Przeczytaj o incydencie na stronie Wyborcza.pl >>>
Jak relacjonuje dziennikarka "Gazety Wyborczej" do ataku doszło 25 marca w jednym z pomieszczeń sejmowych. Justyna Dobrosz-Oracz wraz ze swoim operatorem kończyli tam materiał wideo. W pewnym momencie do pokoju weszła pracownica Sejmu.
- Najpierw krzyczała, byśmy wyszli, a gdy poprosiłam ją, by się przedstawiła, odmówiła. Gdy zobaczyła kamerę, która ją nagrywa, wpadła w szał - opisuje zdarzenie dziennikarka.
Aktualne informacje na głównej stronie Gazeta.pl
- To wtedy pracownica Sejmu dopuściła się fizycznej napaści na operatora "Wyborczej". Szarpała go, wymachiwała trzymanymi w ręku nożem i widelcem. Potem zaatakowała także mnie. Do dziś spędza mi to sen z powiek - relacjonuje dalej Justyna Dobrosz-Oracz.
Na filmie opublikowanym przez Wyborcza.pl widać, jak pracownica Sejmu próbuje wygonić dziennikarzy ze wspomnianego pokoju. Trzyma w ręku nóż i widelec, z którymi najpierw podbiega i napiera na operatora.
- Widziałem ten nóż i widelec przelatujący mi przed okiem. To mogło się skończyć tragedią - opowiada operator "Wyborczej" Bartosz Kłys.
- Próbowałam ją uspokoić, prosiłam o opamiętanie. Wtedy zaatakowała mnie. Zdążyłam tylko złapać ją za rękę, gdy zamachnęła się nożem i widelcem także na mnie. Potem próbowała wypchnąć mnie z pomieszczenia, w którym byliśmy. Chwilę później pojawiła się straż marszałkowska, a pracownica Sejmu wszystkiego się wyparła. Zaprzeczała, że doszło do napaści, o agresję oskarżała nas. Nie wiedziała, że cały incydent jest nagrany - relacjonuje dziennikarka.
Dziennikarka o incydencie poinformowała Centrum Informacyjne Sejmu. Przekazała również nagranie.
- Godzinę później szefowa Kancelarii Sejmu Agnieszka Kaczmarska zaprosiła mnie i operatora Bartosza Kłysa na spotkanie. Obejrzała nagranie. Wyraziła ubolewanie z powodu incydentu. Usłyszałam, że pracownica Sejmu szła "tylko umyć nóż i widelec". Kaczmarska stwierdziła też, że chyba nie będę się "bawić w doniesienie do prokuratury". W pewnym momencie zaprosiła do gabinetu pracownicę Sejmu. Kobieta wyraziła ubolewanie, ale jednocześnie znów skłamała, że "nas nie dotknęła, tylko chciała zgasić światło". O konsekwencjach szefowa Kancelarii Sejmu nie chciała słyszeć. Zapowiedziała, że poinformuje marszałek Sejmu o całym zdarzeniu - opisuje dalej dziennikarka "GW".
28 marca Dobrosz-Oracz wystosowała oficjalny list do marszałkini Sejmu. Dziennikarka oczekiwała przeprosin i wyciągnięcia konsekwencji wobec pracownicy.
7 kwietnia szef Centrum Informacyjnego Sejmu Andrzej Grzegrzółka odpowiedział na skargi. Jednak według dziennikarki pismo jest pełne nieścisłości i kłamstw.
Z dokumentu przekazanego dziennikarce wynika, że wina leży po stronie ofiar, a nie pracownicy Sejmu. Dodatkowo w piśmie czytamy, że sprawa została rozwiązana. Dziennikarka zaprzecza tym doniesieniom, gdyż rozważała złożenie zawiadomienia do prokuratury.
"Pracownica Sejmu zaatakowała dziennikarkę GW, Justynę Dobrosz-Oracz. W normalnych warunkach fizyczna napaść oznaczałaby dyscyplinarkę w ciągu 5 minut. Okazuje się jednak, że atakująca dziennikarkę osoba dalej sobie spokojnie pracuje w Sejmie. Skandal!" - skomentował zajście Jan Strzeżek, rzecznik Porozumienia.