Dronowe przebudzenie MON. Kupujemy coraz więcej i coraz lepszych. To naprawdę pozytywna rewolucja

Podpisano właśnie kolejną umowę na zakup bezzałogowców dla polskiego wojska. Z wielu względów najciekawszą. Żołnierze mają otrzymać system Gladius, zdolny do przeprowadzania uderzeń dronami samobójcami na dużych odległościach. Potencjalnie to bardzo groźna broń, za którą Ukraińcy teraz dużo by dali.

Ukraińskie wojsko już ma i dostaje coraz więcej dronów-kamikadze kilku typów. Tylko ich istotnym ograniczeniem jest zasięg łączności i to, że nie są częścią współgrającego systemu. Polecieć same z siebie może by mogły na dziesiątki kilometrów, sięgając wrażliwych i cennych celów na zapleczu rosyjskich wojsk, ale jest problem z utrzymaniem z nimi połączenia radiowego na odległość przekraczającą około 20 kilometrów. Fizyki się nie oszuka. Przeszkadza kulistość Ziemi i teren.

Są różne rozwiązanie tego problemu. To co właśnie kupujemy w ramach programu Gladius, demonstruje jeden z nich. Co więcej, kilka umów podpisanych w ostatnich miesiącach pokazuje, że polskie wojsko niedługo może mieć naprawdę dobry system współpracujących z sobą bezzałogowców.

Zobacz wideo

Bezzałogowy duet

Ministerstwo Obrony Narodowej oficjalnie informuje, że podpisana w piątek umowa z polską firmą Grupa WB przewiduje "dostarczenie 4 bateryjnych modułów bezzałogowych systemów poszukiwawczo-uderzeniowych GLADIUS wraz z pakietami szkoleniowym i logistycznym." 4 bateryjne moduły oznaczają według ogólnikowych informacji "kilkaset" dronów (formalnie BSP - Bezzałogowe Systemy/Statki Powietrzne). Pierwsze dostawy mają nastąpić jeszcze w tym roku. Bezzałogowe systemy poszukiwawczo-uderzeniowe oznaczają natomiast połączenie dwóch maszyn latających o uzupełniających się możliwościach. Wartość całego zamówienia ma wynosić około dwóch miliardów złotych.

Pierwszy element systemu, ten większy, to dron rozpoznawczy FT-5. To napędzany silnikiem tłokowym samolocik o rozpiętości skrzydeł wynoszącej sześć metrów. Ma służyć za oczy i gońca całego systemu, czyli obserwować teren, wykrywać przeciwnika, a potem pomagać w jego zniszczeniu przez swoich mniejszych towarzyszy. Zamontowane kamery mają pozwalać na prowadzenie rozpoznania zarówno w dzień, jak i w nocy czy mgle za pomocą termowizji. FT-5 ma móc utrzymać się w powietrzu nawet 10 godzin, krążąc na wysokości do pięciu kilometrów.

Ci mniejsi towarzysze to też drony firmy Grupa WB, nazwane oficjalnie BSP-U (od uderzeniowy) Gladius. Z zewnątrz podobne do prezentowanych wcześniej Warmate 2, ale mające się od nich różnić, choć nie sprecyzowano oficjalnie jak dokładnie. Gladiusy są czymś, co potocznie nazywa się dronami-kamikadze. Głównym zadaniem maszyny jest wlecieć w cel i zdetonować swoją głowicę. Ponieważ nie podano możliwości BSP-U, to można jedynie o nich spekulować na podstawie tego, co powiedziano na temat podobnych Warmate 2. Rozpiętość skrzydeł około 2,5 metra, głowica wybuchowa ważąca około pięciu kilogramów. Maksymalny czas lotu około dwóch godzin. Start z katapulty montowanej na samochodzie. Przewożony złożony w pojemniku startowym.

Zasada działania całego systemu Gladius (od nazwy klasycznego miecza rzymskich legionistów) ma być taka, że FT-5 krąży gdzieś w rejonie walk i wykrywa cele. W ich kierunku są natomiast wysyłane mniejsze maszyny uderzeniowe BSP-U. FT-5 najpewniej ma służyć też jako retlanslator (może to być nawet jego główne zadanie), czyli latający przekaźnik radiowy, znacząco wydłużający praktyczny zasięg dronów uderzeniowych. Już nie wspomniane około 20 kilometrów, wynikające z maksymalnego zasięgu "widzenia" nadajnika radiowego operatora stojącego na ziemi, oraz kontrolowanego przez niego drona latającego na niewielkiej wysokości rzędu kilkuset metrów. Sygnał od operatora, przekazany przez lecący na kilku kilometrach FT-5, najpewniej będzie mógł sięgnąć lecącego ponad sto kilometrów dalej drona uderzeniowego. Na grafikach promocyjnych Grupy WB, przy współpracy z FT-5 uderzeniowy Warmate 2 sięgał nawet 240 kilometrów.

Dodatkowym istotnym elementem całego układu jest system łączności i dowodzenia Topaz, też od Grupy WB. Stanowi już od lat wyposażenie polskich oddziałów artylerii. To nowoczesny i w znacznym stopniu zautomatyzowany system umożliwiający szybką wymianę informacji pomiędzy na przykład operatorami dronów rozpoznawczych, dowódcą na stanowisku dowodzenia, załogami haubic, moździerzy czy operatorami dronów uderzeniowych. Rzecz niezbędna na współczesnym polu walki, gdzie skrócenie czasu reakcji i koordynacja mają ogromne znaczenie. Generalnie cały system Gladius jest czymś, czego próżno szukać nawet w najnowocześniejszych armiach NATO. To naprawdę coś awangardowego.

Zobacz wideo

Dronowe przebudzenie

Zakupowi tego rodzaju systemu i to jeszcze opracowanego oraz produkowanego w Polsce, można jedynie przyklasnąć. Wojna w Ukrainie dobitnie pokazuje, jak ogromne znaczenie na polu walki mogą mieć drony. Ich zwalczanie okazuje się znacznie większym wyzwaniem dla Rosjan, niż się spodziewano. Nie bez przypadku jednym z elementów pomocy wojskowej z USA dla Ukrainy są drony-kamikadze. Amerykanie twierdzą, że to efekt zgłaszanego zapotrzebowania ze strony Ukraińców. W porównaniu do dostarczanych na Ukrainę amerykańskich dronów oraz wykorzystywanych też tam dronów Warmate Grupy WB, system Gladius jest znacznie większy i bardziej złożony. Można sobie wyobrazić, że idealnie by się nadawał do atakowania wrażliwych celów na zapleczu rosyjskich wojsk. Stanowisk dowodzenia, stanowisk obrony przeciwlotniczej, stanowisk artylerii i składów amunicji oraz paliw.

Co dodatkowo istotne, umowa na system Gladius to kolejna z serii podpisanych na zakup dronów w ostatnim czasie. W lutym zawarto umowę na kolejne dostawy lekkich dronów rozpoznawczych Flyeye, również od Grupy WB. Zakup 11 zestawów (każdy z kilkoma maszynami) właściwie podwoi ich stan posiadania w oddziałach Wojsk Lądowych. Pod koniec kwietnia podpisano umowę na dostawy niesprecyzowanej liczby dronów-kamikadze Warmate. Dotychczas kupiono ich tylko sto sztuk w 2017 roku, które trafiły do WOT. W grudniu 2021 kupiono inne drony rozpoznawcze, mniejsze niż Flyeye, o nazwie Wizjer. Sto maszyn wyprodukuje Polska Grupa Zbrojeniowa, choć dostawy dopiero w latach 2024-2027.

Dodatkowo rok temu zakupiono tureckie TB2 Bayraktar, będące znacznie większymi maszynami, zdolnymi przeprowadzać naloty. Wówczas ich zakup był przez wielu specjalistów krytykowany, ponieważ wydawało się, że takie maszyny nie przetrwają w starciu z rosyjską obroną przeciwlotniczą. Okazało się jednak, że jest ona znacznie bardziej dziurawa, niż się spodziewano i ocenę tego zakupu należy przemyśleć, choć nadal pozostaje związany z nim niesmak, ponieważ przy większej ambicji i wsparciu MON moglibyśmy podobne próbować stworzyć w Polsce. Nie jest wykluczone, że pomimo tego kolejne TB2 zostaną jeszcze zamówione w ramach programu Gryf. W lutym kupiono też w trybie interwencyjnym jeszcze większe amerykańskie drony MQ-9 Reaper, nie wiadomo jednak ile i za ile. Mają być jednak kupowane kolejne maszyny tej już najcięższej klasy w ramach programu Zefir.

Gdyby dotychczasowe zakupy uzupełnić zamówieniem na dużą skalę prostych dronów rozpoznawczych klasy mikro, w rodzaju takich używanych przez cywilów do rozrywki, to polskie wojsko stałoby się prawdziwą potęgą dronową. Na dodatek w istotnej części za sprawą polskiego przemysłu. Trwają bowiem jeszcze prace w PGZ nad dronami rozpoznawczymi Orlik, które plasują się rozmiarami pomiędzy Flyeye, a Bayraktarami. Po problemach, zmianach oczekiwań wojska i całkowitej zmianie konstrukcji maszyny, prace nad nią miały wyjść na prostą i naprawdę zbliżać się do finału.

Wszystko wskazuje na to, że po latach trudnego do racjonalnego wytłumaczenia zastoju w temacie zakupów dronów dla WP, wojna na wschodzie obudziła MON. Bezsensowna wojna ministerstwa z prywatnym przemysłem zbrojeniowym (czyli głównie Grupą WB), zapoczątkowana przez Antoniego Macierewicza, została zatrzymana. Z dużą korzyścią nie tylko dla "prywaciarzy", ale jeszcze większą dla naszych żołnierzy.

Zobacz wideo
Więcej o: