Tekst jest częścią cyklu "To nie była zwykła śmierć", w ramach którego opisujemy głośne śledztwa sprzed lat.
***
20 stycznia 2001 r. Pracownik odpowiedzialny za utwardzanie brzegu Wisły natrafia na zwłoki dziecka, znajdujące się w wodzie ok. kilometra od brzegu, niedaleko mostu gen. Stefana Grota-Roweckiego.
Policja szacuje wiek dziecka na ok. 6 lat. Chłopiec ma na sobie ortalionową turkusową kurtkę, czarne spodnie dresowe, kolorową czapkę z pomponem, ciemno-brązowe sznurowane buty, rękawiczki.
Protokół oględzin: "Ciało jest zamarznięte i tworzy jedną bryłę z przybrzeżną (nieruchomą) krą. Głowa dziecka zanurzona jest całkowicie w wodzie".
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Szybko okazuje się, że to Michał S., który zaledwie cztery dni wcześniej obchodził czwarte urodziny. Sekcja zwłok wykazuje potem, że przyczyną śmierci chłopca było utonięcie, na co nałożyły się skutki działania niskiej temperatury.
Dziecko zaginęło dzień wcześniej, ktoś odebrał je z przedszkola. Matka, 22-letnia Barbara S., zgłosiła sprawę na policję. Była przekonana, że Michała zabrał jego ojciec, Piotr S., z którym była po rozwodzie. Piotr S. miał co prawda zgodę na widzenia z synem, ale pod warunkiem ustalenia tego wcześniej z matką chłopca.
Policja w rubryce "przypuszczalny powód zaginięcia" wpisuje: "nieporozumienia między byłym małżeństwem państwa S.".
To nie Piotr S. odebrał tego dnia syna z przedszkola. Od rana do wieczora pracował przy remoncie w Starej Miłosnej.
Policja jeszcze tego samego dnia zatrzymuje starszego o rok od Barbary S. Roberta K. Podobnie jak Barbara, chwilowo bezrobotny. Znają się praktycznie od dzieciństwa, ale bliższą relację nawiązali w marcu poprzedniego roku. Zdarzało się, że Robert odbierał Michała ze żłobka, a później z przedszkola.
Barbara początkowo jest przekonana, że Robert nie ma nic wspólnego ze śmiercią jej syna. W dniu zaginięcia dziecka oboje przyszli do przedszkola, gdzie okazało się, że chłopiec został przez kogoś odebrany tuż po obiedzie.
Robert nie chciał wchodzić do środka, bo, jak tłumaczył wtedy Barbarze, był wcześniej na piwie z kolegą i czuć było od niego alkoholem. Razem z Robertem kobieta poszła potem zgłosić zaginięcie na policję.
Barbara S. zeznaje później: Wychowawczyni powiedziała mi, że Michała odebrał ten pan, co zwykle. Ale ja powiedziałam, że to niemożliwe, bo ten pan jest ze mną.
Opowiada, że Robert prosił, by "nie miała do niego pretensji, jak zrobi Piotrowi krzywdę, za to, że odebrał Michała z przedszkola bez jej wiedzy".
Michał miał się cieszyć, że ktoś po niego przyszedł tak wcześnie. Mówił kolegom i koleżankom: "widzicie, pierwszy dzisiaj wyjdę".
Świadek: Do holu przedszkola wszedł młody mężczyzna. Stał bez żadnego ruchu. Nie zachowywał się jak rodzic. Po chwili wyszłam z dzieckiem, a zaraz za mną wyszedł ów mężczyzna. Wyszłam za teren ogrodzenia przedszkola. Tam stał drugi mężczyzna. Wywiązała się rozmowa. Jeden z nich głośno powiedział, że "nikt nie wyda dziecka z przedszkola". Taki był przynajmniej sens tego zdania.
Robert K. przyznaje w końcu na komisariacie, że w dniu zaginięcia Michała, ok. godz. 11., spotkał kolegę, niespełna 20-letniego Daniela S. I to Daniel miał zaproponować Robertowi, żeby poszli razem odebrać dziecko z przedszkola, a potem pójść na spacer.
Mężczyzna przekonuje, że najpierw pojechali z Danielem i Michałem na Dworzec Zachodni, a potem się rozstali. Daniel miał obiecać, że odprowadzi chłopca do matki.
W ręce policji trafia niedługo potem również Daniel S. On z kolei twierdzi, że to z ust Roberta miała paść propozycja odebrania Michała. Potwierdza, że razem z dzieckiem pojechali na Dworzec Zachodni, gdzie Daniel S. pytał o pracę w kiosku, o której wcześniej wspominał mu Robert K.
Daniel S. zarzeka się, że później w trójkę pojechali autobusem na róg ul. Kasprzaka i al. Prymasa Tysiąclecia i tam miał zostawić Roberta K. z chłopcem.
Robert K. w trakcie kolejnego przesłuchania powtarza, że zostawił Michała z Danielem. Daniel miał go zastraszać, "żeby nic nie mówił Basi, że odebrali Michała, bo jak powie, to będę miał do czynienia z jego [Daniela - red.] kolegami".
Barbara S., trzy dni po odnalezieniu zwłok syna: Z Robertem planowaliśmy pobrać się za rok i u niego zamieszkać. Z czasem zaczęłam zauważać, że jest o mnie bardzo zazdrosny i gdy kiedykolwiek zobaczył mnie w towarzystwie innego mężczyzny, od razu twierdził, że z nim spałam i miał o to pretensje.
W toku postępowania wychodzi na jaw, że w kwietniu 2000 r. Barbara S. była w ciąży. Ojcem miał być Robert K. Ciążę przerwała, z czym mężczyzna się nie zgadzał.
Kobieta twierdzi, że Robert był dla Michała dobry. Tylko raz dał mu klapsa, ale powiedziała, żeby więcej tego nie robił. Trzy dni przed śmiercią chłopca Robert K. kupił mu na urodziny samochodzik. Zielonego garbusa.
Barbara S.: Odnosiłam nieraz wrażenie, że Michał przeszkadza Robertowi. Najczęściej, gdy chciał ze mną gdzieś wyjść wieczorem, a ja mu mówiłam, że jeszcze nie mogę, bo muszę uśpić Michała.
W dniu, w którym zaginął Michał, ostatni raz widziała swoje dziecko rano, gdy odprowadzała chłopca do przedszkola. Wróciła do domu, zrobiła sobie kawy i włączyła telewizję. Pokazywali wtedy "Zbuntowanego Anioła".
Ok. godz. 11-12 zadzwonił do niej Robert i powiedział, że jadą z kolegą pod Pałac Kultury. Ona sama miała zadzwonić do niego ok. godz. 14 i dowiedzieć się, że mężczyzna wraca tramwajem do domu. Później mieli umówić się, że razem odbiorą Michała z przedszkola.
W rozmowie z śledczymi kobieta podkreśla, że nigdy nie chciała oddać Michała komuś na wychowanie lub do domu dziecka. Zaznacza, że syn jej w niczym nie przeszkadzał i był grzeczny.
Policjantom zapala się jednak czerwona lampka. Dwa dni po tym, jak dowiedziała się o śmierci Michała, Barbara S. przyszła z siostrą do oddziału firmy ubezpieczeniowej, by wypłacić pieniądze z polisy założonej kilka lat wcześniej na dziecko.
Pracowniczka: Obydwie robiły wrażenie zagubionych, nie wiedzących, co z tymi dokumentami mają zrobić. Pomagałam wypełniać im dokumentację, którą podpisała matka dziecka. Zastanawiał mnie fakt, iż przyszły w tak szybkim czasie po śmierci. Być może ktoś im zasugerował, że są tylko trzy dni na zgłoszenie tzw. szkody.
Barbara S.: To była polisa posagowa do 25. roku życia. Gdy już wiedziałam, że Michał nie żyje, a ubezpieczyciel nie przysłał jeszcze blankietów na cały rok, postanowiłam tam pojechać. Chciałam powiadomić o śmierci syna, żeby nie przysyłali już kolejnych.
Matka Michała przysięga, że nie ma nic wspólnego ze śmiercią chłopca.
Barbara S.: Kim ja bym była, gdybym zabiła lub zleciła zabicie mojego dziecka?
Biegły psycholog ocenia, że rozwój umysłowy Barbary S. jest "w normie". Twierdzi jednak, że "jej wypowiedzi są jednostronne i nieszczere". Przy ocenie wartości jej zeznań zaleca śledczym "szczególną ostrożność".
23 stycznia 2001 r. Daniel S. prezentuje kolejną wersję wydarzeń. Twierdzi, że to, co mówił do tej pory, było nieprawdą.
Daniel S.: Byłem obecny przy tym, jak Michał został wrzucony przez Roberta do Wisły.
Twierdzi, że "szczerze żałuje, że nie zapobiegł temu, co się stało".
Mężczyzna relacjonuje, że po tym, jak w trójkę pojechali na Dworzec Zachodni, udali się na plac Zamkowy. Robert K. miał wtedy powiedzieć, że dziecko nigdy nie było nad Wisłą. Więc poszli.
Daniel S.: Robert rozmawiał głównie z Michałem. Pytał go, "kogo kocha". Chłopczyk odpowiedział, że kocha mamę, Roberta oraz pana z wąsami (czyli ojca biologicznego).
Robert K. miał też pytać Michała, czy jest głodny. Nie był, bo jadł w przedszkolu.
Co stało się potem? Według Daniela S. Robert K. miał wziąć chłopca na ręce, obrócić się kilka razy wokół własnej osi i wrzucić Michała do wody.
Daniel S.: Słyszałem krzyk dziecka: "Tato, co ty robisz?!".
Robert K. miał powiedzieć następnie Danielowi S.: "Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś, to jest nasza sprawa".
Daniel S. twierdzi, że przeraził się i uciekł.
Swoją wersję zmienia też Robert K. 23 stycznia zeznaje, że do zabicia Michała namawiała go Barbara.
Robert K.: Mówiła, że już dawno zrobiłaby z nim porządek, wówczas bylibyśmy tylko razem. Chciała ułożyć sobie ze mną życie i zamieszkać w wynajętym mieszkaniu. Dokładny plan pozbycia się Michała zrodził się już w listopadzie.
Dwa dni przez zaginięciem Barbara S. miała, według Roberta K., skarżyć się, że "wku*wia ją, że musi cały czas siedzieć z Michałem i nie może spędzać czasu z Robertem".
Robert K. Namawiała mnie, żebym wywiózł Michała pod Warszawę i przywiązał go do drzewa.
W protokole z przesłuchania odnotowano informację, że "podejrzany płacze".
Robert K.: Do przedszkola wszedł Daniel, ja stałem koło wejścia. Nie miałem sumienia odebrać Michała. To, że stałem na zewnątrz przedszkola, zaplanowała to w czwartek Basia. Powiedziała "Robert, zostań na zewnątrz, żeby pracownicy przedszkola cię nie rozpoznali".
Według Roberta K. pojechali w trójkę z Michałem i Danielem S. na dworzec, gdzie pokazał Danielowi S. kiosk, w którym poszukiwano wówczas pracownika. Później pojechali nad Wisłę. Mężczyzna mówi, że dopiero tam powiedział Danielowi o chęci pozbycia się dziecka.
Daniel miał być "zdziwiony", ale miał odpowiedzieć po chwili "no dobra".
Robert K.: Doszliśmy do takiego miejsca, gdzie był betonowy podest, metalowa barierka i schodki. Zeszliśmy po tych schodkach do wody i wrzuciliśmy Michała do wody.
On miał trzymać Michała za nogi, a Daniel S. za plecy pod pachami.
Robert K.: Dziecko krzyczało "tato, tato, tato". Miało na myśli mnie, gdyż często tak do mnie mówiło.
Daniel S. podtrzymuje, że to Robert K. sam wrzucił Michała do wody.
Obu mężczyznom stawiane są prokuratorskie zarzuty.
24 stycznia dochodzi do wizji lokalnej i konfrontacji Roberta K. i Daniela S.
Daniel S. relacjonuje, że "huśtali" Michała przed wrzuceniem do wody. Mówi, że "było liczenie do trzech". A konkretnie liczyć miał Robert K.
Potwierdza, że wrzucił dziecko do Wisły wspólnie z Robertem. Zapytany przez prokuratora o to, dlaczego wcześniej temu zaprzeczał, wyjaśnia: "Ja nie wiem, co się ze mną dzieje".
Mężczyźni w trakcie eksperymentu procesowego wrzucają do Wisły worek ważący tyle, ile ważył Michał. Płaczą.
Daniel S.: Puśćcie mnie, jak chcę tam wskoczyć. Puśćcie mnie.
Zatrzymana zostaje także Barbara S.
Fragment notatki służbowej policjanta: Podczas całej rozmowy mimo tragizmu sytuacji, w której się znalazła, nie wyrażała w sposób werbalny ani pozawerbalny żalu za utraconym dzieckiem.
Policjant odnotowuje też, że Barbara S. nie jest negatywnie nastawiona do Roberta K., a jedyne, co ma mu do zarzucenia, to to, że oskarżył ją o planowanie zabójstwa Michała.
W notatce czytamy także, że kobieta była pytana przez policjanta o to, czy widok martwego syna podziałał na nią przygnębiająco. "Ze zdziwieniem w głosie" miała odpowiedzieć "przecząco", zaznaczając, że przecież już wcześniej wiedziała, że syn nie żyje.
Fragment policyjnej notatki: Podczas przeprowadzonej rozmowy Barbara S. przedstawiała wielokrotnie przebieg wydarzeń z 19 stycznia, podając przy tym ogromną ilość szczegółów, które w normalnej relacji umykają relacjonującemu. Wnioskować więc można, że jej wersja wydarzeń została przez nią "przygotowana", a nie polega na prawdzie.
Genowefa M., przyjaciółka rodziny, mieszkająca wspólnie z Barbarą S., jej matką i Michałem: Często zostawiała Michała tzw. samopas, nie okazywała mu uczucia, jak i zainteresowania. Bywało, że wychodziła z domu na sobotę i niedzielę, nic nie mówiąc, pozostawiając dziecko naszej opiece.
Kobieta dodaje, że "Michał bardzo kochał matkę" i "cały czas pytał, czy go kocha".
Genowefa M.: Nie zdarzało się, żeby Baśka w brutalny sposób traktowała syna. Ich relacje były normalne. Nie okazywała mu zbytniego uczucia, jednakże nie dało się zauważyć, iż w jakiś sposób zamierza pozbyć się syna.
Matka Barbary S.: Michał nie chciał iść tego dnia do przedszkola. Mówił, że poogląda sobie bajki. Powiedziałam Barbarze, że może zostawi go w domu, że zaspaliśmy i żeby nie pędzić. Barbara stwierdziła, że dzieci odprowadza się do godz. 8.30, że zdążą, że Michał pójdzie, że to jego obowiązek. Nieraz zdarzało się, że jak Michał nie chciał iść, to zostawał w domu.
Najwięcej zamieszania w sprawie wprowadzają zeznania Zofii S., znajomej Barbary S. i Piotra S., od której, jeszcze będąc małżeństwem, wynajmowali pokój. Już po tym, jak oboje się wyprowadzili, Barbara wciąż utrzymywała z kobietą kontakt, zostawiała u niej Michała na dłuższe pobyty.
Zofia S. mówi że "czuje, że Basia mogła zaplanować pozbycie się" chłopca, wskazuje, że "była zimna, nie było w niej czułości, jaką matka powinna obdarzyć własne dziecko" i "nie potrafiła identyfikować się z tym dzieckiem".
Kobieta twierdzi, że Robert K. zabraniał Barbarze S. całować dziecko, "bo się do niego przyzwyczai i będzie problem".
Zofia S.: Od matki Baśki dowiedziałam się, że po tym, jak Baśka dowiedziała się o śmierci dziecka, powiedziała, że "tak będzie lepiej, że nikomu nie będzie przeszkadzał". Wówczas jej matka odebrała to jako nietypową reakcję, ale pozostawiła to bez komentarza.
Kobieta przypomniała też sobie, że niedługo przed śmiercią dziecka miała oddać Barbarze brudne rzeczy chłopca. Matka Michała miała powiedzieć wtedy, że "tych rzeczy nie będzie już trzeba prać". Robert K. miał upomnieć Barbarę S., żeby "uważała, co mówi, bo będzie miała kłopoty". Wtedy Barbara miała tłumaczyć się, że "tak jej się powiedziało".
Robert K. w kolejnych zeznaniach znów pogrąża Barbarę S. Według mężczyzny miała mówić m.in., że "pojedzie nad Kanałek Żerański po to, żeby utopić Michała". Pierwsza konkretna propozycja zabicia dziecka miała paść 17 stycznia. Mężczyzna mówi, że nie wie, dlaczego się na to zgodził.
Prokuratorskie zarzuty stawiane są ostatecznie też Barbarze S. Śledczy zarzucają kobiecie, że zleciła zabójstwo dziecka i kierowała całym przestępstwem. Nie przyznaje się do winy.
Potwierdza natomiast, że macierzyństwo czasami ją męczyło.
Barbara S.: Kiedyś mówiłam Robertowi, że mam dosyć Michała, bo miał ciężki charakter. Mój 4-letni syn był bardzo uparty, bo musiał mieć wszystko to, co chce. Gdy oglądałam film, to Michał wymuszał, żeby przełączyć na program, który on chciał oglądać.
Ale wciąż podkreśla, że o zabójstwie nie mogło być mowy.
Cała trójka trafia do aresztu.
25 stycznia Robert K. znów zmienia nieco wersję wydarzeń, umniejszając swoją rolę.
Robert K.: Gdy staliśmy nad brzegiem, Daniel powiedział, patrząc na mnie "no to wrzucamy".
Zdaniem Roberta K. Daniel S. miał podnieść dziecko, stanąć bokiem do Wisły, wziąć zamach i rzucić chłopca do wody.
Robert K.: Ja w ostatniej chwili chwyciłem za nóżki i pomogłem go w ten sposób wrzucić.
Biegły psycholog zastanawia się, czy w przypadku Roberta K. wpływ na decyzję o zabiciu Michała nie miała aborcja, której rok wcześniej poddała się Barbara S. Ekspert nie wyklucza, że u mężczyzny mógł zadziałać niekoniecznie uświadomiony mechanizm: "skoro ona zabiła moje dziecko, ja mogę zabić jej dziecko".
Barbara S. mówi, że nie rozumie, dlaczego Robert oskarża ją o kierowanie zabójstwem Michała.
27 stycznia Daniel S. pisze do sądu, prosi o zmianę aresztu na dozór policyjny. Twierdzi, że jest niewinny, nic nie zrobił i nie było go na miejscu zbrodni, że był biciem przymuszany do obciążających samego siebie zeznań.
Sąd zażalenia nie uwzględnia.
29 stycznia. Daniel S. ponownie twierdzi, że rozstali się z Robertem i Michałem na przystanku autobusowym. Swoje wcześniejsze przyznanie do winy uzasadnia "naciskami policji". Podkreśla, że "nie ma nic wspólnego ze śmiercią Michała".
30 stycznia dochodzi do konfrontacji Barbary i Roberta.
Barbara S.: Nigdy nie mówiłam o pozbyciu się Michała. Nie miałam problemów w spędzaniu czasu z Robertem. Gdy chciałam się z nim spotkać, Michałem opiekowała się moja mama.
Matka chłopca twierdzi, że dzień wcześniej powiedziała Robertowi, że "jemu byłoby wygodniej, gdyby nie było Michała" i "była zmęczona tym, że Robert miał ciągle pretensje o to, że nie ma dla niego czasu".
Barbara S.: Po co on wrzucił to dziecko do wody, to było takie małe dziecko.
Robert K.: Sama mi to kazałaś.
Barbara S.: Dlaczego mi to zrobiłeś, to było moje dziecko.
Robert K.: Nie oszukuj, nie kombinuj, powiedz prawdę, jak co było. Ja ci odmawiałem, a ty w czwartek namawiałaś, żeby to zrobić.
Barbara S. Mogę, ku*wa, nawet podejść do ciebie i powiedzieć, że nigdy tak do ciebie nie mówiłam.
22 lutego Robert K. kolejny raz zmienia wersję wydarzeń. Twierdzi, że "ochłonął po zastraszaniu i biciu" i "chce powiedzieć całą prawdę". Przekonuje, że nie dość, że to Daniel wrzucił Michała do Wisły, to jeszcze zrobił to "znienacka" podczas wspólnego spaceru. Jest przekonany, że Barbara miała Danielowi wręcz za to zapłacić.
Obserwacja sądowo-psychiatryczna Daniela S: Dla osobowości niedojrzałych charakterystyczna jest mała zdolność rozumienia motywów własnych decyzji i zachowań, skłonność do działań nieprzemyślanych, bez liczenia się z ich konsekwencjami. Refleksje, jeśli przychodzą, są spóźnione i często powierzchowne.
Nie ma objawów choroby psychicznej ani upośledzenia.
Chorobę lub niedorozwój wyklucza się też u Barbary S. Rozwój intelektualny niższy od przeciętnej, ale w granicach normy. W opinii biegłego czytamy, że jest osobą o "raczej słabym ego, dążącą do podporządkowywania się, do szukania oparcia w jednostkach silniejszych".
Zdrowy jest także Robert K., rozwój intelektualny, podobnie jak u Barbary S., w normie, poniżej przeciętnej. Ma ograniczoną zdolność rozpoznania znaczenia czynu oraz zdolność do kierowania swoim postępowaniem, ale nie w stopniu znacznym.
Oskarżeni stają przed sądem. Nie przyznają się do winy. Barbara S. przekonuje, że kochała dziecko i nie miała żadnego powodu, by się go pozbywać.
Robert K. prezentuje następną wersję. Mówi sądowi, że dziecko samo weszło na krę, a następnie się z niej zsunęło, kiedy on oddalił na chwilę za potrzebą. Dlaczego więc nie uratował chłopca? Mężczyzna tłumaczy, że nie umie pływać, poza tym tego dnia był pod wpływem alkoholu.
Daniel S. powtarza tezę o swojej niewinności. Utrzymuje, że wcale nie był z Robertem K. i Michałem nad Wisłą.
Wyrok zapada w lutym 2002 r. Robert K. - 25 lat więzienia (najwcześniej może wyjść po 20 latach), Do więzienia ma trafić też Barbara S. Skazana na 25 lat, z możliwością wyjścia po 20 latach. Daniel S. - 15 lat (może wyjść nie wcześniej niż po 12 latach).
Sąd nie wierzy w to, że wcześniejsze zeznania, w których mężczyźni przyznawali się do winy, były wymuszone. Miało świadczyć o tym chociażby nagranie z wizji lokalnej. Poza tym, Robert K. miał przyznać się do utopienia dziecka innemu osadzonemu w areszcie.
Wersja o chłopcu zsuwającym się z kry też nie przekonała sądu. Tego dnia na Wiśle żadnej kry nie było.
Sąd wierzy za to w zeznania Roberta K. obciążające Barbarę S. Według sądu mężczyzna nie miał powodów, by bezpodstawnie obciążać partnerkę. Znaczenie mają też zeznania Zofii S., mające świadczyć o niechęci matki wobec chłopca.
Sąd uważa, że kontaktując się telefonicznie z Robertem K. w dniu zaginięcia dziecka, Barbara S. miała "możność kierowania przebiegiem wydarzeń".
Zdaniem sądu, "gdyby faktycznie Barbara S. nie była zaangażowana w zabójstwo własnego syna, trudno przypuścić, iż mogłaby po dwóch dniach od dowiedzenia się o jego śmierci załatwiać formalności związanego z jego ubezpieczeniem".
Przytoczono w uzasadnieniu też relacje współosadzonej Barbary S. z aresztu, która twierdziła, że matka Michała miała sprawiać wrażenie "zadowolonej i spokojnej".
Obrońcy trójki skazanych składają apelację. Od wyroku odwołuje się też prokuratura, która chce wyższego wyroku dla Daniela S.
We wrześniu 2002 r. Sąd Apelacyjny utrzymuje wyrok wobec Roberta K. i Daniela S. (przywraca im jedynie prawa publiczne). Uchyla za to wyrok ws. Barbary S. i nakazuje Sądowi Okręgowemu ponowne rozpoznanie sprawy kobiety.
Sąd Apelacyjny nie zostawia na Okręgowym suchej nitki. Zarzuca sędziom pierwszej instancji, że nie ocenili należycie dowodów ws. Barbary S. i nie uwzględnili faktu, że Robert K. dopiero podczas trzeciego przesłuchania wskazał na jej udział w sprawie. Wcześniej obciążał tylko Daniela S.
Sąd Apelacyjny zwraca też uwagę na to, że Robert K. podawał różne wersje tego dotyczące okoliczności, w których kobieta miała namawiać go do przestępstwa.
Sąd drugiej instancji miał też wątpliwości co do zeznań Zofii S., która "wzbogacała je o coraz to nowe szczegóły zdecydowanie przemawiające na niekorzyść oskarżonej". Sąd dodał, że to "emocjonalne zaangażowanie" kobiety powinno być poddane ocenie biegłego psychologa.
W grudniu 2002 r. obrońca Roberta K. składa kasację do Sądu Najwyższego. Kasację chce też złożyć Daniel S., ale spóźnia się ze złożeniem dokumentów. Niecały rok później Sąd Najwyższy przekazuje sprawę Roberta K. do ponownego rozpoznania przed Sądem Okręgowym.
Sąd Najwyższy uznaje, że w poprzednich orzeczeniach nie skupiono się w ogóle na motywach Roberta K. i na tym, czym kierował się mężczyzna, zabijając Michała. Stąd, według SN, "nie można mówić w takiej sytuacji o pełnej i wszechstronnej analizie i ocenie materiału dowodowego zgromadzonego w sprawie".
A to oznaczało, że na ławie oskarżonych ponownie mieli stanąć razem Barbara S. i jej partner.
W listopadzie 2003 r. rusza kolejny proces. Po kilku miesiącach - w czerwcu 2004 r. - Robert K. ponownie słyszy wyrok 25 lat więzienia, z możliwością warunkowego wyjścia po 20 latach.
Barbara S. zostaje uniewinniona.
Sąd stwierdza, że nie ma podstaw do przyjęcia, że Barbara S. dominowała w relacji z Robertem K. Uznaje też, że wersja mężczyzny o udziale kobiety w zdarzeniu była jego sposobem na obronę.
Sąd Okręgowy w Warszawie: Nie można wykluczyć, że prawdopodobnym motywem działania oskarżonego była zazdrość o uczucia i o zaabsorbowanie oskarżonej Michałem. Oskarżony prowadził rozmowy z oskarżoną na temat miejsca w jej życiu Michała, dziecka, którego będą w przyszłości rodzicami i jego samego. Barbara S. podkreślała, że na pierwszym miejscu jest i będzie Michał.
Według sądu nie było dowodów na to, by Robert K. działał z czyjejś inspiracji.
To jednak nie koniec sprawy. Apelację składa obrońca Roberta K. i prokuratura ws. Barbary S. W październiku Sąd Apelacyjny podtrzymuje zaskarżony wyrok.
Grudzień 2004 r. Obrońca Roberta K. składa kasację do Sądu Najwyższego. Rok później Sąd Najwyższy oddala kasację jako bezzasadną.
W styczniu 2005 r. kasację do Sądu Najwyższego w sprawie Barbary S. składa prokuratura, domagając się ponownego rozpoznania sprawy przed Sądem Okręgowym. W styczniu 2006 r. Sąd Najwyższy uchyla wyrok w sprawie matki Michała i przekazuje sprawę do ponownego rozpoznania Sądowi Okręgowemu.
Sąd Najwyższy: Sąd orzekający ponownie winien zwrócić uwagę na fakt, że Robert K. nigdy nie odwołał wyjaśnień pomawiających Barbarę S. Okoliczności, że była inicjatorką utopienia dziecka i autorką planu, jak należy to wykonać, potwierdził w kolejnych wyjaśnieniach składanych w czasie śledztwa.
SN uznaje także, że "sąd powinien poświęcić więcej uwagi dowodom stawiającym Barbarę S. jako matkę, w zdecydowanie negatywnym świetle, do których w dotychczasowym postępowaniu nie przywiązywano znaczenia lub, bez pogłębionej ich analizy, uznawano za tendencyjne". Mowa m.in. o zeznaniach Zofii S.
W październiku 2006 r. rusza kolejny proces. Trwa do stycznia 2009 r. Barbara S. zostaje uniewinniona, tym razem już ostatecznie.
Sąd przytacza w uzasadnieniu m.in. opinie biegłych, którzy stwierdzili, że nie ma przesłanek świadczących o tym, że miała negatywny lub niechętny stosunek do swojego syna.
Sąd odnosi się także do zeznań Zofii S., ewidentnie obciążających matkę Michała. Biegli nie stwierdzili u kobiety wcześniej zaburzeń, wskazali, że jej zeznania były rzeczowe i logiczne. Sąd stwierdza jednak, że zeznania kobiety były sprzeczne, a ona sama miała "emocjonalny" i "ambiwalentny" stosunek do Barbary S.
Zdaniem sądu, Zofia S. "ze strzępów rozmów, jakichś wydarzeń bez znaczenia z przeszłości buduje opowieść, których wymowa dla dziecka jest jednoznacznie złowroga".
"Z jednej strony opisuje ją jako osobę niezdolną do czułości, która nie bierze dziecka na kolana, nie przytula, a więc jest zdolna do dzieciobójstwa, z drugiej przytacza epizody zazdrości o nią ze strony Roberta K. w sytuacji, kiedy miała synka na kolanach i całowała go w główkę" - przytacza sąd.
Sąd zarzuca Zofii S., że z sytuacji takich jak kupno tanich butów dla dziecka, niechęć do wzięcia ubrań Michała do prania czy brak hucznych urodzin dla synka kobieta wysnuła wniosek, że chłopiec został de facto skazany przez matkę na śmierć.
Nie bez znaczenia był też fakt, że sekcja zwłok nie wykazała u Michała niedożywienia i zaniedbania. Barbara S. pilnowała też obowiązkowych szczepień.
"Sąd nie ma wątpliwości, że Barbara S. kochała swoje dziecko. Wprawdzie z powodu wielu czynników obiektywnych i subiektywnych nie zawsze prawidłowo zachowywała się w roli matki, to jednak opis jej zachowań wobec dziecka, także niektóre relacje osób jej jawnie nieżyczliwych, nie wskazują na brak dobrych uczuć, czy wrogość wobec dziecka" - wskazuje sąd.
Daniel S. najprawdopodobniej opuścił już zakład karny. Nie wiadomo natomiast, czy z więzienia wyszedł Robert K. Ppłk Elżbieta Krakowska, rzeczniczka prasowa Dyrektora Generalnego Służby Więziennej przekazuje nam, że takie informacje mogą być przekazywane wyłącznie "podmiotom uprawnionym".
"Gazeta Wyborcza" w 2016 r. informowała, że Barbara S. otrzymała 110 tys. zł zadośćuczynienia za niesłuszny areszt. Kobieta kilka lat po śmierci Michała urodziła córkę.
Tekst powstał na podstawie akt prokuratorskich i sądowych.