Gerhard Gnauck: - Na początku kwietnia uczynił to w sposób osobisty prezydent Frank-Walter Steinmeier. Wprost użył słów "pomyliłem się", gdy mówił o Nord Stream 2, a politykę wobec Rosji nazwał "klęską". Przyznał też, że "pomylił się, tak jak i inni" w ocenie Władimira Putina. To rzadkie zjawisko.
Więcej informacji o wojnie Rosji z Ukrainą znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Pewnie nie doszłoby do tego, gdyby nie wcześniejsze publiczne ataki ambasadora Ukrainy w Berlinie Andrija Melnyka na Steinmeiera i na rząd federalny.
Nawet przyznanie się do błędów nie uchroniło Steinmeiera od szoku. Faktycznie, w kwietniu chciał dołączyć do jadącego do Kijowa prezydenta Andrzeja Dudy, który ten pomysł poparł. Jechali też przywódcy państw bałtyckich, a jednak Kijów dał do zrozumienia, że chce widzieć "przyjaciół", więc wyprosił Steinmeiera. Niebywałe wydarzenia! Prezydent Duda jako uczestnik całej sytuacji sam był w trudnym położeniu.
Postęp w debacie jest jednak wyraźny. Niezdecydowana polityka kanclerza Olafa Scholza w sprawie wsparcia Ukrainy, prowadzona przynajmniej do końca maja, już od dawna ma krytyków we wszystkich trzech partiach koalicji - łącznie z SPD samego kanclerza. Nie mówiąc o głównej sile opozycji, czyli chadecji. Polityka Scholza też się zmienia. W minionym tygodniu kanclerz ogłosił, że Niemcy jednak dostarczą Ukrainie m.in. nowoczesną broń przeciwlotniczą. Za co Melnyk - lwowianin, ambasador Ukrainy w Berlinie, który stał się najbardziej znanym zagranicznym dyplomatą w Niemczech - "z całego serca" dziękował kanclerzowi.
Mocno wątpię.
Trzeba spojrzeć też z drugiej strony. W Niemczech bardzo istotny jest strach przed wojną atomową. Ponadto w samym klubie SPD jest duża grupa młodych lewicowców, którzy tradycyjnie są dość antyamerykańscy. Scholz balansuje między tymi nastrojami i łatwo będzie mu się odwoływać do argumentu, że przecież najważniejsze jest dla niego bezpieczeństwo Niemiec, a nie Ukrainy. Ale, oczywiście, trudno przewidzieć, co się w trakcie tej wojny jeszcze może wydarzyć i jakie będzie mieć to skutki dla polityki w Niemczech.
Demokracje bywają trochę chaotyczne. W Niemczech mieliśmy do czynienia z czymś jeszcze gorszym.
Było wrażenie, że rząd kluczy i jedynie udaje, że wysyła broń. Media niemieckie przecież raz po raz wykrywają, że coś nie zostało wysłane, a inny sprzęt nie działa, a do tego jeszcze nie ma amunicji.
Widzieliśmy ten dziwny polsko-niemiecki spór o czołgi: Polska wysłała stare czołgi do Ukrainy, a nie otrzymała w zamian supernowoczesnych od Niemiec, czyli nie otrzymała nic. Brak przejrzystości tych wszystkich procesów to problem. Owszem, polski rząd też udziela bardzo skąpych informacji, ale przynajmniej nie ma wątpliwości co do intencji, by faktycznie pomagać Ukrainie.
Niemcy również szybko odchodzą od ropy i węgla z Rosji. Z gazem to jeszcze trochę potrwa, ale „proces paszoł", jak mawiał Michaił Gorbaczow. Z dostawami broni jest gorzej. Z odbudową kraju po wojnie, mam nadzieję, będzie lepiej. W sumie Niemcy póki co są w drugiej połowie peletonu.
Szczęśliwie dziś zbiegają się w tym punkcie argumenty co do bezpieczeństwa, ekologii i klimatu oraz dobrego sąsiedztwa w Europie. I wielu polityków, w tym minister gospodarki i klimatu Robert Habeck z Zielonych, podkreśla, że "wielka zmiana" ("Zeitenwende") musi i będzie nas też dużo kosztować. Ale zwiększone rachunki za gaz jeszcze nie trafiły do konsumentów.
To zielony minister Joschka Fischer w 1999 r. mówił, że "nigdy więcej Auschwitz", co dziś oznacza, że Niemcy muszą, choćby w skromnym zakresie, wysłać Bundeswehrę, by razem z Amerykanami zapobiec ludobójstwu na kosowskich Albańczykach, które chciały popełnić wojska serbskie. I Niemcy swoich żołnierzy wysłali. Zieloni dziś widzą, że władza typu putinowskiego zagraża i demokracji, i sąsiadom Rosji, i społeczności LGBT. Poza tym Zieloni, bardziej niż inne partie, są bardzo odporni na wpływ lobbystów wielkich korporacji jak choćby Gazprom.
Osobiście Jarosław Kaczyński przynajmniej dwukrotnie wychwalał Merkel jako "najlepszy wybór" z punktu widzenia Polski. Sądzę, że prezes PiS miał rację. I prawdą też jest, że Merkel była z Polską emocjonalnie bardzo związana - bardziej niż z innymi sąsiadami Niemiec.
Gdyby nie zaangażowanie Merkel od 2014 roku, kiedy to USA były prawie nieobecne, mogło być o wiele gorzej, choćby w Donbasie. Sam jestem pod wrażeniem pierwszej publicznej rozmowy z Angelą Merkel na scenie dawnego teatru Bertolta Brechta w Berlinie 7 czerwca. Powiedziała wówczas, że jej serce zawsze "biło dla Ukrainy". Przekonywała też, że ostrzejsze sankcje wobec Rosji po aneksji Krymu w 2014 r. po prostu "nie były do zrealizowania politycznie".
Moja ocena jest taka: Merkel od dawna miała dość trafną ocenę Rosji, ale ze swoim krytycyzmem była w Niemczech prawie sama. Niewiele mogła więc zrobić. Mam nadzieję, że doczeka się sprawiedliwej oceny swojej roli - w Polsce, w Ukrainie i w Europie.
Nawet jeśli te jego słowa są dziś rzadko cytowane, to jednak miał rację. Każdy krytyk Nord Stream I i II wiedział albo choć czuł, że te rury to więcej niż gazociąg. A propos, pierwszym krytykiem projektu Nord Stream, bo już około 2003 r., był prezydent Aleksander Kwaśniewski. Zajął takie stanowisko w rozmowie z ówczesnym kanclerzem Gerhardem Schröderem, ale nie spotkał się ze zrozumieniem.
Ostatnie pociągnięcia KE, czyli wpisanie "kamieni milowych" dotyczących sądownictwa i akceptacja polskiego Krajowego Planu Odbudowy, nie rozwiązały raz na zawsze sporu o praworządność w Polsce. Owszem, szefowa KE dała Warszawie chwilowe poczucie satysfakcji, co w niebezpiecznej obecnej sytuacji na kontynencie może nie jest wcale złe, ale to jedynie wydłuży spór o praworządność.
Pozwolenie na "wyjście z twarzą", aby umożliwić zawarcie pokoju, to wielowiekowy element dyplomacji. Teraz o "wyjściu z twarzą" z wojny przez Putina powiedział prezydent Francji Emmanuel Macron. W Niemczech dyskusja jest bardziej wyrafinowana: socjaldemokraci w rządzie mówią, że "Rosja nie może tej wojny wygrać, Ukraina nie może przegrać". Zaś minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock z Zielonych mówi ostrzej: "Ukraina musi wygrać".
Sądzę, że to jest zmiana na lata. Z Putinem czy bez Putina, Rosja przecież jeszcze przez lata będzie problemem dla nas wszystkich.