W ostatnich tygodniach liczba uchodźców na polsko-białoruskiej granicy zmniejszyła się. Każdego dnia granicę próbuje przekroczyć około kilkudziesięciu osób. Z Podlasia już jakiś czas temu zniknęli prawie wszyscy wolontariusze i magazyny z pomocą. Na miejscu zostali tylko mieszkańcy i lokalni aktywiści, którzy alarmują, że w ostatnich dniach w lasach przy polsko-białoruskiej granicy coraz więcej osób walczy o życie i potrzebuje pomocy humanitarnej.
- Mija już siedem miesięcy od kiedy na polsko-białoruskiej granicy trwa kryzys humanitarny - mówi w czasie niedzielnej konferencji prasowej Katarzyna Czarnota z Grupy Granica i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - W ostatnich dniach wywożone są grupy szczególnie narażone. Są to dzieci, osoby niepełnosprawne, kobiety. Każda wywózka stanowi dla nich zagrożenie zdrowia i życia - dodaje.
- Dowiadujemy się o kolejnych znalezionych ciałach. Część z nich jest pogryziona przez zwierzęta - relacjonuje Czarnota.
W zimie służby białoruskie zakwaterowały uchodźców w centrum transportowo-logistycznym w Bruzgach. Jeszcze dwa miesiące temu przebywało tam tysiące imigrantów. Pięć dni temu Państwowy Komitet Graniczny Białorusi przekazał, że większość przebywających tam osób wróciła do swoich domów lub przebywa w hotelach w oczekiwaniu na swój lot.
- Gdy magazyn został zamknięty, na miejscu zostali najsłabsi. To osoby, które nie są w stanie opuścić tego miejsca. Ludzie z niepełnosprawnościami, dzieci, osoby chore, kobiety w ciąży, często powikłanej - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Marta Górczyńska, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, aktywistka Grupy Granica.
- Osoby w lasach są pozbawione dostępu do jakiejkolwiek pomocy. Są wypychane na stronę białoruską. To dokładnie ten sam proceder, który miał miejsce jesienią. Tylko teraz dotyczy on osób wymagających najszczególniejszej troski - dodaje Marta Górczyńska.
Aktywistka Grupy Granica zaznacza, że uchodźcy są odwodnieni, wychłodzeni i potrzebują specjalistycznej pomocy medycznej. - Jest grupa lekarzy, która w ramach wolontariatu chodzi po lasach i pomaga - podkreśla.
Jedną z osób udzielających pomocy jest lekarka Paulina Bownik. Kobieta relacjonowała podczas konferencji, że w miniony weekend pomagała grupie, w której był 20-letni, całkowicie sparaliżowany mężczyzna. Do Polski został przeniesiony na noszach. W tej grupie był także niepełnosprawny intelektualnie chłopiec, dziewczynka z chorobą nerek oraz kobieta w trzecim miesiącu ciąży z krwiomoczem.
Jak wynika z wiadomości, która odebrała lekarka, po zatrzymaniu przez Straż Graniczną, część z tych osób trafiła z powrotem do Białorusi.
Paulina Bownik odczytała treść wiadomości od imigrantów w czasie konferencji prasowej.
Warunki są koszmarne, moja córka od dwóch dni płacze z powodu bólu nerek. Boje się, że jej nerki mogą przestać pracować w każdej chwili. Nie mamy wody i jest nam bardzo zimno. Do Polski szliśmy 10 km, aresztowali nas. Prosiliśmy – nie deportujcie nas do Białorusi, jesteśmy zmęczeni, nasze dzieci chorują. Powiedzieli, że zawiozą nas do obozu, ale nas nie zawieźli. Boimy się o swoje życie i życie naszych dzieci. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy. Jesteśmy uwięzieni między drutami, czy ktoś może nas stąd zabrać? Błagamy was!
- zacytowała.
Aktywiści złożyli w tej sprawie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej z placówki w Narewce.
Z informacji otrzymanych przez aktywistów wynika, że polska straż graniczna zatrzymała i wywiozła do lasu w ostatnim czasie przynajmniej dwie grupy z małymi dziećmi. Są wśród nich dwie dziewczynki, które urodziły się w Bruzgach w grudniu. - Są niedożywione, matki nie mają pokarmu. Od tygodnia błąkają się po lasach - mówili wolontariusze w czasie konferencji.
- Nigdy nie byliśmy witani przez służby z otwartymi ramionami, ale teraz widzimy politykę zaostrzających się represji wobec aktywistów. Kolejni aktywiści są przetrzymywani. Kierowane są wnioski o umieszczenie ich w tymczasowym areszcie na czas postępowania karnego, czyli w bardzo poważnym środku zapobiegawczym, który powinien dotyczyć tylko najcięższych przestępstw. Tutaj prokuratura rozsyła te wnioski w każdej kolejnej sprawie, w której mamy do czynienia z zatrzymaniem aktywisty - mówi Marta Górczyńska.
Dwa takie wnioski trafiły do Sądu Rejonowego w Hajnówce i zostały odrzucone. - Ale widzimy to zacięcie polityczne, by rozprawić się z tymi, którzy tę pomoc niosą. To wynika z bezsilności państwa i wściekłości, że ich polityka nie zdusiła współczucia i empatii i nie zniechęciło nas do pomagania - zaznacza prawniczka.
Aktywiści przekazali też, że wedle ich wiedzy na pograniczu białorusko–polskim przebywa obecnie ponad sto osób, w tym kilkudziesięcioro dzieci. Ich zdaniem, zasady panujące na polskiej granicy są nierówne i wskazała na dwie specustawy: jedną, która dopuszcza push-backi, drugą, która ułatwia i usprawnia niesienie pomocy uchodźcom z Ukrainy.
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy Straż Graniczną. Czekamy na odpowiedź.