Straż Graniczna "wita w Guantanamo". Migranci z Białorusi o odczłowieczaniu i torturach w ośrodku [RAPORT]

Wiktoria Beczek
Amnesty International opublikowała raport dotyczący traktowania osób ubiegających się w Polsce o status uchodźcy, które przekroczyły granicę z Białorusią w 2021 roku. Organizacja zebrała świadectwa osób, które doświadczały wielokrotnego, nielegalnego wypychania za granicę i były w sposób okrutny traktowane w ośrodkach detencyjnych. Cudzoziemcy - według ich relacji - byli odczłowieczani, straszeni, a czasem nawet torturowani.

Polskie władze arbitralnie zatrzymały prawie dwa tysiące osób ubiegających się o status uchodźcy, które przekroczyły granicę z Białorusią w 2021 r. Znęcano się nad wieloma z nich, poddając ich rewizjom osobistym, wymagającym rozebrania się do naga w niehigienicznych, przepełnionych ośrodkach dla cudzoziemców. Niektórym osobom przymusowo podawano środki uspokajające i stosowano wobec nich paralizator.

Badaczka Amnesty International Jelena Sesar zauważa, że kiedy ciepło przyjmuje się osoby uciekające z Ukrainy, zupełnie inaczej jest z osobami z innych krajów, które w Polsce poszukują bezpieczeństwa. - Zachowanie polskich władz nosi znamiona rasizmu i hipokryzji - uważa. 

Raport w pierwszej części skupia się na kwestii pushbacków, które - przypomnijmy - pod koniec marca sąd w Hajnówce uznał (zgodnie z unijnym prawodawstwem) za nielegalne. Chodzi o sprawę trojga Afgańczyków, którzy w sierpniu ubiegłego roku zostali nocą wywiezieni z posterunku Straży Granicznej w Narewce do Puszczy Białowieskiej. Szczegółowo opisywała to Anna Gmiterek-Zabłocka w TOK FM.

Wielu rozmówców AI opisało, jak zostali zwabieni "atrakcyjnymi pakietami podróżnymi" do Białorusi, które były szeroko reklamowane w ich krajach jako bezpieczny i łatwy przyjazd do Europy. Po przybyciu do Mińska organizatorzy wycieczek mówili ludziom, że muszą po prostu udać się do strefy zamkniętej na granicy Białorusi z Polską, przejść kilka kilometrów do granicy z Polską, przekroczyć ją i czekać na dalszy transport do krajów docelowych. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od obietnic organizatorów wycieczek. Po wejściu do "strefy", często z trudem i po zapłaceniu białoruskim strażnikom granicznym, ludzie musieli przedostać się do polskich ogrodzeń granicznych, unikając schwytania przez białoruskich funkcjonariuszy straży granicznej, którzy często siłą przewozili ludzi do "miejsc zbiórki", gdzie przemocą zmuszali ich do podejmowania prób przekroczenia polskiej granicy w grupach.

Po nieuchronnym pushbacku ze strony ze strony polskich funkcjonariuszy straży granicznej lub schwytaniu przez białoruskich funkcjonariuszy straży granicznej, ludzie byli przymusowo przetrzymywani w "miejscach zbiórki" przez wiele dni lub tygodni wraz z dziesiątkami, a nawet setkami innych osób, bez jedzenia, wody i schronienia, a następnie brutalnie i wielokrotnie zmuszani do wielokrotnego przekraczania granic Polski, bici, gonieni przez psy policyjne i zmuszani do przechodzenia przez zamarznięte rzeki.

"Walczyłem z ISIS, ale nigdy nie czułem się tak bezsilny jak w tym lesie między Białorusią a Polską"

Darin, trzydziestoletni żołnierz Peszmergi [kurdyjskiego oddziału Irackich Sił Zbrojnych] z Iraku, który podróżował do Białorusi z żoną i dwójką małych dzieci, był dziesiątki razy odpychany przez polską Straż Graniczną i został uwięziony w strefie zamkniętej po stronie białoruskiej przez 27 dni. "Za każdym razem, gdy siły białoruskie nas znajdowały, biły nas i trzymały w lesie, bez jedzenia i wody. Znosiłem bicie, ale najtrudniej było patrzeć, jak moje dzieci są głodne, a ja nie mogę się nimi zaopiekować. To złamało mi serce. Jestem żołnierzem. Walczyłem z ISIS, ale nigdy nie czułem się tak bezsilny jak w tym lesie między Białorusią a Polską".

Inna osoba opwiedziała o wywózce autobusem. - Około 100 z nas jechało autobusem z 30-40 miejscami siedzącymi. Byliśmy tak ściśnięci, że nie można było poruszać rękami i nogami ani się obrócić. Podróż trwała cztery lub pięć godzin i nie pozwolono nam zatrzymać się na przerwę na toaletę. Droga była wyboista, a ludziom było niedobrze z powodu agresywnej jazdy. Strażnicy zatrzymywali się co jakiś czas i wysadzali małą grupę ludzi. Przecinali ogrodzenie z drutu i kazali przejść na białoruską stronę - podała. 

Polscy funkcjonariusze mieli też wyrzucać złapanych w Polsce cudzoziemców na bagnach. - Zmuszali wszystkich do wejścia na bagna, łącznie z rodzinami, chociaż było bardzo zimno. Musieliśmy iść godzinami w mokrych ubraniach i wielu z nas doświadczyło odmrożeń stóp i nóg - powiedział powiedział organizacji 40-letni Syryjczyk Safiri.

Straż Graniczna stosuje pushbacki, choć wie, co czeka po drugiej stronie

32-letni Palestyńczykn Faisal dotarł do Polski ze Strefy Gazy, gdzie doświadczył tortur w więzieniach Izraela i Hamasu. Po miesiącach spędzonych na granicy, po jej przekroczeniu, stracił przytomność i był reanimowany przez SG, a następnie przewieziony do szpitala w Hajnówce, gdzie zdiagnozowano u niego chroniczne zmęczenie i wstrząs mózgu. Faisal doświadczył wywózek dwadzieścia razy. Służby białoruskie miały maltretować Palestyńczyka, w tym bić go w głowę. 

"Władze białoruskie nadal przetrzymują ludzi w strefie zamkniętej, aby ich wyczerpać, zagłodzić i stworzyć poczucie desperacji, które popchnie ich do Polski. Polskie służby bez wątpienia są świadkami złego traktowania migrantów i uchodźców przez służby białoruskie i codziennie stykają się z ludźmi, którzy uwięzieni w 'miejscach zbiórki' błagają ich o jedzenie i wodę. Mimo to, nadal zawracają wyczerpanych i straumatyzowanych ludzi przez granicę do Białorusi, narażając ich na dalsze łamanie praw człowieka" - czytamy w raporcie. 

Strażnicy z Wędrzyna: "Witamy w Guantanamo"

Druga część raportu to relacje z ośrodków, w których zatrzymywano cudzoziemców. Jak podkreśla AI, detencja migrantów powinna być stosowana tylko wtedy, gdy spełnia warunki konieczności i proporcjonalności i nigdy nie powinna być stosowana wobec dzieci. Rutynowe stosowanie detencji w Polsce oznacza, że władze nie podejmują wysiłku oceny indywidualnej sytuacji każdej osoby ubiegającej się o nadanie statusu uchodźcy, aby stwierdzić, czy jakikolwiek środek ograniczający jej wolność jest uzasadniony.

"Choć warunki panujące w poszczególnych ośrodkach różnią się między sobą, ludzie wyróżniają ośrodki zamknięte w Wędrzynie i Białymstoku jako szczególnie problematyczne, charakteryzujące się znacznym przeludnieniem, niespełniające standardów i z niewystarczającym dostępem do wody i urządzeń sanitarnych (WASH), brakiem prywatności i skrajnie ograniczonym dostępem do opieki medycznej, pomocy psychospołecznej i prawnej" - czytamy. 

Wędrzyn jest częścią czynnej bazy wojskowej. Oprócz fatalnych warunków panujących wewnątrz, infrastruktura obozu, jego otoczenie oraz drut kolczasty, którym otoczony jest teren, tylko potęgują opresyjny charakter placówki. Ludzie, którzy spędzili czas w Wędrzynie, nazywają go Guantanamo, a określenie to utarło się na tyle, że strażnicy podobno witają nowych więźniów słowami "Witamy w Guantanamo".

- To był zdecydowanie najgorszy obóz. Strażnicy nie traktowali nas jak ludzi. Nawet nie jak zwierzęta. Sprawiali, że czułeś się bezwartościowy, jak insekt. Niektórzy z nich wydawali się dumni, że porównaliśmy miejsce do Guantanamo - opowiadał Safir.

Po przeprowadzeniu wizytacji w ośrodku, Rzecznik Praw Obywatelskich stwierdził, że ośrodek nie jest w stanie zapewnić podstawowych zabezpieczeń przed nieludzkim i poniżającym traktowaniem i powinien zostać natychmiast zamknięty.

Usłyszał od lekarza, że powinien uderzyć głową w ścianę, żeby się zabić

Zgodnie z opowieściami strażnicy regularnie porównywali zatrzymanych do przestępców i mówili im, że zasłużyli na więzienie. - Nigdy nie rozumiałem, dlaczego jesteśmy przetrzymywani i traktowani jak zwykli przestępcy tylko dlatego, że próbujemy ratować nasze życie lub chcemy mieć przyszłość. Ale strażnicy regularnie przypominali nam, że złamaliśmy prawo, przyjeżdżając tu nielegalnie, i że to jest nasza kara. Trudno było to zrozumieć. W Wędrzynie dzieliliśmy przestrzeń z prawdziwymi przestępcami - ludźmi, którzy zostali skazani za poważne przestępstwa i czekali na deportację. My byliśmy tam bez żadnego uzasadnienia i bez widoku na koniec - powiedział Amnesty International Mahzar z Syrii.

Migrantom odbierane są telefony i nie pozwala się im skontaktować z rodziną. - Tak wiele przeszedłem od czasu opuszczenia Gazy. Chciałem tylko zadzwonić do mojej rodziny, usłyszeć ich głosy i dać im znać, że czuję się dobrze, ale strażnicy nie oddali mi telefonu ani nie pozwolili zadzwonić. W proteście przez kilka dni odmawiałem jedzenia. Drugiego dnia przyszedł lekarz i próbował zmusić mnie do jedzenia. Kiedy odmówiłem, powiedział mi, że umrę, jeśli nie będę jadł, i że jeśli naprawdę chcę umrzeć, powinienem uderzyć głową w ścianę, bo to będzie szybsze. Nie mogłem uwierzyć, że odmawiają mi czasu spędzonego z rodziną. Nawet w najgorszym izraelskim więzieniu mogłem do nich regularnie dzwonić - opowiedział Faisal. 

Mężczyzna spędził też kilka dni w areszcie Straży Granicznej po wypuszczeniu ze szpitalu. Jeden z funkcjonariuszy miał tam zabrać mu dokumentację medyczną zawierającą zdjęcia w samej bieliźnie, na których uwieczniono obrażenia na jego ciele. - Zaczął pokazywać moje zdjęcie innym strażnikom, a oni wszyscy żartowali, że wyglądam seksownie w bokserkach i śmiali się. To było naprawdę upokarzające - powiedział Faisal. 

Mahir z Gazy, który przebywał w Wędrzynie, Kętrzynie i Lesznowoli, powiedział Amnesty International, że czekał 35 dni na wizytę u psychologa w Kętrzynie. Przed przyjazdem do Polski Mahir poinformował, że był więziony przez Hamas, torturowany i przetrzymywany w izolacji przez miesiąc, co pozostawiło u niego poważną traumę. Spędziwszy kilka miesięcy w jednym z najgorszych ośrodków detencyjnych w Polsce, Mahir zachorował na depresję i stracił zdolność mówienia. Kiedy po miesiącu oczekiwania w końcu udało mu się porozmawiać z lekarzem, ten miał powiedzieć mu, że "zasłużył na zatrzymanie, ponieważ przyjechał do Polski nielegalnie i złamał prawo".

"Po torturach w więzieniu w Syrii, w Wędrzynie zostałem ostatecznie złamany"

W Wędrzynie w pokojach o powierzchni 8 m kw. przetrzymywanych jest do 24 mężczyzn. Minimalna dopuszczana prawem powierzchnia (już po zmniejszeniu standardu w 2021 roku) wynosi 2 m kw. na osobę.

- Przez większość dni budziły nas odgłosy czołgów i helikopterów, a następnie strzały i eksplozje. Czasami trwało to cały dzień. Perspektywa, że nie masz dokąd pójść, nie masz żadnych zajęć, które mogłyby cię od tego wszystkiego oderwać, ani miejsca na choćby krótką chwilę wytchnienia, jest nie do zniesienia. Po torturach w więzieniu w Syrii, groźbach wobec mojej rodziny, a następnie miesiącach w drodze, myślę, że w Wędrzynie zostałem ostatecznie złamany - opowiedział Khafiz, syryjski uchodźca.

Z kolei w ośrodku w Lesznowoli zatrzymani mieli "czuć się odwczłowieczeni". Personel zwracał się do zatrzymanych po numerze sprawy zamiast po imieniu i stosował dotkliwe kary, w tym izolację, za proste prośby, takie jak prośba o ręcznik lub więcej jedzenia. Prawie wszystkie osoby, z którymi przeprowadzono wywiady, zgłaszały, że były ciągle lekceważone i obrażane, kierowano do nich rasistowskie uwagi, a także dopuszczano się wobec nich innych praktyk wskazujących na znęcanie się psychiczne.

Mężczyźni jednogłośnie skarżyli się też na sposób, w jaki przeprowadzano rewizje ciała. Kiedy byli przenoszeni z jednego ośrodka detencyjnego do drugiego, w każdym z nich byli zmuszani do poddania się rewizji osobistej. Wymagano rozebrania się do naga, mimo że przez cały ten czas przebywali pod opieką państwa. W Wędrzynie ludzie opowiadali o nadużyciach związanych z przeszukiwaniem. Przykładowo wszyscy nowo przyjęci cudzoziemcy trzymani są razem w pomieszczeniu, wymaga się od nich zdjęcia całej odzieży i każe im się wykonywać przysiady dłużej niż to konieczne do przeprowadzenia legalnej kontroli.

Bity i rażony paralizatorem przez kilka godzin, aż do stłuczenia mózgu i oparzeń

Amnesty International opisuje też przejścia Ayouba z Libanu, który studiował i mieszkał w Polsce, a którego oskarżono o pomoc rodzinie uchodźców z Iraku, która go o to poprosiła, a następnie zatrzymany w Wędrzynie.

Na początku stycznia strażnicy obudzili go późno w nocy i zmusili do pójścia do małego pokoju, gdzie siedmiu uzbrojonych mężczyzn zażądało od niego podpisania dokumentu w języku polskim. Obawiał się, że strażnicy chcą, aby przyznał się do świadomego pomagania osobom, które nielegalnie wjechały do Polski. Odmówił podpisania czegokolwiek za co poddano go wielogodzinnym torturom. 

- Zdjęli ze mnie całe ubranie i zaczęli mnie bić i uderzać w głowę. Powiedzieli, że muszę podpisać dokument i zagrozili mi deportacją. Kiedy odmówiłem, użyli paralizatorów. Trwało to wiele godzin. Wszystko mnie bolało i byłem całkowicie wyczerpany. W końcu podpisałem dokument i wsadzili mnie do autobusu do Warszawy - opisał. Mężczyzna otrzymał zastrzyk ze środkiem uspokajającym i odprowadzono go na samolot do Frankfurtu, a następnie do Bejrutu.

"Po przybyciu do Libanu Ayoub był tak słaby, że jego rodzina natychmiast zabrała go do szpitala. Lekarz, który zbadał go w dniu przyjazdu, potwierdził, że Ayoub miał stłuczenie mózgu i szum w uszach, widoczne obrażenia twarzy w okolicy czoła i nosa, a także oparzenia drugiego stopnia na bokach, 'spowodowane użyciem narzędzia elektrycznego'. Lekarz stwierdził, że obrażenia były wynikiem przemocy fizycznej i znęcania się" - czytamy. 

Krępowani cudzoziemcy dostawali zastrzyki z nieznaną substancją

W raporcie znalazła się też opowieść Yezdy, 30-letniej Kurdyjka, która dostała się do Polski z mężem i trójką małych dzieci. Gdy dostała informacje o tym, że zostanie deportowana, wpadła w panikę. - Wiedziałam, że nie mogę wrócić do Iraku i byłam gotowa umrzeć w Polsce. Kiedy tak płakałam, dwóch strażników skrępowało mnie i mojego męża, związało nam ręce za plecami, a lekarz dał nam zastrzyk, który sprawił, że byliśmy bardzo słabi i senni. Nie byłam w pełni świadoma, ale słyszałam płacz i krzyki moich dzieci, które były z nami w pokoju - powiedziała.

Kobieta pamięta, że bez butów wepchnięto ją do samolotu pełnego ludzi, a próbując wyszarpać się strażnikom miała złamać nogę. Ostatecznie Yezdę z rodziną odesłano do Warszawy, a stamtąd do Stambułu. Linie lotnicze odmówiły jednak przewiezienia ich do Iraku i zawróciły do Polski. Rodzina pozostaje w jednym z ośrodków dla rodzin w Polsce.

Zobacz wideo Prof. Wiącek tłumaczy, czemu push back jest niezgodny z Konstytucją

Amnesty podkreśla, że również wolontariusze i wolontariuszki, aktywiści i aktywistki oraz lokalni mieszkańcy i mieszkanki, którzy pomagają uchodźcom, są często zastraszani i nękani przez funkcjonariuszy Straży Granicznej.

Z organizacją rozmawiali m.in. czwórką działaczy, który w połowie marca 2022 roku zostali zatrzymani przez Straż Graniczną i byli przetrzymywani w areszcie. Powodem było udzielenie pilnej pomocy rodzinie z siedmiorgiem małych dzieci, uwięzionej w lesie przy ujemnych temperaturach, bez jedzenia i wody. Aktywistom postawiono zarzut "pomocy w nielegalnym przekroczeniu granicy". Prokurtura wnioskowała o trzymiesięczny areszt, na co jednak nie zgodził się sąd. Postępowanie jest w toku.

Cały raport Amnesty International jest dostępny tutaj >>>

Więcej o: