Więcej na temat dostępu do aborcji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Dokładnie miesiąc po publikacji najnowszych wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia, rekomendujących aborcję farmakologiczną jako bezpieczną metodę przerywania ciąży i postulujących dekryminalizację i demedykalizację aborcji, polska aktywistka Justyna Wydrzyńska stanie przed sądem. Jej działalność w całości mieści się w standardach WHO. W Polsce odpowie za pomocnictwo aborcyjne. Ten proces to precedens. - Unikat na skalę europejską - mówią koleżanki z Aborcyjnego Dream Temu. Aborcjonistki opowiedziały, co dla nich oznacza ta sprawa, jak aborcja zmieniła ich życia, i dlaczego każda z nas może być jak Justyna.
Justyna Wydrzyńska: Wiem tylko, że Ania* skontaktowała się po jakimś czasie z Aborcją Bez Granic i poinformowała, że z powodu bardzo silnego stresu poroniła.
To był luty 2020 rok. Już wtedy były ograniczone loty. Byłyśmy na jakiejś konferencji i zastanawiałyśmy się, jak dotrzemy do domu. I wtedy ona zgłosiła się do Aborcji Bez Granic. Pisała, że jest w bardzo trudnej sytuacji, że chce wyjechać za granicę, ale jest szantażowana przez męża. Mówił, że zgłosi porwanie dziecka, jeśli ona wyjedzie na zabieg do Niemiec. Pisała, że strasznie długo czeka już na te leki i że jest zdecydowana, żeby ciążę przerwać.
Mówiła o swoim życiu, o przemocy w związku, w którym była. Ja sama mam doświadczenie przemocowej relacji, posiadania dzieci w takiej relacji. I mnie to strasznie ruszyło. Może trafiło też w mój słabszy moment. Wiem, jaka jest sytuacja w Polsce i zawsze mam zestaw na własny użytek. W razie czego nie chcę czekać na tabletki dwa tygodnie. Uznałam, że to jest taka sytuacja, w której udostępnię jej za darmo swoje leki.
Justyna: Kiedy już miała tabletki w ręku, mąż poinformował policję. Po prostu doniósł na własną żonę. Policja przyjechała i zabrała jej zestaw do aborcji farmakologicznej.
Justyna: 1 czerwca, rok od momentu przekazania tabletek. Pamiętam, że było strasznie gorąco. Wróciłam ze spaceru z psem i do drzwi zapukały osoby z policji. Pokazali nakaz i poprosili o wydanie wszystkich leków aborcyjnych, które miałam w domu. Wtedy się dowiedziałam, że ta sprawa w ogóle jest dalej prowadzona. Zabrali mi tabletki, telefon i komputery, które miałam w domu.
Justyna: Miałam zawsze obawę, że coś takiego może się wydarzyć. Czułam, że to, że pokazałyśmy swoje twarze na okładce, że dajemy sobą tę widoczność, może doprowadzić do tego, że taka sytuacja nadejdzie. Myślałam, że ktoś może na nas donieść, nawet bezpodstawnie. Od wielu lat przygotowywałam swoje dzieci na to, że policja może nam wejść do domu. Wtedy trzeba oddać wszystkie telefony, komputery, że przetrzepią nam po prostu chatę. Oni wiedzieli, jak się zachować - że trzeba ten sprzęt po prostu oddać, że nie można się szarpać, że będziemy się martwić później. Moje dzieci to rozumieją. Wiedzą, co robię, wiedzą, że to jest wystawianie się na ryzyko.
Justyna: Przez całe 16 lat wspierania osób w aborcjach słyszałam takich historii bardzo, bardzo dużo. Zdarzają się sytuacje, że parter sam połyka leki, żeby odebrać dostęp do aborcji osobie, która jest w ciąży. Albo po prostu spuszcza je w sedesie, wyrzuca przez okno.
Natalia Broniarczyk: Raz na jakiś czas, niestety częściej niż rzadziej, zdarza się wiadomość od dziewczyny, która pyta nas, czy przelew na Women Help Women [grupa aktywistek, która pomaga w zdobyciu tabletek - red.] będzie widoczny, bo mąż sprawdza wydatki. I ona o tym opowiada tak, jakby opowiadała serial. Wtedy trudniej to tak zakwalifikować. A my przecież wiemy, że taka kontrola to już jest przemoc. Ale sprawa, w której pomogła Justyna, jest trochę inna. Mam poczucie, że ta dziewczyna wiedziała, że jest z przemocowym partnerem. Ona miała podjęta decyzję. Mówiła wprost Aborcji Bez Granic - "nie mogę mieć z nim więcej dzieci". Zawalczyła o siebie. I kara przyszła bardzo szybko. Tak często jest przy próbach emancypacji - kiedy my zaczynamy o siebie walczyć, to ktoś, kto chce nas kontrolować, sięga po większe działa.
Justyna: Tych historii jest całe mnóstwo. Widzimy przemoc w tych relacjach, nie tylko fizyczną, lecz także psychiczną, ekonomiczną. Zabranianie aborcji jest również przemocą. My, jako Aborcja Bez Granic, wiemy, że tych historii jest strasznie dużo. Wiem, że to, co możemy robić, żeby ten strach zmniejszyć, to wspierać, być obok. I to właśnie robimy.
Justyna: To był początek pandemii. Wtedy nie było wiadomo, czy te leki w ogóle będą dochodziły. Odnajdowałyśmy się w nowej rzeczywistości. Mówiono, że poczta nie będzie działała. Niektóre kraje już wtedy zamykały granice, a ona w dodatku bała się, że mąż posądzi ją o porwanie. No i była już prawie w 12. tygodniu - ja też w takim momencie przerywałam ciążę.
Znam to prawo i znam ryzyko. Ale tak dużo było zbieżności między tą sytuacją a moim życiem, że podjęłam decyzję, że pomimo tego ryzyka po prostu wyślę jej swoje leki.
Justyna: Wiesz, to jest trudne pytanie. Uważam, że misoprostol powinien być dostępny na stacjach benzynowych za złotówkę. To jest coś, co wszystkie osoby chcąc przerwać ciążę powinny mieć dostępne od ręki. Dlatego trochę boje się to powiedzieć, ale tak, myślę, że zrobiłabym to jeszcze raz.
Kinga Jelińska: Przepraszam, ale jak słucham całej historii Justyny, która po prostu pomogła drugiej kobiecie, bo empatyzowała z nią w takiej niewyobrażalnie trudnej sytuacji, to mnie aż ciarki przechodzą. To się nigdy nie zmieści w moim poczuciu etyki, że pomoc takiej osobie jest kryminalizowana. Dlatego z jednej strony mam ciary, a z drugiej ogromny wkurw na tę przemoc z wielu źródeł. Z jednej strony mamy państwo, które ma nas w dupie i nas olewa. Od 30 lat mówi nam, że robimy coś złego. Nie możemy polegać na prawie i systemach medycznych. Mamy tylko siebie i możemy sobie pomagać.
Ale też ten mąż, który po prostu dzwoni na policję, żeby donieść na własną żonę. W jakim kraju my żyjemy?! Przecież to jest jasne, że aborcja tutaj to było dobre rozwiązanie, odzyskanie sprawczości nad własnym ciałem.
Natalia: Dlatego powtarzam: nie wiążcie się z chłopakami, którzy są przeciwni aborcji. Nie warto. To, co się nam może wydawać poglądem, w praktyce może się skończyć wezwaniem policji do domu. Poglądy patriarchalne, maczystowskie mają odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Justyna: Ja nie lubię tego pojęcia. Ono pochodzi z 1993 roku i dotyczyło sytuacji, w której lekarz wykonuje zabieg poza szpitalem. Kiedy ktoś komuś robi aborcje.
My nie traktujemy tego, co robimy, jako pomocnictwo. No bo to, że ja komuś daję leki, nie powoduje przerwania ciąży. Ta osoba może jeszcze wiele razy zmienić zdanie, może w ogóle tych leków nie wziąć. Dlatego wolę używać słowa "wsparcie". To jest to, co naprawdę robimy. Bycie razem, dawanie poczucia bezpieczeństwa, przekazywanie informacji. A nie mechaniczne przerwanie ciąży.
Kinga: Pomocnictwo jest kategorią prawną i dla mnie właściwie nic nie znaczy, poza tym, jaka była intencja powstania tego artykułu. A była taka, żeby osoby czuły się osamotnione. Żeby gdy chcą przerwać ciążę, miały poczucie, że nikt im nie pomoże. Odbiciem tego słowa jest dla mnie słowo "pomoc". I chodzi o to, żeby właśnie to osamotnienie przełamać.
Natalia: Przepisy, przez które Justyna staje przed sądem, są wypadkową patriarchatu. To z patriarchatu bierze się przekonanie, że nie możemy decydować o sobie, nie jesteśmy dość godne zaufania. Kiedy jesteśmy w ciąży, stajemy się tą ciążą. Nasze życie się nie liczy, nasze emocje się nie liczą, nasze relacje, nasze potrzeby... Jesteśmy gwarancją przeżywalności tego płodu i dlatego trzeba nas kontrolować. Małżeństwo to jeden temat, ale w medycynie to też bardzo dobrze widać. My mamy być zdrowe, żeby ta ciąża była zdrowa. Mamy donosić tę ciążę i o nas należy dbać tylko dlatego, żeby ten płód przeżył.
Kinga: Właśnie dlatego tak naprawdę dla wielu osób najważniejsze jest to, żeby mieć dostęp do bezpiecznej aborcji. I dopiero wtedy mogą realnie podjąć decyzję, a nie skupiać się tej całej logistyce: czy mam jak, czy mogę, czy paczka dojdzie… Po tylu latach pracy na infoliniach aborcyjnych wiem, że dopiero jak masz te leki, to możesz tę decyzję na serio podjąć.
Justyna: Polskie prawo jest fatalne. Ono zostawia osobę, która chce przerwać ciążę, zupełnie samą. I dlatego boję się efektu mrożącego, który może wywołać ten proces. Że osoby będą się bały prosić o pomoc, bo będą się bać, że narażają czyjeś bezpieczeństwo. A to powinno być zupełnie naturalną rzeczą. Przez te przepisy powstaje konflikt, trzeba decydować, co jest ważniejsze: autonomia mojego ciała czy bezpieczeństwo bliskiej osoby? Przecież tego się nie da zważyć.
Justyna: Od mojej aborcji właściwie wszystko się zaczęło. Dla mnie to było bardzo stresujące doświadczenie. Nie miałam skąd wziąć informacji. Był 2006 rok. Co prawda strona Women on Web już działała, ale zaledwie od kilku miesięcy. Ja się totalnie bałam, byłam przerażona. W domu były dzieci. Miałam jakieś projekcje, że padnę zalana krwią, dzieci to zobaczą, nie będą wiedziały, co zrobić, że nie nauczyłam ich zadzwonić po pogotowie. Naprawdę miałam straszne lęki z tym związane.
A przeszłam to zupełnie lajtowo, co jest doświadczeniem wielu z nas. Wyobrażamy sobie jakiś armagedon, a potem jest "ups, po prostu coś wyleciało".
Gdy minęło trochę czasu, uświadomiłam sobie, że skoro przeszłam najgorsze doświadczenie w swoim życiu, a tak mi się wtedy wydawało, to nie przejdę rozwodu? Ta aborcja faktycznie była punktem zwrotnym w moim życiu.
Raz, że zajęłam się aktywizmem aborcyjnym. Uznałam, że tak nie może być, żebyśmy nie miały możliwości swobodnego rozmawiania o tym, bez oceniania, krytykowania nas, żebyśmy nie miały skąd wziąć informacji. Uznałam, że to jest nieprawdopodobne, żeby się tak bać, jak ja się wtedy bałam. A z drugiej strony aborcja to był moment uświadomienia sobie, że, kurde, ja mogę wszystko.
Zakończenie tamtego związku zajęło mi prawie trzy lata. Tyle potrzebowałam, żeby przygotować się do wyjścia z relacji tak, żeby to było też bezpieczne dla moich dzieci. I wreszcie zaczęłam żyć takim życiem, jakie chcę. Nie było to łatwe, całe szczęście miałam bardzo dużo wsparcia w rodzinie. Gdyby nie to, nie wiem, czy byłabym tu, gdzie jestem. Może zajmowanie się aborcją byłoby okupione ogromnym stresem, bo ja to robiłam przez dwa lata po cichu, w strachu przed moim partnerem, czyściłam historię przeglądarki, totalnie po kryjomu.
Justyna: Panią profesor!
Natalia: O, tutaj muszę wkroczyć! Każdy, kto zna Justynę, wie, że ona totalnie jest mamą. Jak której z nas coś grozi, jak przechodzimy przez ulicę i coś jedzie, to jest tą osobą, która nas złapie za rękę i powie "stój!". Ona weźmie kanapki na drogę do pociągu i ciepłą herbatę w termosie. Zawsze ma ibuprom w torebce. Pamięta, żeby zamówić dla wszystkich hotel przed wyjazdem na spotkanie...
Kinga: Dla mnie zrobiła babkę ziemniaczaną, jak przyjechałam do Polski!
Natalia: Ale poważnie, dla mnie Justyna naprawdę jest trochę figurą matczyną, też w pomocnictwie. Ja się wywodzę z organizacji pozarządowych i wciąż mam głęboko w sobie skrzywienie, że jak pomagasz, to musisz mówić jakimiś słowami z podręcznika, bo wtedy ludzie słuchają. A od Justyny nauczyłam się, że im prościej, tym lepiej. Że najlepiej mówić przez pryzmat doświadczenia. Że najbardziej uspokoję osobę, jak jej powiem po prostu, że wszystko jest okej, a nie jak cytuję jej zapisy ze strony Women Help Women.
Od Kobiet w Sieci i od Justyny nauczyłam się, że ludzie najbardziej potrzebują normalnej ludzkiej rozmowy o aborcji. I też dlatego często nie rozmawiają o tym z lekarzami - bo czują, że ich doświadczenie nie mieści się w tym eksperckim języku. Justyna nauczyła nas, że to ty jesteś ekspertką od swojej aborcji. Że jak się dobrze czujesz, to nie musisz jechać do szpitala. Ty wiesz lepiej, jak się czujesz, ty znasz lepiej swoje ciało. Ty wiesz, czy nażreć się tego ketonalu przed aborcją, bo masz bolesne miesiączki, czy nie. Aktywistki aborcyjne uczą się tego pracą. Żadna z nich nie może być za to karana. Bo nikt nie ma takiej wiedzy jak one. Na studiach medycznych o aborcji właściwie się nie mówi.
Uczyłam się, jak robić aborcję od Justyny. Wszystko, co wiem o pomocnictwie, wiem właśnie od niej. Wiele lat to do niej dzwoniłam o pierwszej w nocy i mówiłam: "Ta dziewczyna już zeżarła tyle tego miso, a wciąż nie krwawi, ja już nie wiem co mam zrobić", a ona mówiła: "Spokojnie, niech poczeka, wszystko będzie dobrze". Uspokajała nie tylko osoby potrzebujące, lecz także inne aktywistki. Tak naprawdę wszystkie się uczyłyśmy od niej i wciąż się uczymy. Pomaga w aborcjach od 16 lat. A teraz za to swoje wsparcie staje przed sądem.
Natalia: Tak, w Polsce nigdy nie było takiego procesu. Prawo z 1993 roku, ale też to wprowadzone ostatnio, doprowadzało przed sąd wyłącznie lekarzy, którzy często byli uniewinniani, albo sprawy były umarzane. Było też kilka procesów wobec osób bliskich. To pierwsza taka sprawa, kiedy aktywistka staje przed sądem za pomoc i jest to swego rodzaju precedens.
Kinga: Żeby tak prominentna aktywistka jak nasza Justynka, która jest jedną z takich "matek" aborcyjnych w Polsce - takiej sprawy rzeczywiście nie było. Unikat na skalę europejską.
Natalia: I to teraz, kiedy w całej Europie raczej przepisy kryminalizujące aborcję są znoszone, albo w ogóle nie funkcjonują, a my jesteśmy czerwoną plamą. Poza nami jest jeszcze Malta, ale tam też nie ma podobnych procesów, chociaż prawo jest jeszcze surowsze.
Natalia: Zdecydowałyśmy się mówić o tym głośno z dwóch powodów. Widzimy, że każda taka medialna sprawa ma wielki wpływ na osoby potrzebujące w aborcji. Wystarczy jeden nagłówek na Gazeta.pl w stylu „Zakaz aborcji w Sejmie" i osoby już do nas piszą. Boją się, że prawo już weszło w życie, że już nic nie można, że coś im grozi za trzymanie koleżanki za rękę podczas aborcji. My zawsze staramy się wspierać i tłumaczyć, że są bezpieczne.
Ale chodzi też o aborcjonistki. To jest bardzo ważne, żeby żadna z nas nie poszła do więzienia. Jak jedna z nas staje przed sądem, to trochę tak, jakbyśmy wszystkie przed nim stały. Musimy to sobie uświadomić. Jeśli powiedziałyśmy kiedyś siostrze czy przyjaciółce, że jak będą w niechcianej ciąży, to mogą do nas przyjść. I to znaczy, że mogłybyśmy być na miejscu Justyny. Każda z nas może wpaść.
Największą przegraną byłoby, jakbyśmy ze strachu przestały sobie pomagać. Bo to my jesteśmy gwarancją bezpiecznej aborcji w Polsce. Nie możemy liczyć na prawników, nie możemy liczyć na lekarzy. Mamy tylko pomocnictwo. To nieformalne wsparcie. O nie trzeba dbać, je trzeba chronić.
Natalia: Wiedziałyśmy wcześniej, że mąż Ani* poszedł na policję, bo ona nam dała o tym znać. Tylko że jesteśmy głęboko przekonane, że to, co robimy, jest dobre. Więc trudno nam się przestraszyć własnych czynów. To, że coś zostało zapisane w Kodeksie karnym jako przestępstwo, nie znaczy, że jest złe.
Każda z nas miała aborcję dzięki temu, że dookoła były osoby, które jej pomogły. Na własnej skórze przekonałyśmy się, jak ważne jest to wsparcie. Prawo ani policjanci nie są w stanie nas przestraszyć na tyle, żebyśmy przestały to robić. Skoro my mamy wiedzę i doświadczenie, a lekarze w Polsce nie... Ktoś te aborcje przecież musi robić, to dlaczego nie my?
Kinga: Ale to nie jest tylko nasza etyka i przekonania - my za sobą mamy fakty, mamy badania, mamy rekomendacje Światowej Organizacji Zdrowia. My nie robimy aborcji, bo lubimy aborcje. Robimy aborcję, bo jej brak to cierpienie. Pewnie ludzie będą się teraz zastanawiać, czy Aborcyjny Dream Team się zamyka. Absolutnie nie, robimy swoją robotę dalej, dalej będziemy wspierać się w aborcjach. Z jeszcze większą motywacją.
Natalia: Powiem coś chamskiego. Oni zaczną się interesować rekomendacjami WHO i tabletkami aborcyjnymi, jak zacznie się to opłacać. Teraz czerpią zyski z tej sytuacji, w której jesteśmy, z tego, że mogą zarabiać na przekazywaniu osobie Arthrotecu [lek zawierający misoprostol stosowany w aborcji farmakologicznej - red.] za 1000 złotych i powiedzieć, że ma się więcej nie pokazywać w gabinecie.
Lekarze często mówią "my nie jesteśmy politykami, nie będziemy się mieszać w dyskusje". Ale o tę władzę upominają się w gabinecie. I to są bardzo różne metody - od mówienia do nas w trzeciej osobie nad naszą głową, przez zohydzanie nam naszego ciała, po ocenianie naszych decyzji.
Na razie straszą aborcją farmakologiczną, ale w momencie, w którym zacznie im się to opłacać i zobaczą jej potencjał, bardzo szybko upomną się o swoje miejsce. To pokazują przykłady z innych krajów - lekarze do nowinek medycznych podchodzą jak do jeża, a potem mówią "moje, nie ruszać, bo inaczej zrobi ci krzywdę".
No a druga rzecz jest taka, że rekomendacji o aborcji WHO nikt nie przetłumaczył na polski. Polskie Towarzystwo Ginekologiczne uznało, że nie ma sensu tego tłumaczyć.
Kinga: Uwielbiam ten etos samoobsługi - zaufanie do własnego ciała, słuchanie swoich instynktów. Bo my ginekologii i położnictwie, które są cholernie zmedykalizowane, oddajemy opinię na temat tego, co czujemy, właśnie lekarzom. I to tyczy się nie tylko aborcji, lecz także porodów, poronień, antykoncepcji. Chodzi nie tylko o kontrolę, ale też odebranie nam zaufania do samych siebie.
Natalia: WHO od lat pisze, że trzeba usuwać bariery w dostępie do aborcji. I jeżeli to lekarze są tą barierą, to trzeba ich odsunąć. Teraz powiedziało to pełnym głosem, a my mamy sprawę Justyny, która spełnia wszystkie kryteria Światowej Organizacji Zdrowia: ma wiedzę, doświadczenie, pomaga bez stygmatyzowania, zapewnia dostęp do bezpiecznej aborcji. I Polska stawia ją przed sądem. Dwie sprzeczne rzeczywistości. A w tle mamy pandemię i powołujemy się na WHO, mówimy, że trzeba się szczepić. Ktoś decyduje, kiedy WHO słuchamy, a kiedy nie.
Dokładnie! Aborcja jest najlepiej przebadana na świecie. A wciąż są osoby, które uważają, że jest po prostu zła. To są przekonania zupełnie nieosadzone w faktach.
Kinga: I to jest super, naprawdę! Te wytyczne są w jakimś stopniu przełomowe. A WHO to nie jest wcale bardzo progresywna organizacja. Oni mogą powiedzieć tylko to, co jednoznacznie wynika z badań naukowych i co my już od dawna wiemy. I teraz mówią jasno: konieczna jest pełna dekryminalizacja aborcji - nie 12., 13., 14. tydzień, żadnych ograniczających praw! Przy decydowaniu o aborcji nie należy uwzględniać żadnej osoby trzeciej - mąż, lekarz czy duchowny nie może w to ingerować. No i przede wszystkim mamy skupić się na dostępności, w szczególności do tabletek. W tej technologii jest największy potencjał zapewnienia bezpiecznej aborcji jak największej liczbie osób.
Community providers - czyli aborcjonistki, jak ja, Natalia, Justyna - mogą według ekspertów zapewniać dostęp do bezpiecznej aborcji. I to jest coś wspaniałego, bo kompetencja nie jest mierzona jakąś licencją, tylko rzeczywistymi doświadczeniami i wiedzą. To jest to, co było u podstaw naszego aktywizmu.
Justyna: Prawo, nie tylko to aborcyjne, ale ogólnie prawo w Polsce, jest tak zj**ane, że trudno powiedzieć w ogóle, co będzie. Nie wiemy, jakie układy zostały zawarte między politykami a anti-choice'ami.
Kinga: Wiadomo, że boimy się efektu mrożącego, ale z drugiej strony mam przeświadczenie, że to wszystko jest też wypadkową sukcesu. Aborcja Bez Granic zrobiła 34 tysiące aborcji w Polsce w zeszłym roku. To jest teraz największe źródło bezpiecznej aborcji w Polsce. Wzmocniła nas ulica, wsparły nas protesty. To, że nasz numer stał się popularny, to jest praca wszystkich osób, które sprejowały go na murach, kleiły wlepki, rozdawały ulotki. Po wyroku trybunału paradoksalnie tych przyjaciółek aborcyjnych, które wspierają po prostu udzielaniem informacji, robi się coraz więcej.
Mam nadzieję, że znowu nas ten wkurw ogarnie. Wkurw na to, że Justyna musi się tłumaczyć z czegoś, co zrobiła, a co wynikało ze zwykłej ludzkiej empatii i po prostu jest dobre i moralne. Bo artykuł 152. mówi "ja cię zostawię samą". A my się na to nie zgadzamy.
Natalia: Mam poczucie, że wojna, która absolutnie jest numerem jeden, wcale nie musi demobilizować. Odzywają się do nas osoby z Ukrainy, od których słyszymy: "Jezu, niby kraju w UE, a u nas przecież można było wejść do apteki, kupić miso i nikt się niczym nie interesował, a u was takie rzeczy...".
Przyjeżdżają osoby, które potrzebują aborcji, które uciekają przed wojną i są atakowane przez Kaję Godek z obrzydliwymi ulotkami. Uciekają i w tej drodze często padają ofiarą przemocy. Potrzebują aborcji i tę aborcję dostają od aktywistek aborcyjnych, a nie od państwa polskiego. Aborcja nie staje się nieważnym tematem w czasie wojny. Staje się jeszcze ważniejszym! Przerwanie niechcianej ciąży to zapewnienie sobie bezpieczeństwa, zatroszczeniu się o siebie i o swoją rodzinę. Widzimy to, że osoby potrzebujące domu, jedzenia, leków, również mogą być totalnie wkurzone na to, że jedna z aktywistek dających im to wsparcie, staje przed sądem.
Nie raz słyszałyśmy, że to, co robimy, jest w nieodpowiednim momencie. Zawsze na postulaty feministyczne jest nieodpowiedni czas. Pandemia, zima, ludzie umierają. Zawsze się znajdzie sposób, żeby kogoś tak zdyscyplinować, ale Justyna staje przed sądem tu i teraz.
*****
#jakJustyna!
Proces Justyny Wydrzyńskiej zacznie się 8 kwietnia. Aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu zapraszają do udziału w akcji #jakJustyna! Jak to zrobić? Użyj tego hashtagu i napisz mediach społecznościowych, że postąpiłabyś jak ona. Tutaj dowiesz się, jak jeszcze możesz okazać solidarność.
****
Infolinia Aborcji Bez Granic: 22 292 25 97, więcej informacji na stronie internetowej.
****
3/4 Aborcyjnego Dream Teamu
Justyna Wydrzyńska - Aktywistka, doula aborcyjna, feministka. Jest matką dorastajacych nastolatków i aborcjonistka. Współ-założyła Kobiety w Sieci, organizację która wspiera osoby w wykonaniu aborcji. 8 marca ruszył proces, w którym odpowiada przed sądem za udzielenie pomocy przy przerwaniu ciąży, przez przekazanie tabletek poronnych i wprowadzenie do obrotu lekarstwa bez pozwolenia. Grozi jej do 3 lat pozbawienia wolności.
Kinga Jelińska - Kulturoznawczyni, dyrektorka międzynarodowej fundacji Women Help Women. Od ponad 13 lat zajmuje się samoobsługą aborcyjną i feministycznym aktywizmem.
Natalia Broniarczyk - Feministka, aktywistka i badaczka samoobsługi aborcyjnej. Temat aborcji fascynuje ją od wielu lat. W ADT zajmuję się mediami społecznościowymi.