Miłość, która była obsesją. Morderca Joanny S. był na pierwszych stronach akt. Śledczy to przeoczyli

Była młoda, zakochana, miała plany na przyszłość. 22-letnia Joanna S. zginęła w sierpniu 1994 r. od ciosów nożem, a zagadka jej morderstwa po kilkunastu miesiącach utknęła w miejscu. Dopiero niemal dwie dekady później okazało się, że o wyjaśnieniu sprawy zaważył przeoczony wcześniej drobny element zeznań jednego ze świadków.

Tekst jest częścią cyklu "To nie była zwykła śmierć", w ramach którego opisujemy głośne śledztwa sprzed lat.

***

Bydgoszcz, 30 sierpnia 1994 r.

21-letni Marcin K. wraca wieczorem z pracy przy nakładaniu otulin na rury ciepłownicze. Zagląda do mieszkania rodziców, gdzie je obiad. 

Kilka razy dzwoni stamtąd na ul. Żmudzką, do mieszkania, w którym powinna być jego narzeczona, 22-letnia Joanna S. Mieszkanie należy do jej matki. Joanna nie odbiera. Marcin jest zaniepokojony. 

Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>

Poznali się na zlocie fanów Depeche Mode. Parą są od 4 lat, od 2 lat bardziej "na poważnie". Kilka dni wcześniej wrócili z biwaku w Rowach, gdzie się zaręczyli. Joanna uczy się w pomaturalnej szkole muzycznej, chce zostać wokalistką. 

Ich związek początkowo nie był akceptowany przez rodziców Joanny. Matka denerwowała się, że w głowie jej tylko Marcin, a nie nauka. Emocje opadły, gdy dziewczyna zdała maturę, a on poszedł do technikum zaocznego. Rodzice Joanny zaakceptowali go, zaczęli częstować obiadami, oferować pomoc w nauce. 

Joanna i Marcin na co dzień mieszkają na ul. Pomorskiej, ale dziewczyna czekała tego dnia na Żmudzkiej na listonosza, który miał przynieść jej rentę po zmarłym ojcu. Ewy S., matki Joanny, tego dnia nie ma w Bydgoszczy. Wypoczywa w Bieszczadach. 

Marcin K. dociera do bloku na Żmudzką. Najpierw dzwoni domofonem do Doroty M., sąsiadki i jednocześnie przyjaciółki Joanny. Okazuje się, że Joanny u Doroty nie ma. 

Mężczyzna wchodzi do mieszkania swojej przyszłej teściowej.

Marcin K.: Nacisnąłem klamkę, drzwi się otworzyły. Strasznie mnie to zdziwiło. Asia, wychodząc z domu nie zostawiała otwartych drzwi, a kiedy była w środku, zamykała drzwi na górny zamek patentowy.

Woła narzeczoną, ale w odpowiedzi słyszy tylko ciszę. Zagląda do małego pokoju, zapala światło i widzi Joannę leżącą na podłodze. Wokół dużo krwi. 

Zobacz wideo Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?

"Ta dziewczyna martwa leży tutaj, szybciej, cholera jasna"

Marcin K.: Najpierw szarpałem ją, krzyczałem, aby wstała. Potem dotknąłem jej ręki, była zimna. Badałem jej puls przy ręce, nic nie wyczułem. Chciałem sprawdzić jej puls przy szyi. Odsłoniłem kołnierzyk i wówczas zobaczyłem, że ma ranę. 

Twierdzi, że nie mógł się dodzwonić na pogotowie, dlatego pobiegł po Dorotę M.. 

Dorota M.: Był przerażony, bełkotał, gestykulował. Mówił, że Asia chyba nie żyje.

Kobieta biegnie za Marcinem.

Dorota M.: Joanna leżała na podłodze między tapczanem, a regałem. Marcin leżał przy Joannie i prosił, żeby wstała. Podeszłam bliżej, ale nie dotykałam jej. Na szyi zauważyłam ranę. Wokół widziałam dużo krwi, tak jakby zeschniętej.

Kobieta spostrzega, że wtyczka telefonu jest wyciągnięta z gniazdka. Podłącza telefon i dzwoni na 999.

- Pogotowie? Przepraszam, tu dzwonię, osoba nieżywa, młoda dziewczyna, chyba krwotok dostała, czy czegoś, proszę szybko przyjechać, bo ona chyba nie żyje - mówi Dorota K.

Gdy osoba po drugiej stronie słuchawki odnotowuje adres i informację o krwotoku, Dorota K. traci cierpliwość.

- Nie wiem, co to jest, niech przyjeżdżają, do cholery, ta dziewczyna martwa leży tutaj, szybciej, cholera jasna, czy to jest ważne, co to jest?

Po chwili do mieszkania przychodzi jej mąż, Piotr, który dzwoni na policję. Nie przepadał za Joanną, uważał ją za dziecinną. Tolerował ją tylko dlatego, że przyjaźniła się z nią jego żona. 

Pracownik pogotowia: Marcin K. był bardzo spokojny i opanowany. Nie widać było po nim żadnego zdenerwowania. Wyglądało to tak, jakby do niego to w ogóle nie docierało i go nie dotyczyło.

"Joanna była bardzo ostrożna"

Dorota M. początkowo zeznaje, że ostatni raz widziała swoją przyjaciółkę dzień wcześniej, na kilkanaście godzin przed zabójstwem. Joanna przyszła wtedy po ogórki na mizerię. 

Później doprecyzowuje, że poszła do Joanny S. w dniu zabójstwa - 30 sierpnia 1994 r. - ok. 12.30, by rozmienić 100 tys. zł na drobne (było to przed denominacją). Asia miała tylko 500 tys. Zaproponowała koleżance, żeby weszła do środka, ale ta się spieszyła.

Dorota M.: Stała w drzwiach ze szczotką do włosów i się czesała. Nie mówiła mi, że ktoś u niej jest, a ja niczego dziwnego u niej nie zauważyłam. 

W dniu zabójstwa Dorota M. przyszła do jej mieszkania jeszcze raz, ok. godz. 18. Zdziwiła się, gdy nikt nie otworzył. Zostawiła kartkę w drzwiach z prośbą do koleżanki o kontakt.

Gdy wiadomo już było, że Joanna nie żyje, jeszcze przed przyjazdem policji Dorota M. wyciąga tę kartkę z drzwi. Później tłumaczy śledczym, że zrobiła to odruchowo.

Od drzwi odbiła się także 30 sierpnia Justyna K., siostra Marcina, która ok. 17.30 przyszła do Joanny po sukienkę. Domofon mieszkania nie odpowiadał.

Dorota M.: Joanna była bardzo ostrożna. Zawsze przed otwarciem drzwi patrzyła przez wizjer. Nie przypominam sobie, by w ostatnim czasie Joanna mówiła, że ktoś jej groził lub też nachodził. 

Na pierwszych kilkunastu z kilku tysięcy stron akt sprawy Dorota M. wspomina o Sławku, który mieszkał z Joanną w tym samym bloku i ją "adorował". Przyjaciółka zmarłej kobiety wyjaśnia jednak, że była to "platoniczna miłość".

Dorota M.: Wiem, że pisał do niej listy miłosne, ale był odprawiany z kwitkiem. 

Agnieszka N., koleżanka Joanny, jako adoratora także wymienia Sławka, choć zaznacza, że między nim a Joanną nie doszło do żadnych bliższych kontaktów.

Joanna B., koleżanka zamordowanej: Wiem od Asi o jakimś chłopaku, który mimo braku jej przyzwolenia wciąż nalega na bliższą znajomość. 

Wspomniany przez kobiety Sławek miał alibi. 

27-letni Sławomir G.: O śmierci Joanny dowiedziałem się od sąsiadów. Kto mógł to spowodować, tego nie wiem. Byłem w pracy od godz. 7 do 17, pomiędzy godz. 9 a 12 byłem w rejonowym urzędzie pracy.

Kilka dni później powtarza swoją wersję. Zna Joannę od lat, poza tym razem z jej narzeczonym pracowali swego czasu jako instalatorzy domofonów. 

Kto zabił Joannę?

Kilka osób wskazuje, że Joanna była lubiana, miała szerokie grono znajomych, łatwo nawiązywała kontakty, bywała "kokietką", podobała się mężczyznom. Jedna z jej koleżanek twierdzi, że miała od mężczyzn "różne propozycje, w tym zawarcia związku małżeńskiego". W związku z Marcinem była wierna.

Anita L., znajoma Joanny: Potrafiła trzymać Marcina pod tzw. "pantoflem". Cokolwiek Marcin miał zrobić, musiało to być zgodne z jej tokiem myślenia. 

Marcina określa jako "spokojnego", wykazującego wobec Asi dużą cierpliwość. 

Lekarz medycyny sądowej stwierdza, że śmierć Joanny nastąpiła między godz. 13 a 16. Na prawej ręce Joanny stwierdzono pięć ran kłutych, do tego m.in. rany cięte dłoni, ranę kłutą brzucha, rany kłute klatki piersiowej i trzy głębokie rany kłute szyi. Obrażenia powstały w wyniku użycia noża lub innego podobnego narzędzia. W moczu kobiety stwierdzono 0,4 promila alkoholu. 

Przyczyną zgonu było wykrwawienie.

W mieszkaniu brakuje m.in. radiomagnetofonu "Hania", zginęła też sakiewka z pieniędzmi, w której Joanna trzymała rentę i emeryturę mamy, ukradziono również dokumenty Joanny, notes z numerami telefonów i adresami. Poza tym zniknęły dwa swetry, spodnie dresowe, kaseta wideo, dwie płyty kompaktowe, dwie kasety magnetofonowe.

Listonosz: Zadzwoniłem do drzwi, po chwili otworzyła mi pani S. Zaprosiła mnie do środka. Weszliśmy od razu do dużego pokoju i usiadłem na krześle. Był tam nieznany mi mężczyzna w wieku 19-22 lat. Siedział na tapczanie. 

Z mieszkania wychodził o godz. 12.05. 

Jedna z sąsiadek widziała ok. godz. 10 nieznanego jej ok. 24-letniego mężczyznę wchodzącego do bloku. Policja przygotowuje na podstawie zeznań listonosza i dwóch sąsiadek portrety pamięciowe dwóch mężczyzn, którzy mogli mieć związek ze śmiercią młodej kobiety.

Policja przesłuchuje 24-letniego Macieja Z., byłego chłopaka Joanny. Widział się z nią wieczorem dzień wcześniej, przyszedł po książkę, którą wcześniej jej pożyczył. Rozmawiali około godziny, w tym samym czasie w pokoju obok był Marcin, który po przywitaniu z Maciejem uznał, że jest zmęczony i położy się spać.

Maciej Z. relacjonuje, że w dniu śmierci Joanny wczesnym popołudniem spotkał się z kolegą, ok. 16 wrócił do domu, zjadł coś, zdrzemnął się, a przed 19 wyszedł do pracy. Jest maszynistą offsetowym. Uwagę policjantów zwracają uwagę rany mężczyzny na dłoniach, on tłumaczy, że powstały właśnie w pracy. Co więcej, na jego butach znaleziono ślady krwi.

Mężczyzna zostaje zatrzymany 31 sierpnia 1994 r. jako osoba podejrzewana o zabójstwo. Biegli uznają, że nie ma pewności, iż krew na butach Macieja Z. to na pewno krew zamordowanej 22-latki. Trop ostatecznie okazuje się fałszywy.

W sprawie pojawia się kilka potencjalnych nazwisk. Matka Joanny wspomina chociażby o Jacku, którego Joanna poznała kilka lat wcześniej. Matka nie chciała, by się spotykali i zabroniła mężczyźnie przychodzić do córki. 

Funkcjonariusze kilkukrotnie przesłuchują m.in. partnera Joanny, Dorotę M., jej męża. Rozmawiają ze znajomymi Joanny ze szkoły, osobami, z którymi spędziła wakacje. Śledczy szukają jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Bezskutecznie. 

Policjanci wykluczają motyw seksualny, a także rabunkowy, ze względu na niewielką wartość rzeczy, które zostały ukradzione.

Śledztwo umorzone. "Sprawca był znany ofierze"

W czerwcu 1996 r., blisko dwa lata po morderstwie, Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Południe umarza śledztwo. Zaznacza jednak, że mimo to będą podejmowane w sprawie dalsze czynności. 

"Sprawca mógł dokonać zabójstwa z innych powodów, takich jak motyw niespełnionego uczucia, odrzucenia, czy zazdrości. (...) Należy stwierdzić, iż sprawca, który został przyjęty przez ofiarę w mieszkaniu był jej znany" - uważa wówczas prokuratura. 

Badania włosów, syfonu, linii papilarnych, płynów w syfonach umywalek i wanny też nie posuwają sprawy do przodu. Sprawca musiał więc starannie zatrzeć ślady, albo jakimś cudem zostawić ich bardzo niewielką liczbę. 

Matka Joanny S. składa zażalenie na decyzję prokuratury. Przyznaje, że jest laikiem w kwestii wyjaśniania spraw morderstw, ale wskazuje ewentualne błędy i niedociągnięcia.

Ewa S.: Już w pierwszym dniu po morderstwie miałam wątpliwości, czy tak duża ilość osób z prokuratury i policji w moim mieszkaniu nie spowoduje zatarcia śladów zbrodni. Okazało się, że jest to całkiem prawdopodobne, bo tych śladów brak.

Matka Joanny S. zarzuca, że przesłuchania były pobieżne i niedostatecznie skrupulatnie sprawdzano alibi świadków.

Prokuratura Wojewódzka nie uwzględnia zażalenia. Podkreśla, że śledztwo było "żmudne" i "w dalszym ciągu z pewnością wykonywane będą czynności operacyjne". 

Prokuratura przyznaje jednak m.in., że nie przesłuchano ekipy remontowej, która w dniu zabójstwa korzystała z pomieszczenia w piwnicy bloku Joanny S., nie zabezpieczono też zawartości syfonu wannowego.

Sławek, który "umknął" śledczym

Po kilkunastu latach do sprawy wraca tzw. Archiwum X z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy, które ponownie analizuje zgromadzone akta. 

Uwagę śledczych zwraca fakt, iż jeden z sąsiadów widział "Sławka" schodzącego schodami w bloku przed godz. 15 w dniu śmierci Joanny. Ustalono, że mógł być to tylko jeden "Sławek" - Sławomir G., który miał być przecież w tych godzinach w pracy w zakładzie tapicerskim.

Funkcjonariusze w kwietniu 2014 r.  wzywają na przesłuchanie 47-letniego Sławomira G.

Po blisko 20 latach od zdarzenia mężczyzna przyznaje się policjantom do zamordowania kobiety. Jeszcze tego samego dnia stawiane mu są prokuratorskie zarzuty. Jest badany wariografem, ale wynik nie zostaje uznany, bo wcześniej mężczyzna zażył leki uspokajające.

W dniu zabójstwa miał 27 lat, był zdrowy, chodził na siłownię. Obecnie cierpi na cukrzycę, nadciśnienie, padaczkę. Jest alkoholikiem.

09.11.2015 r. Proces ws. zabójstwa Joanny S.09.11.2015 r. Proces ws. zabójstwa Joanny S. Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Wyborcza.pl

Sławomir G.: Znałem Asię od mniej więcej 3-4 lat. Była moją sąsiadką, a w późniejszym okresie przerodziło się to w mocną przyjaźń. 

Twierdzi, że 30 sierpnia 1994 r. przyszedł do Joanny ok. godz. 14. Usiedli w dużym pokoju. Asia popijała wino, Sławomir piwo. Mężczyzna mówi policjantom, że kobieta w pewnym momencie przytuliła się do niego, próbowała go pocałować. Gdy on protestował, miała być nachalna i zacząć go wyzywać.

Sławomir G.: Powiedziałem jej, że ma się uspokoić, a ona zaczęła mnie szarpać. Zaczęliśmy się delikatnie szarpać w dużym pokoju. Miałem nadzieję, że jej przejdzie. Ale nie przeszło, wręcz było jeszcze gorzej.

Joanna miała pójść do małego pokoju, a Sławomir G. za nią, by ją "uspokoić". Tam miała rzucić się na mężczyznę z pięściami, bić po twarzy, ciągnąć za włosy. Mężczyzna miał chwycić ją za nadgarstki. 

Co stało się dalej? Według Sławomira G. Joanna S. uderzyła się nożyczkami w szyję, grożąc mężczyźnie, że oskarży go o napaść. 

Sławomir G.: Chwyciłem jej te nożyczki i je zabrałem, ale ona się nadal szarpała i jak to robiła, musiała się sama na nie nadziać. Nie dała mi wyrzucić tych nożyczek i w ten sposób może kilka razy dźgnąłem ją tymi nożyczkami w ferworze walki.

Mężczyzna zaznacza, że był w szoku. Wyszedł z mieszkania, zakrwawioną koszulkę wyrzucił do śmietnika w innym bloku. Przyznaje, że mógł coś zabrać z mieszkania Joanny, ale nie pamięta co. Nie wyklucza, że mógł wyjąć wtyczkę telefonu z gniazdka. 

Wspomina, że Asia leżąc na podłodze cichym głosem prosiła go o pomoc. Dodaje, że leżącej na podłodze kobiecie podłożył pod głowę poduszkę. 

Krystyna G., matka Sławomira G.:: Tego dnia szedł na trening i później miał iść do niej. Jak wrócił do domu, to chciałam mu powiedzieć, co się stało, ale on odpowiedział, że już wszystko wie. Nie chciał na ten temat rozmawiać.

Sławomir G. miał tylko powiedzieć matce, że "takiego człowieka [mordercę - red.] by zniszczył". 

Krystyna G.: Był bardzo uczuciowy jako dziecko - przeżywał bardzo, jak postaciom z bajek działa się krzywda. Gdy był już dorosły, to znalazł psa potrąconego przez samochód. Sam przyniósł go na rękach do domu i leczył. 

Kobieta przypomina sobie, że kiedy w telewizji informowano o tym morderstwie, to "Sławek mówił, że "takiemu draniowi coś by zrobił".

Małgorzata G., żona Sławomira G.: Nigdy przez cały okres naszej znajomości i małżeństwa nie był agresywny w stosunku do mnie czy naszej córki. 

Dodaje, że "Sławka interesowała muzyka i krzyżówki, dużo czytał "National Geographic". 

Małgorzata G.: Nie wyobrażam sobie, by mógł kogokolwiek zabić. 

"Albo będzie moja, albo jej nie będzie"

Z opinii psychologicznej wynika, że Sławomir G. nie cierpi na psychozę, nie jest upośledzony. Biegli stwierdzają jednak u mężczyzny zespół zależności alkoholowej oraz psychopatyczno-charakteropatyczne zaburzenia osobowości. 

"Klinicznie taki stan objawia się w postaci wybuchowości, drażliwości, skłonności do chwiejności afektywnej, spłyceniem uczuciowości wyższej, postawą egocentryczną, spłyceniem lęku społecznego, w tym lęku przed karą" - czytamy w opinii.

Biegli stwierdzają jednoznacznie, że Sławomir G. może brać udział w czynnościach procesowych. 

W sprawie pojawiają się też nowe informacje. Zeznania składa m.in. Marcin W., mężczyzna, z którym przez ok. 2-3 miesiące siedział w jednej celi aresztu Sławomir G. Podejrzany miał opowiadać współosadzonemu o tym, co stało się 30 sierpnia 1994 r. 

Według relacji Marcina W. Sławomir G. miał dzień wcześniej spotkać Joannę S. na przystanku i poprosić ją o spotkanie. Joanna nie była szczególnie chętna, ale ostatecznie zgodziła się, gdy Sławomir G. powiedział, że potrzebuje jej rady w sprawach sercowych. 

Sławomir G., według współosadzonego, w dniu śmierci Joanny miał zdecydować, że "albo ona będzie jego, albo jej nie będzie". Sławomir G. miał brać wtedy sterydy i po alkoholu stawać się agresywny. 

Gdy zaczął wspominać o uczuciach, które żywi do kobiety, Joanna S. miała kazać mu się wynosić. Wtedy miał zacząć nią potrząsać, a ona uciekła do małego pokoju. Sławomir G. miał przyznać koledze z celi, że dźgnął ją w szyję. Joanną S. najpierw miała prosić go, by ją zostawił, a później prosić o pomoc. 

Sławomir G. miał rozważać gwałt, ale ostatecznie miał uznać, że nie jest w stanie.

Po tym, co się stało, miał umyć się, zmienić koszulkę, zabrać piwo i wrócić do swojego mieszkania. Celowo miał wybrać schody, a nie windę, by nikogo nie spotkać. Po krótkim czasie miał wrócić do mieszkania Joanny, zabrać m.in. pieniądze i magnetofon, by upozorować rabunek. 

Biegły ocenił, że sprawca musiał użyć raczej noża, a nie nożyczek. Wykluczył także, by, wbrew temu, co mówił policjantom Sławomir G., ofiara mogła sama zadać sobie ciosy w szyję. Niemożliwe było też to, by sama nadziała się na narzędzie zbrodni. Obrażenia wskazywały wyraźnie, że zdarzenie było dynamiczne, a ciosy były zadawane z dużą siłą. 

Ponad rok od zatrzymania Sławomira G. do sądu wpływa akt oskarżenia. 

Prokuratura: Lokalizacja, wielkości i forma zabrudzeń krwi Joanny S.j na kocu, poszwie kołdry oraz poduszkach wskazują, iż większość ran zadano pokrzywdzonej na tapczanie, w pozycji leżącej. 

Śledczy uważają, że mężczyzna zabił kobietę "działając z pełną premedytacją, albowiem ta nie chciała się z nim związać i odrzuciła jego miłość, która była jego obsesją". 

Proces rusza 25 lipca 2015 r. przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy. Na sali rozpraw pojawiają się dziennikarze TVN24, TVP Bydgoszcz, Radia PiK, "Gazety Pomorskiej", "Expressu Bydgoskiego", "Super Expressu", "Faktu" i "Gazety Wyborczej". 

Sławomir G. nie przyznaje się przed sądem do winy. Podtrzymuje swoją wersję opowiedzianą policjantom w 1994 r., twierdząc, że był w pracy, gdy Joanna S. ginęła od ciosów nożem. 

Podkreśla, że traktował kobietę wyłącznie jak koleżankę. Twierdzi, że policjanci zaczęli mu wmawiać, że zabił Joannę. 

Sławomir G.: Pod wpływem policjantów zacząłem wierzyć, że mogłem tam być. Powiedzieli, że mi pomogą, jak się przyznam. To nie jest tak, że ja się przestraszyłem. Uwierzyłem, że tam byłem.

Ewa S., matka Joanny S., na rozprawie: Mogę powiedzieć, że córka miała dewizę życiową, która się nie sprawdziła: "Jeżeli będę dobra dla ludzi, to ludzie będą dobrzy dla mnie". 

Gdy widziały się ostatni raz, Ewa S. poleciła córce, by nie otwierała drzwi nieznajomym.

Ewa S.: Jakbym już wtedy przeczuwała. Córka zapytała, czy może otwierać drzwi osobom, które ja znam, wtedy powiedziałam, że może. Ostatnie słowa córki do mnie brzmiały: "Mamusia, wierzę w ciebie, ty dasz sobie radę", jakby wiedziała, że zostanę sama. 

Wyrok ws. śmierci Joanny S. Sprawca skazany

Proces trwa zaledwie kilka miesięcy. 19 listopada 2015 r., ponad 21 lat po morderstwie Joanny, zapada wyrok. Joanna miałaby 42 lata. 

Sławomir G. zostaje skazany na karę 15 lat więzienia. Sąd nie wierzy w to, że mężczyzna został zmuszony do przyznania się do winy. Świadczy o tym chociażby fakt, że początkowo umniejszał swoją rolę i sugerował, że to Joanna S. de facto była agresywna i sprowokowała całą sytuację. Gdyby zeznania były wymuszone, z dużym prawdopodobieństwem wziąłby całą winę na siebie. 

Poza tym, przebieg eksperymentu procesowego z udziałem Sławomira G. także nie sugerował, by cokolwiek na mężczyźnie wymuszano. 

Dlaczego kara nie była surowsza? Sąd wziął pod uwagę fakt, że Sławomir G. nie był do tej pory karany, a przez 20 lat od zdarzenia nie wszedł w konflikt z prawem. Poza tym początkowo przyznał się do winy.

Sąd: Oskarżony nie jest sprawcą na tyle zdemoralizowanym, by zasługiwał na wymierzenie kary 25 lat więzienia.

Obrońca Sławomira G. składa apelację, twierdzi, że nie ma jednoznacznych dowodów na to, że to jego klient zabił Joannę S. Sąd Apelacyjny w kwietniu 2016 r. utrzymuje wyrok w mocy. Sławomir G. próbuje również kasacji w Sądzie Najwyższym, ta jednak zostaje oddalona marcu 2017 r. jako "oczywiście bezzasadna". 

Sąd Okręgowy zaliczył  areszt na poczet kary. To oznacza, że Sławomir G. opuści zakład karny w 2029 roku.

Tekst powstał na podstawie akt prokuratorskich i sądowych.

 
Więcej o: