej koczowała w wagonach kolejowych, on siedział w więzieniu. Siedział, bo nakrył żonę z innym i poderżnął mu gardło. Mirkowi i jego przyjaciółce opowiada o tym, że śni mu się mężczyzna, którego zamordował i o tym, jak bardzo kochał żonę. Do pary przyjeżdża policja, nakaz eksmisji. Heniek jest ciężko chory, ale panicznie boi się lekarzy, nie mają żadnych pieniędzy, na zewnątrz mroźna zima. Dzielnicowy rzuca numer ich mieszkania z komentarzem "ma być wolne". Kluczowe jest to, co niedopowiedziane - mają opuścić lokal, na który nałożony jest nakaz eksmisji, ale policja nie będzie stała i sprawdzała, czy aby nie wybijają desek z drzwi lokalu obok. I tak też robią. Byle doczekać wiosny. 

Na górze kamienicy mieszka też pani Jola w maleńkim, wilgotnym i nieogrzewanym mieszkanku. Z dziećmi, wnukiem, gromadą psów, które pilnują i bawią dzieci, ale też ogrzewają całą rodzinę w nocy. Oprócz psów są też żółw, papużka, myszki i ranny gołąb, który dochodzi do siebie na półce w przedpokoju. Jola w wigilię daje wszystkim po kawałku opłatka. 

W końcu Ela, też z samej góry, ale nie mieszka w klitce, ma kuchnię i dwa pokoje. Ma 45 lat, na Złotej mieszka od zawsze. Wspomina dawne czasy i marzy o czasach, których nigdy nie będzie. - To jest paniusia - mówi o sobie i kręci loki. Z Mirkiem wspominają Gienia, co to był zawsze uśmiechnięty, ale któregoś dnia "zakasował" żonę i z pociętą na kawałki spał przez trzy dni w łóżku. Odsiedział wyrok i natychmiast umarł. 

W dniu wyprowadzki Elę pakują Iwona i Krzyś, ona sama na zmianę dyryguje i popłakuje. Nie wie, jak poradzi sobie poza Pekinem. - Tu nawet wyjdę na ulicę to mam ludzi znajomych, do szkoły się tutaj chodziło… Wolałabym tu umrzeć - mówi. Gdy tragarze wynoszą dobytek, uliczny grajek gra na akordeonie walc z "Nocy i Dni", dźwięk niesie się po studni aż do okien Eli. - Widzisz jak mi dobrze? Z orkiestrą się wyprowadzam. Ale i tak mi przykro, że się wyprowadzam - rzuca. 

Nienawiść do kamienicy czy siła, która nie pozwala jej opuścić?

Zdania o dokumencie Borzęckiej są podzielone, wielu uważa, że mieszkańców przedstawiono stronniczo, bo ostali się tylko ci "najgorsi". Jasne, wielu bohaterów filmu to osoby z absolutnych nizin społecznych, ulica powiedziałaby pewnie bardziej dosadnie. Niemal każdy z występujących mężczyzn ma przestawiony nos i rozmazane tatuaże oczywistej proweniencji, a jeden z nich trudni się robieniem zakupów za kielicha i na samą górę dociera już pijany jak bela, z trzema kilogramami mąki zamiast psiej karmy. 

Ale trudno nie mieć do nich choć odrobiny sympatii. Heniek płacze na "Ptakach ciernistych krzewów" i staje w obronie Eli, gdy sąsiad nazywa ją "kurwą", drugi Henio wychodzi z siebie, by zrobić dobre wrażenie na Baronowej, pani z wyższych sfer i niższego piętra. I nawet to mirkowe wykłócanie się o każdy śmieć jest w pewnym sensie ujmujące. 

Inaczej przedstawiła kamienicę Ewa Winnicka w swoim artykule z 2000 roku. "Na niektóre piętra nie wejdzie ze strachu nawet ksiądz po kolędzie" - pisała reportażystka w "Polityce". Kamienica jawi się jako ostatni kręg piekielny - po wypłacie zasiłku trwa "tragiczny karnawał na korytarzu galerii", czwarte piętro spalone przez pijanego lokatora, który zasnął z papierosem, piątka dzieci spędza święta na korytarzu, klitki zajęte przez bezdomnych, tu ktoś pił aż do pęknięcia wątroby, tu kogoś zarżnęli... Artykuł opublikowano przed filmem i dopiero na samym początku wysiedleń, na które w zasadzie wszyscy czekają. "Mieszkańców łączy głęboka nienawiść do Kamienicy. Życzą jej jak najgorzej. Wyprowadziliby się jak najdalej od niej, tak jak stoją" - pisze Winnicka. 

Borzęcka twierdzi jednak, że jakaś siła nie pozwala mieszkańcom tego miejsca na dobre opuścić. - Ile razy, już po zakończeniu zdjęć, w czasie gdy lokatorzy od dawna byli wykwaterowani, zaglądałam na tamto podwórko, zawsze spotykałam kogoś, kto tam wcześniej mieszkał. Zdarzało się, że było tam kilka osób - mówiła reżyserka w rozmowie z "Życiem Warszawy"

"Mimo różnic to była społeczność"

Że nie będzie jej brakowało Pekinu, zapewniała też Ela z filmu. Nowe mieszkanie na pewno ma dużo lepsze warunki, łazienkę, ogrzewanie, bezpieczeństwo i godność. Ale nie mogła przestać wracać na Złotą. Rzucała śnieżkami w kilka jeszcze niezabitych deskami okien, żeby ktoś jej otworzył. Trzy miesiące po wyprowadzce umarła. Na pogrzeb przyszli ponoć wszyscy dawni sąsiedzi. 

Jedna z moich rozmówczyń - z pierwszego piętra, gdy jej rodzina wyprowadzała się ze Złotej, była nastolatką - daleka jest od opisanej przez Winnicką nienawiści do kamienicy. - Na Pekinie mieszkał szeroki przekrój społeczeństwa. Zarówno tacy pokazani w filmie, jak i zwykłe rodziny. Mimo różnic była to pewnego rodzaju społeczność, która o siebie dbała, żyła z pełnym szacunkiem do sąsiada i jako dziecko czułam się tam bezpieczna - mówi.

Pod zdjęciami kamienicy w mediach społecznościowych nie brakuje podobnych opinii: "Sąsiedzi byli bardzo życzliwi, nieważne, jaki mieli status społeczny", "Pamiętam, jak tętniła życiem, ludzie mieszkający tam to jak jedna wielka rodzina, miało to swój klimat".

- W latach 80. i 90. nie robiło nam różnicy jak ubrane są inne dzieci. Bawiliśmy się wszyscy razem - dzieci z lepszych klatek z dziećmi z tymi z pokoików na galerii. Nie było takich zabawek, komputerów, jak dziś, to nie czuliśmy się lepsi albo gorsi. Mama moim mniej zamożnym kolegom dawała czasem czekoladę albo jakieś batoniki, kanapki. Wtedy mi się wydawało, że tak po prostu jest, nie myślałem "o, mama pomaga ubogim". Zresztą mamy moich podwórkowych kolegów też zawsze jak starczało im na jakieś cukierki, to i dla mnie kazały brać. Wszyscy skromnie żyli, ale zawsze się dzielono. To nie był jakiś "element", tylko normalne rodziny, po prostu uboższe - opowiada inny mieszkaniec.

- Czy na Złotej była sama taka patologia? Nie no, skąd! - oburza się kolejna rozmówczyni. - Wiadomo, że różni byli ludzie, ale nawet z tymi, co przesiadywali w bramie, zawsze było "pani sąsiadko", "dzień dobry", "dobry wieczór". Nie wiem, może inne czasy były po prostu? Teraz mieszkam w bloku i niejednego mam sąsiada, co nie raczy się nawet przywitać w windzie, nie mówiąc o tym, że ja tych ludzi prawie w ogóle nie znam. Na Pekinie wszyscy się znali, do dziś pamiętam imiona i nazwiska większości sąsiadów - podsumowuje. 

Nie wszyscy chcą rozmawiać o czasie spędzonym w kamienicy. - Dobrze, że pani o tym pisze, ten film był przekłamany - mówi jedna z osób, ale zaraz dodaje, że wspomnienia z Pekinu zachowa dla siebie. 

Wyrok na kamienicę

W 2004 roku Ośrodek dokumentacji zabytków w Warszawie przeprowadził kontrolę w wysiedlonym już budynku. Opis z rubryczki "stan zachowania" brzmi jak wyrok: 

Kamienica w bardzo złym stanie technicznym. Pozbawiona niemal całkowicie pierwotnego wystroju elewacji. Piwnice zawilgocone, częściowo zagrzybione. Ściany zewnętrzne miejscami z zarysowaniami i pęknięciami, ze znacznymi ubytkami tynku. Mury przyziemia od strony podwórka omszałe, z dużymi ubytkami cegieł na skutek silnego zawilgocenia i korozji. W górnych partiach spękania nadproży okiennych, pionowe, szerokie pęknięcia gzymsu wieńczącego. Stropy zawilgocone, zagrzybione, w wielu pomieszczeniach ugięte. W jednym z wnętrz szeroka dziura w stropie. Skorodowane na skutek zawilgocenia, ze śladami pleśni, górne partie ścian wewnętrznych i miejscami sufity. Stan więźby dachowej niezadowalający, na skutek nieszczelności pokrycia dachowego podwaliny i płatwie zawilgocone, spękane, zniszczone przez szkodniki [prawdopodobnie chodzi o "czynniki" - red.] biologiczne. Schody ze zdewastowaną wykładziną z piaskowca i marmuru, pozbawione stalowych balustrad. Podłogi drewniane zawilgocone, spróchniałe. Na skutek działania wandali rozebrane piece kaflowe, zdewastowana stolarka drzwiowa, wyburzone fragmenty ścian. Okna w większości niekompletne, do całkowitej wymiany. Całkowicie zdegradowane elementy instalacji. 

Konserwator ma jasny postulat: "Niezwłocznie należy podjąć prace remontowe o charakterze ratunkowym". Ale Pekin stoi pusty, w środku urzędują koty i zarasta betonowe podwórko. Kiedy przeglądam zdjęcia od wysiedlenia do pożaru - różnicę widać głównie po przejeżdżających autach.

Miasto podejmuje kolejne próby sprzedaży kamienicy. Działka jest niezwykle cenna, tylko w najbliższej okolicy świeżo wybudowane są - vis a vis kilkunastopiętrowy hotel, obok między blok a kamienicę wciśnięty apartamentowiec, przecznicę od Pekinu - najwyższy budynek w Polsce i Unii Europejskiej. 

Sprzedać Pekin udaje się za szóstym razem - za 21 mln zł, choć to zaledwie ułamek tego, ile trzeba wydać na jego renowację. Umowa zakłada bowiem, że plan prac budowlanych musi zatwierdzić konserwator zabytków. Kamienica ma wrócić do dawnej świetności - deweloper zapewnia, że wrócą wszystkie zdobienia, balkony, sztukaterie i rzeźby. 

W galerii poniżej można zobaczyć, jak Pekin wyglądał w środku niedługo przed sprzedażą:

W listopadzie 2015, kilka miesięcy po tym, jak kamienica została sprzedana prywatnemu inwestorowi, na poddaszu Pekinu wybuchł pożar. Przed budynkiem tłum okolicznych mieszkańców przyglądał się niełatwej akcji strażaków. Źródło ognia znajdowało się w przestrzeni międzystropowej. Jak tłumaczyli strażacy, dach jest skonstruowany tak, że więźba z dwóch stron obita jest deskami, a środek wypełniony jest igliwiem, które dawniej stosowano do izolacji. Podział górnych pięter na maleńkie izby, zamurowane przejścia i fatalny stan stropów utrudniały dotarcie do źródła ognia. Strażacy kawałek po kawałku rozcinali też dach, by sprawdzić, czy jeszcze gdzieś nie płonie. Ostatecznie do budynku wtłoczono kilkadziesiąt ton wody.

Pożar przy Złotej 83Pożar przy Złotej 83 UM Warszawa

Kamienica przetrwała ponad sto lat, hitlerowski plan zburzenia Warszawy, biedę wolskiego przedwojnia i biedę PRL-u, a teraz pożre ją dziki kapitalizm? Nie byłaby to pierwsza taka sytuacja, w Warszawie mało kogo to dziwi. Inwestor zapewniał jednak, że nie ma z tym nic wspólnego, a gdy konserwator zabytków zobligował go do wykonania prac zabezpieczających, przystąpiono do nich stosunkowo szybko. "Wygląda na to, że kamienica bezpiecznie przetrwa zimę" - podawał urząd miasta pod koniec listopada.

W styczniu biegły orzekł, że przyczyną pożary było "najprawdopodobniej niecelowe zaprószenie ognia". Śledztwo zostało umorzone. 

Kamienica jak wydmuszka

Jakiś czas później ruszyły prace. Z zewnątrz nie było widać nic, bo budynek szczelnie osłonięto, ale szybko okazało się, że z kamienicy Krongolda zrobiono wydmuszkę. Na zdjęciach z drona widać, że zachowano niemal wyłącznie ściany zewnętrzne, a cała reszta została wydrążona. Po drodze całkiem zniknęła też część oficyny i zespół podstacji elektrycznej z działki obok. Przyklejoną do ściany szczytowej Pekinu stację wybudowano w 1931 roku i obsługiwała ona wówczas centralną część miasta. Według pozwoleń budynek (widniejący w ewidencji zabytków) miał być zachowany w ramach "wbudowania w kubaturę nowoprojektowanej południowej części budynku". Deweloper stwierdził jednak, że stacja jest w bardzo złym stanie i złożył wniosek o zmianę programu prac konserwatorskich, ale na rozpatrzenie wniosku już nie poczekano. 

Pekin, z którego pozostały tylko ściany zewnętrznePekin, z którego pozostały tylko ściany zewnętrzne Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

To burzenie i znikanie również niewielu w Warszawie dziwi. Najszerszym echem odbiło się wyburzenie w 2011 roku koszar przy Łazienkach Królewskich, które deweloper miał wyremontować. Sprawa trafiła nawet przed Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy, bo inwestor twierdził, że strona polska nie miała prawa w następstwie nielegalnej rozbiórki rozwiązać umowy użytkowania wieczystego. Trybunał orzekł, że takie prawo miała. Inny przykład - willa Granzowa. Stołeczny konserwator zabytków zgodził się na rozbiórkę, bo budynek miał być rozłożony jak klocki - ręcznie, cegiełka po cegiełce, a następnie odbudowany. Ale wjechała koparka i nie było z czego odbudowywać. I tak dalej - Szwedzka, Czerniakowska, Strzelecka...

Ze Złotą sprawa jest jeszcze nieco bardziej skomplikowana, ponieważ pierwszą decyzję w tej sprawie wydawał konserwator stołeczny, ale w międzyczasie jego kompetencje przejął konserwator wojewódzki. I tak w lipcu 2020 roku prace w Pekinie wstrzymano, ale nie przez patroszenie kamienicy i wyburzenie stacji, a dlatego, że poprzednia decyzja straciła ważność. Kontrola konserwatora, do której doszło latem 2020 r., nie wykazała znacznych uchybień. 

Sprawę rozjaśniała stołeczna "Wyborcza". W rozmowie z dziennikarzami urzędnik Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wyjaśniał, że wybrane elementy oryginalnego wystroju kamienicy, m.in. sztukaterie, plafon, malarstwo, piece kaflowe, odboje żeliwne zostały przez inwestora zinwentaryzowane, zadokumentowane fotograficznie, zabezpieczone i przekazane do konserwacji, a po zakończeniu prac wrócą na swoje miejsce albo będą eksponowane w innym. "Zabezpieczono też paradną klatkę schodową z kamiennymi stopniami, które przeznaczono do konserwacji. Prace te zostały wykonane na podstawie osobnego projektu konserwatorskiego uzgodnionego przez MWKZ" - czytamy.

Temat wyburzeń i wypatroszenia kamienicy, mimo ciągłego podnoszenia przez aktywistów, gdzieś po drodze przycichł.

Przywrócono dawną świetność czy zniszczono zabytek?

Kiedy na początku czerwca odsłonięto niemal gotową elewację, wielu piało z zachwytu. Wreszcie Wola doczekała się renowacji na miarę europejską! Wreszcie jakiś ostaniec dostał swoją szansę. Może kolejna będzie kamienica przy Waliców 14, Żelaznej 64 i 66, może doczeka się najstarsza wolska czynszówka przy Łuckiej 8?

Poza nieliczną grupą internautów czystego serca, która dopytuje, czy do kamienicy wrócą dawni mieszkańcy, wydaje się, że komentatorzy są podzieleni mniej więcej na pół. Jedni cieszą się z przywrócenia dawnej świetności, nawet jeśli jest ona odtworzona sztucznie, od zera - i ten entuzjazm rozumiem, bo budynek, zwłaszcza kiedy spojrzymy na zdjęcia "przed i po", robi wrażenie. Drudzy mówią z żalem, że z Pekinu zostało tylko kilka ścian, a reszta to zupełnie nowy budynek - i ten żal rozumiem również.

Sama lawiruję gdzieś pomiędzy. Pekin, ten mokry, śmierdzący stęchlizną, z chłodem ciągnącym od bramy, był elementem mojego codziennego życia od wielu lat i miałam do niego stosunek, jaki dobrze oddaje cytat z "Piosenki na Mariensztacie": "Patrz ruiny, ruiny, gruzy, ale jakie to ładne!". 

Jak kamienica wygląda w środku? Remont kończy się w sierpniu, a we wrześniu dziennikarze dostąpią zaszczytu zajrzenia do jej wnętrz. Deweloper zapowiedział, że mieszkania nie będą na sprzedaż - wszystkie lokale będą dostępne wyłącznie pod wynajem. Na moje pytanie o to, czy i jeśli tak, to jakie elementy wystroju udało się zachować, inwestor nie odpowiedział. 

Więcej o: