Tekst jest częścią cyklu "To nie była zwykła śmierć", w ramach którego opisujemy głośne śledztwa sprzed lat.
***
Niedziela, 9 grudnia 2007 roku. Skierniewice, ul. Mireckiego.
Do jednego z mieszkań w niewielkim bloku na trzecim piętrze zostaje wezwana policja. Funkcjonariuszy wzywa 30-letni Sylwester W., kierownik księgarni firmowej jednego z popularnych wówczas wydawnictw. Mężczyzna twierdzi, że drzwi do jego mieszkania są zamknięte od wewnątrz, przez co nie może dostać do środka.
Sylwester W. mówi także, że w mieszkaniu powinna znajdować się jego żona, 29-letnia Małgorzata. Dzwonił do niej na komórkę, a nawet dwie, bo żona miała też służbowy aparat. Zza drzwi rzeczywiście słychać było dzwoniące telefony.
W międzyczasie powiadamia swojego brata, Rafała, dzwoni też do rodziców Małgorzaty, pytając, czy wiedzą, co się dzieje z ich córką.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Na miejsce przyjeżdża też straż pożarna. Zapada decyzja, by wybić szybę i wejść do środka przez okno, bo wyważenie drzwi spowodowałoby zbyt dużo zniszczeń.
W pokoju policjanci i strażacy natrafiają na ciało 29-letniej Małgorzaty W., leżące na brzuchu na podłodze. Kobieta ma podkurczone ręce, wyprostowane nogi. Leży na niemal idealnie rozłożonej kołdrze. Głowa, na której funkcjonariusze dostrzegają ślady wymiocin, znajduje się między bokiem łóżka (ewidentnie przygotowanego do spania) a ścianą. Na ścianie również widnieje plama z wymiocin, wyglądająca tak, jakby ktoś ją wytarł. Małgorzata trzyma między zaciśniętymi palcami kosmyk włosów.
Strażacy przewracają kobietę na plecy, próbują wyczuć puls. W mieszkaniu panuje cisza. Nie gra radio, telewizor jest wyłączony. Kobieta ma na sobie ubranie, które zazwyczaj wkładała, idąc spać.
Policjant otwiera zamknięte od środka drzwi wejściowe. Z notatki policyjnej wynika, że w zamku od wewnątrz rzeczywiście znajdował się klucz, co uniemożliwiało ich otwarcie od strony klatki schodowej.
Na Mireckiego pojawia się brat Sylwestra, Rafał. Chwilę później przyjeżdża Katarzyna, żona Rafała.
Lekarz pogotowia potwierdza, że Małgorzata W. nie żyje. Zaznacza w karcie informacyjnej, że nie wyklucza udziału osób trzecich.
Jeden z obecnych na miejscu funkcjonariuszy relacjonuje potem, że Sylwester W. po zobaczeniu ciała żony zaczął płakać. Wdowiec dostaje od lekarki zastrzyk uspokajający.
Katarzyna W., żona Rafała, szwagierka Małgorzaty: Sylwester bardzo to przeżył. Krzyczał i płakał. Chciał podejść i przytulić żonę, ale mu nie pozwolono.
Na rozścielonym łóżku, przy którym leżało ciało Małgorzaty, Katarzyna zauważa dwa telefony komórkowe szwagierki. Jeden telefon wciąż dzwonił.
Katarzyna W.: Za zgodą policjanta wzięłam go i chciałam odebrać połączenie, które było prawdopodobnie z jej domu lub od jej rodziców. Nie zdążyłam odebrać.
Oddzwoniła. To rzeczywiście była rodzina Małgorzaty.
Policjant: Przed przybyciem grupy dochodzeniowej pojawiła się tam rodzina denatki. Mężczyzna, który później okazał się jej ojcem, od razu miał duże pretensje do swojego zięcia, zarzucając mu, że to, co się stało, to jego wina, że to on ją zabił. Żona tego faceta uspokajała go i mówiła, aby nie opowiadał głupot.
Prokuratura Rejonowa w Skierniewicach wszczyna śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Małgorzaty W.
Wykonana dwa dni później sekcja zwłok nie daje jasnej odpowiedzi na pytania o przyczyny. Wiadomo jedynie, że Małgorzata W. zmarła na skutek ostrej niewydolności krążenia niewiadomego pochodzenia.
Lekarz stwierdza na ciele kobiety m.in. "drobne since lewych kończyn", "wybroczyny krwawe w okolicy mostkowej", "drobny siniec i drobne otarcia naskórka głowy". Dodaje jednak, że "obrażenia u denatki są powierzchowne, powstały od niezbyt silnych, tępych urazów" i "nie stoją one w związku przyczynowym ze zgonem".
Wiadomo, że w chwili śmierci Małgorzata W. była trzeźwa. Biegli oceniają, że zmarła do 12 godzin przed odnalezieniem ciała, czyli najwcześniej w niedzielę ok. godz. 2 w nocy.
W lutym Zakład Medycyny Sądowej Collegium Medicum w Bydgoszczy stwierdza, że analiza toksykologiczna wykazała w ciele Małgorzaty W. obecność jonów cyjankowych (krew - 13,5 µg/ml, wątroba - 1,2 µg/g, powłoka żołądka - 2 - µg/g).
"Z danych literaturowych wynika, że stężenie jonów cyjankowych we krwi w ilości powyżej 2,4 ug/ml odpowiada spożyciu substancji zawierających jony cyjankowe w dawkach śmiertelnych" - czytamy w sprawozdaniu z badania toksykologicznego. Lekarz medycyny sądowej ocenia, że kobieta mogła truciznę przyjąć w formie pokarmowej lub wziewnej.
"Czas przeżycia od przyjęcia trucizny zależy od stężenia trucizny, jej ilości, kwasoty żołądka, wrażliwości osobniczej - śmierć może nastąpić niemal natychmiast, a może do niej dojść po kilku godzinach. W przebiegu względnie powolnym pojawia się najpierw ból głowy, szum w uszach, duszności, wymioty, śpiączka. Jony cyjankowe prowadzą u człowieka do niewydolności oddechowej na drodze blokowania enzymów oddechowych" - czytamy w opinii.
Późniejsza opinia wskazuje, że zgon nastąpił najprawdopodobniej najwyżej kilka minut po tym, jak trucizna zaczęła działać. Jeśli została przyjęta w formie kapsułki, to ten czas mógłby wydłużyć się o kilkanaście minut.
Zatrucie było ostre. Eksperci wykluczają, by Małgorzata W. była przed śmiercią systematycznie podtruwana.
Jak dodano, na ciele Małgorzaty W. nie znaleziono obrażeń, które wskazywałyby na to, że ktoś mógł próbować podać jej truciznę siłą. A sińce na jej ciele mogły powstać w okresie między zażyciem trucizny a zgonem. Nie stwierdzono także, by Małgorzata W. w chwili śmierci znajdowała pod wpływem środków odurzających ani substancji psychotropowych.
Włosy znalezione w dłoni Małgorzaty należały do niej samej. A to oznacza, że musiała wyrwać je sobie z bólu.
Problem w tym, że policja podczas oględzin przeprowadzonych w dniu odnalezieniu ciała i trzy dni później nie znalazła w mieszkaniu śladów wskazujących na źródło cyjanku. Funkcjonariusze wykluczają możliwość, by w tym czasie ktoś mógł coś ukryć. Na miejscu była policja, potem, przed kolejnymi czynnościami, mieszkanie zaplombowano.
Małgorzata W. prowadziła dość zwyczajne życie. Pracowała w stolicy w biurze jednej z kolejowych spółek. Była ambitna, marzyło jej się zdobycie tytułu doktora. Kilka lat wcześniej z pomocą rodziny kupiła mieszkanie w Skierniewicach, wciąż pozostało do spłacenia trochę kredytu.
Sylwester W. twierdzi, że żonę widział ostatnim razem dwa dni przed śmiercią - w piątek przed godz. 8 rano. Odwoził ją wtedy na stację kolejową. Następnie pojechał pod Żyrardów, gdzie budował dom. Na działce obok dom budował jego brat, Rafał.
Mąż Małgorzaty W. zaznacza, że noc z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę spędził u rodziców, którzy mieli dom w Żyrardowie. Ostatni raz miał rozmawiać z żoną przez telefon w sobotę wieczorem, może na kilka godzin przed tym, jak zmarła. W niedzielę wrócił do Skierniewic ok. godz. 13.30.
Śledczy rzeczywiście potwierdzają później, że kilka minut przed godz. 13 tankował paliwo w Żyrardowie. Sylwester W. podkreśla, że to Małgorzata poradziła mu w sobotę wieczorem, żeby został jeszcze jedną noc u rodziców i nie wracał do domu po nocy.
Ojciec Sylwestra potwierdza, że syn wziął w piątek wolne w pracy i tego dnia razem sprzątali działkę na budowie. Następnego dnia podobnie.
Dopiero w kwietniu kolega Sylwestra W. zeznaje, że w piątek, tuż przed śmiercią Małgorzaty, wraz z Sylwestrem i innym znajomym pili do późna wódkę i oglądali film z wesela małżeństwa W. O tym spotkaniu jednak Sylwester policjantom wcześniej nie wspominał. Tłumaczy później w prokuraturze, że po prostu nie wydawało mu się to takie ważne.
Małgorzata W. była najprawdopodobniej widziana ostatni raz w sobotę przed południem - wtedy w sklepie minęła się ze znajomą. Znajoma zeznaje, że Małgorzata wyglądała "bardzo ładnie", uśmiechała się, na twarzy miała makijaż.
Sąsiad zza ściany mówi policjantom, że nie słyszał nigdy żadnych kłótni i hałasów z mieszkania małżeństwa W. Jedynie ok. godz. 2 w nocy z mieszkania dochodziło coś na kształt "pukania, jakby ktoś przestawiał meble".
Inni sąsiedzi mówią, że dwa dni przed tragicznym zdarzeniem zauważyli ślady błota prowadzące do mieszkania Małgorzaty i Sylwestra. Błoto sprzątnęli, nic więcej nie zauważyli. Gospodyni domu nie wyklucza, że ktoś mógł te ślady nanieść w czwartek wieczorem, bo były już wyschnięte.
Sąsiadka mieszkająca pod małżeństwem W. zeznaje, że w piątek 7 grudnia ok. godz. 20 słyszała z mieszkania Małgorzaty i Sylwestra kłótnię między kobietą a mężczyzną. Sąsiadka była nawet przekonana przez moment, że była impreza, ale muzyki żadnej nie słyszała. Ciszej zrobiło się ok. godz. 1 w nocy.
W późniejszych zeznaniach precyzuje, że rozmowa jednak "nie miała zabarwienia kłótni". Nie wyklucza, że to może był po prostu głośniej grający telewizor.
Irena Ś., matka Małgorzaty W., wspomina potem, że rozmawiała z córką dwa razy w dzień przed znalezieniem jej ciała. Najpierw w sobotę rano. Małgorzata W. miała coś wspominać o jakiejś "awanturze", przez którą późno poszła spać. Irena W. twierdzi, że była jednak wtedy na targu i nie za bardzo zrozumiała, co miała na myśli jej córka. Śledczy w tę relację jednak nie wierzą, tym bardziej, że matka nie próbowała w kolejnej rozmowie dowiedzieć się czegoś więcej.
Druga rozmowa tego samego dnia, po godz. 14. Trochę pożartowały, Małgorzata W. wspominała, że kupiła mężowi spodnie i bluzę. Obiecała, że przyjadą razem z Sylwestrem w odwiedziny w niedzielę po obiedzie.
Na poniedziałek Małgorzata miała umówioną rehabilitację.
Lucyna, siostra Małgorzaty: Rano chciała rozmawiać z mamą, była lekko zdenerwowana, nie wiem, z jakiego powodu, nie pytałam jej o to. Mamy nie było, więc szybko się rozłączyła. Po południu też chciała rozmawiać z mamą. Chwilę rozmawiałyśmy. Mówiła, że jest w domu, gotuje obiad dla Sylwka na niedzielę. Mówiła, że robiła pranie i sobie sprząta. Już nie była zdenerwowana, przynajmniej głos na to nie wskazywał.
Matka Małgorzaty przekonuje, że nikt w najbliższej rodzinie nie jest zatrudniony ani w miejscu, w którym cyjanek byłby szczególnie łatwo dostępny: ani w opiece zdrowotnej, ani w zakładzie fotograficznym, galwanizacyjnym, ani też nie jest z zawodu chemikiem.
Kobieta przypomina sobie za to, że brat Sylwestra - Rafał - miał w przeszłości do czynienia z chemią.
Mężczyzna rzeczywiście ukończył technikum chemiczne i studiował chemię przez rok, ale zaznacza, że nie zajmował się tą dziedziną już od jakiejś dekady. Nie pamięta, kiedy ostatnio był w mieszkaniu brata i bratowej, ale na pewno nie było to w dniach 6-8 grudnia. Może to był listopad. Zeznaje, że w sobotę był na swojej działce. Następnie miał pojechać do rodziców, gdzie razem z Sylwestrem wymieniali uszkodzony tłumik w samochodzie. Naprawę zakończyli w niedzielę przed południem.
Sylwester W. mówi skierniewickim policjantom, że żona w zasadzie była zdrowa, zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym. Ostatnio narzekała tylko na ból stopy, lekarz stwierdził u niej zapalenie kaletki. Miewała też częste bóle głowy. Według Sylwestra W. bywało, że małżonka brała tabletki przeciwbólowe "jak cukierki". Stosowała też antykoncepcję, w ostatnim czasie korzystała też z kropli do nosa.
Zaznacza, że nie miała wrogów i oni sami też nie byli skłóceni. Zresztą, byli małżeństwem dopiero niecałe trzy miesiące. Podkreśla, że nigdy żony nie uderzył. Przyznaje, że dochodziło między nimi do sprzeczek.
Matka Małgorzaty W. w trakcie przesłuchania: Małgorzata była zadowolona z tego związku. Nigdy nie skarżyła się na swojego męża.
Babcia 29-latki, Bronisława T., zeznaje, że jej wnuczka ok. 2 tygodni przed śmiercią miała powiedzieć, że "ma tego małżeństwa dosyć, boi się go". Po powtórnym przesłuchaniu śledczy dochodzą jednak do wniosku, że kontekst wskazuje, iż Małgorzata W. miała na myśli perspektywę małżeństwa, a nie strach przed tym, co mógłby zrobić jej Sylwester W.
Monika, koleżanka Małgorzaty z pracy: Nigdy nie mówiła mi, że między nimi dochodziło do awantur, że Sylwek podnosi na nią rękę. Małgorzata była zadowolona z tego związku.
Siostra Małgorzaty W.: Jeszcze przed weselem zwróciłam uwagę, że Gosia jakby boi się małżeństwa z Sylwkiem.
Potwierdza to współpracowniczka Małgorzaty, Dagmara. - Jakiś czas przed ich ślubem, nie pamiętam dokładnie kiedy, pojawiły się u niej wątpliwości, czy powinna wyjść za niego za mąż, czy dobrze robi, ale jednak niczym konkretnym tych obaw nie uzasadniała - mówi śledczym.
Sylwester W. przyznaje w marcowych zeznaniach, że Małgorzata W. była ubezpieczona na kwotę 100 tys. w przypadku jej śmierci (podawana kwota przysługiwała w przypadku śmierci tragicznej). Do odbioru tych pieniędzy był upoważniony właśnie on. Małgorzata W. podpisała polisę praktycznie tuż przed śmiercią.
Przedstawicielka firmy ubezpieczeniowej mówi policjantom, że ostateczny podpis Małgorzata W. złożyła 6 grudnia (ciało znaleziono 9 grudnia). Agentka wskazuje, że to ona sama naciskała na spotkanie z Małgorzatą i finalizację formalności.
Małżeństwo planowało wziąć wspólny kredyt na ukończenie budowy domu.
Sylwester W.: Wykluczam, by sama mogła się otruć. To nie jest możliwe. Mieliśmy wspólne plany, nie miała powodów, by to zrobić. To nie jest możliwe.
Przypomina sobie, że tuż po ślubie Małgorzata miała zapytać go, czy ożeniłby się po raz drugi, gdyby ona zmarła.
Mężczyzna zrzeka się spadku po żonie, wyprowadza się z mieszkania. Oprócz swoich rzeczy zabiera też lodówkę, którą wzięli na raty, odtwarzacz DVD, ekspres do kawy. Rodzice Małgorzaty W. sprzedają lokal, bo nikt z rodziny nie chce się tam wprowadzić.
Siostra Sylwestra W.: On przez okres co najmniej miesiąca zachowywał się jak człowiek w stanie katatonii.
W jednej z policyjnych notatek służbowych natrafiamy też na informację, że Sylwester W. co najmniej od września 2007 r. kontaktował się ze swoją byłą partnerką Agnieszką S. Były to kilkuminutowe rozmowy i SMS-y.
Ostatnia rozmowa przed śmiercią Małgorzaty W. miała miejsce 26 października. Z kolei po śmierci Małgorzaty między Sylwestrem a Agnieszką doszło do kontaktu 24 grudnia.
Kobieta potwierdza, że byli z Sylwestrem parą w latach 1996-2000, jako bardzo młodzi ludzie. Pozostali znajomymi. Kobieta mówi policjantom, że była to "przyjaźń bez zobowiązań".
Agnieszka S.: W okresie, gdy Sylwek był z tą Małgorzatą, kontaktowaliśmy się telefonicznie, a także spotykaliśmy. Spotkania miały miejsce w Żyrardowie w różnych lokalach i miejscach. Nie wiem, czy o nich wiedziała jego dziewczyna, raczej nie. Przez cały czas kochałam Sylwka i chciałam z nim być. Miałam wrażenie, że Sylwek nie jest zdecydowany, którą z nas wybrać, czy mnie, czy Małgorzatę. Wyglądało na to, że on chciałby mieć nas obie.
Kobieta zaznacza, że kontakty urwały się po ślubie Sylwestra z Małgorzatą.
Agnieszka S.: Nie miałam pretensji do Małgorzaty za to, że ona jest z Sylwkiem. Bolało mnie natomiast samo zachowanie Sylwka, który wiedząc, że ma dziewczynę, oszukuje ją. Miałam o to do niego żal.
Przyznaje, że nie mogła poradzić sobie z wiadomością o ślubie Sylwestra i Małgorzaty. Dlatego wraz ze znajomymi uknuła spisek. Poprosiła kolegę, by, udając Sylwestra, odwołał w jego imieniu salę, w której miało odbyć się wesele. Następnie korzystając z pomocy innego kolegi sama tę salę wynajęła, by Małgorzata i Sylwester nie mogli jej odzyskać. Ostatecznie przyszli małżonkowie, zupełnie zdezorientowani, znaleźli lokal w innym miejscu.
Agnieszka S.: Ja swój cel osiągnęłam, dokuczyłam im, zaspokoiłam dumę kobiecą. (...) Po śmierci Małgorzaty i po tym, co zrobiłam, miałam wyrzuty sumienia. Jest mi przykro z tego powodu. Teraz wiem, że źle zrobiłam. Żałuję tego.
Prokuratura ustala przy okazji, że w zakładzie produkcyjnym, w którym pracuje Agnieszka S., nie jest używany cyjanek potasu.
Sylwester W.: To nie było tak, że ja byłem z Małgosią, a dodatkowo za plecami żony spotykałem się z Agnieszką. Przed ślubem trochę tych połączeń z Agnieszką było, ale to były tylko rozmowy koleżeńskie. Jedna z rozmów dotyczyła tego, czy ja jestem pewien tego związku. Agnieszka mnie o to pytała. Powiedziałem jej wtedy, że tak, że żenię się z osobą, którą kocham.
Potwierdza, że po śmierci Małgorzaty W. dał Agnieszce S. drugą kartę SIM, bo "wiedział, że go podsłuchują". Ale jednocześnie podkreśla, że nie ma nic do ukrycia.
Kilka miesięcy po śmierci Małgorzaty W. Agnieszka S. poznaje swojego przyszłego męża. Bierze ślub, rodzi dziecko.
Z analiz policyjnych wynika, że ani Sylwester, ani jego brat Rafał, ani była partnerka Sylwestra - Agnieszka nie byli w feralny weekend w Skierniewicach. Na komputerach użytkowanych przez Sylwestra W. i Rafała W. nie znaleziono też żadnego śladu, mogącego świadczyć o tym, że interesowali się cyjankiem potasu, zabójstwami lub samobójstwami.
Współpracowniczki Małgorzaty, zaskoczone informacją o śmierci koleżanki, początkowo są przekonane, że kobiecie pękł tętniak, bo przecież ciągle narzekała na ból głowy. Podejrzewają też wylew.
Dagmara, koleżanka z pracy, mówi śledczym, że Małgorzata nie zdradzała samobójczych skłonności. Miała być jednak w ostatnim czasie przygaszona. Niedługo przed ślubem Małgorzata W. zaczyna palić papierosy.
Dagmara podejrzewa, że chodziło o zmiany strukturalne w firmie. Małgorzata obawiała się degradacji. W piątek przed śmiercią była "zamyślona i zapracowana".
Dodaje też, że Małgorzata po ślubie z Sylwestrem zaczęła mniej dbać o siebie, "nagle zaczęła przychodzić do pracy jakby w tym, co jej akurat wpadło w ręce". Wydawała się zmęczona. Ostatniego dnia w pracy została po godzinach. Dagmarze pozostaje jej ponury obraz: smutnej, zamyślonej, w czerwonym golfie przed komputerem.
Monika, koleżanka Małgorzaty W. z pracy: Miała jedną zasadniczą wadę. Wszystko brała bardzo do siebie, zawsze było tak, że wszystkie sprawy złe jej zdaniem jej dotyczyły. Gdy na przykład były jakieś zwolnienia, to ona zawsze uważała, że dotkną na pewno też ją. Można powiedzieć, że robiła z igły widły.
Inna z koleżanek mówi wręcz, że Małgorzata miała "obsesję" na punkcie obawy przed utratą pracy. Współpracowniczki mówią też o zmienności nastrojów Małgorzaty.
Sylwester W. przypomina sobie, że na długo przed ślubem była pewnego dnia tak zestresowana tym, co działo się w pracy, że chciała kupić w aptece jakieś środki uspokajające. Wyglądała na tak roztrzęsioną, że farmaceutka po prostu odmówiła.
Katarzyna W., szwagierka Małgorzaty: Ja czasem sobie myślałam, że ona za wszelką cenę chciała wszystkim udowodnić, że jest wartościowa, na różnych sferach - w pracy, po godzinach, w rodzinie, robiła studia podyplomowe, coś myślała o doktoracie.
Sporo zastrzeżeń do prowadzonego śledztwa mają rodzice Małgorzaty W. Piszą szereg pism, zarzucając śledczym pomijanie ważnych wątków. Są przekonani, że prokuratura tak kieruje śledztwem, by za wszelką cenę udowodnić hipotezę o samobójstwie.
Są oburzeni m.in. tym, że już trzy dni po odnalezieniu ciała Małgorzaty W. klucze do mieszkania zwrócono jej mężowi (prokuratorka dała klucze Sylwestrowi W. w ich obecności). Rodzice Małgorzaty W. twierdzą, że skoro dopiero kilka tygodni później okazało się, że przyczyną zgonu było zatrucie cyjankiem, to w tym czasie mogły zostać usunięte ważne dowody, przeoczone przez śledczych.
Prokuratura podkreśla, że w mieszkaniu oględziny były prowadzone dwukrotnie - 9 i 12 grudnia. I nie znaleziono niczego, co mogłoby wskazywać na źródło trucizny.
W czerwcu prokuratura zwraca się do rodziców Małgorzaty W. z pytaniem, czy są w posiadaniu ubrań córki, które miała na sobie w chwili zgonu. Zdenerwowani rodzice odpowiadają, że powinna to wiedzieć prokuratura, a nie oni.
Piszą pisma także m.in. do ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ćwiąkalskiego.
Angażują też znanego polskiego jasnowidza. W swojej wizji widzi on kłótnię Małgorzaty W. z młodym mężczyzną, który przyszedł do niej w towarzystwie młodej kobiety. Kłótnia miała być "krótka, ale ostra". W jej trakcie, według jasnowidza, mężczyzna pchnął Małgorzatę W. Kobieta miała upaść, uderzając się w potylicę. Mężczyzna i kobieta mieli natychmiast wyjść z mieszkania, a ów mężczyzna miał jeszcze na chwilę wrócić, by sprawdzić, czy Małgorzata W. żyje.
- To jest morderstwo - stwierdza jasnowidz. W wizji nie pada jednak ani jedno słowo na temat trucizny. O truciźnie jasnowidz wspomina dopiero podczas przesłuchania, mówiąc, że Małgorzata została przez kobietę i mężczyznę otruta.
Na to jednak nie znaleziono żadnych dowodów.
W wydanej w czerwcu 2009 r. opinii biegłe z Zakładu Psychologii Sądowej Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie nie wykluczają, że Małgorzata W. mogła popełnić samobójstwo.
Psycholożki wskazują, że w okresie bezpośrednio poprzedzającym śmierć kobieta odczuwała niepewność i lęk dotyczące jej sytuacji życiowej. Jako przykład podano obawy dotyczące sytuacji w pracy, rodzinny konflikt wokół budowy domu (Małgorzata W. w związku z planami wzięcia wspólnego kredytu chciała być dopisana jako współwłaścicielka, czemu miała sprzeciwiać się rodzina Sylwestra W.), pogarszający się stan zdrowia.
Biegłe uznają, że w związku z tym, że Małgorzata W. była dość skryta i introwertyczna, otoczenie mogło nie zdawać sobie sprawy z poważniejszych zaburzeń nastroju, które prawdopodobnie mogła przeżywać kobieta.
30 czerwca 2009 r. - półtora roku po śmierci Małgorzaty W. - Prokuratura Rejonowa w Skierniewicach umarza śledztwo.
Śledczy dochodzą do wniosku, że Małgorzata W. rzeczywiście najprawdopodobniej popełniła samobójstwo, m.in. dlatego, że nie jest możliwe, by ktoś podał kobiecie truciznę, ułożył jej zwłoki na równo rozłożonej kołdrze, a następnie zamknął mieszkanie od środka i w niewyjaśniony sposób je opuścił. Wykluczają też scenariusz, w którym trucizna zostałaby przyjęta przez Małgorzatę W. przez przypadek. Zwracają uwagę, że Małgorzata W. nie wezwała pomocy, choć miała telefon w zasięgu ręki.
Ojciec Małgorzaty W. za pośrednictwem adwokata składa zażalenie. Zarzuca prokuraturze, że nie ustalono, skąd i w jakich okolicznościach do rąk kobiety trafił cyjanek. Uważa też, że brak śladów po cyjanku oznacza, iż musiał zostać usunięty przed przybyciem policji. Każe przyjrzeć się też bliżej kwestii kołdry, która była równo rozłożona, choć jego córka umierała na niej w męczarniach.
Mężczyzna szuka też braku logiki w zachowaniu swojego zięcia - jest przekonany, że skoro Sylwester W. nie mógł dostać się do mieszkania, to mógł na początku prosić o pomoc sąsiadów, a nie dzwonić do brata.
Faktem jest natomiast, że Sylwester W. w pierwszej chwili rzeczywiście zadzwonił do drzwi sąsiadki mieszkającej naprzeciwko, by zapytać, czy widziała jego żonę. Potem dopiero zaczął informować bliskich.
Według ojca Małgorzaty W. zastanawiający jest też fakt, że Sylwester W. od razu przyjął, że wydarzyło się coś złego, choć jego żona mogła przecież np. wyjść na zakupy i zapomnieć komórki. Tymczasem Sylwester wychodził z założenia, że Małgorzata nie rozstawała się z telefonem.
W listopadzie 2009 r. Sąd Rejonowy w Skierniewicach mimo tych zastrzeżeń podtrzymuje decyzję prokuratury.
Zdaniem sądu, dowody w istocie nie wskazują na popełnienie zabójstwa. Sąd wskazuje też, że dość daleko idący jest scenariusz, mówiący o motywie finansowym męża. Małgorzata W. co prawda ubezpieczyła się krótko przed śmiercią, ale na najniższą możliwą kwotę, a spotkanie w sprawie podpisu polisy zainicjowała w tym konkretnym terminie przecież sama agentka, a nie Sylwester W.
Prokuratura Apelacyjna w Łodzi nakazuje jednak podjęcie postępowania na nowo. Sprawę przejmuje Prokuratura Rejonowa Łódź-Polesie. Ponownie drobiazgowo przesłuchiwani są członkowie rodziny, znajomi, współpracownicy Małgorzaty, a także funkcjonariusze, którzy brali udział w czynnościach w jej mieszkaniu.
Wydawane są też kolejne ekspertyzy. W opinii sądowo-lekarskiej powstałej na podstawie wyników sekcji zwłok, badania toksykologicznego i oględzin zwłok z miejsca zdarzenia stwierdzono wprost, że tuż po śmierci Małgorzaty W. doszło do "złego pobrania i zabezpieczenia materiału". A to utrudnia bardziej precyzyjne ustalenie okoliczności zatrucia.
Sylwester W., Rafał W. i Agnieszka S. nie zgadzają się na poddanie badaniu wariografem.
W marcu 2012 r. sprawa ponownie zostaje umorzona. Prokuratura Rejonowa Łódź-Polesie także dochodzi do wniosku, że jedyną uzasadnioną dowodami wersją zdarzenia jest samobójstwo. Rodzice Małgorzaty W. i w tym razem składają zażalenie.
Skierniewicki sąd staje po stronie prokuratury. Przyznaje, że nie odnaleziono opakowania po cyjanku, ale nie wyklucza, że sama Małgorzata W. mogła się go przecież przed śmiercią pozbyć.
Nie uznaje też za podejrzany fakt, że Sylwester W., Rafał W. i Agnieszka S. nie chcą być badani "wykrywaczem kłamstw".
"Tej postaci dowód nawet aktualnie, po usankcjonowaniu karnym, wzbudza emocje, oceniany jest różnie, w tym i zapewne rodzi obawy o ich rzetelność, w tym i o to, że wynik badania może w sposób krzywdzący obrócić się przeciwko świadkowi" - czytamy w uzasadnieniu.
Później prokuratura prowadzi jeszcze czynności, przesłuchiwanych jest kilka osób, niektóre poddawane są też badaniu wariografem. Śledczy nie dochodzą jednak do żadnych nowych wniosków.
Po tylu latach wciąż otwarte pozostaje kluczowe pytanie: jak doszło do tego, że w mieszkaniu przy ul. Mireckiego znalazł się cyjanek, nie tak łatwo przecież dostępny dla przeciętnego Kowalskiego.
Z jednej strony śledczy nie znaleźli żadnego silnego motywu, który mogłyby mieć osoby z najbliższego otoczenia Małgorzaty W., z drugiej - bliskim i znajomym młodej kobiety, mającej przecież tak wiele planów, trudno uwierzyć w to, by chciała odebrać sobie życie. O braku wiary w wersję o samobójstwie mówił wprost śledczym m.in. właśnie Sylwester W.
Dokładny przebieg wydarzeń w nocy z 8 na 9 grudnia 2007 r. w niewielkim skierniewickim mieszkaniu może już na zawsze pozostać nierozwiązaną zagadką.
Tekst powstał na podstawie materiałów zgromadzonych przez prokuraturę.
Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.
Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz zwrócić się do Centrum Wsparcia dla Osób w Stanie Kryzysu Psychicznego pod numerem 800 70 2222. Pod telefonem, mailem i czatem dyżurują specjaliści Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie. Z Centrum skontaktować mogą się także bliscy osób, które wymagają pomocy.