*Krystyna Kurczab-Redlich. Autorka książek o Rosji "Pandrioszka", "Głową o mur Kremla" i biografii Putina "Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina", laureatka wielu nagród dziennikarskich, m.in. nagrody im. Tischnera, nagrody im Wańkowicza, w 2005 r. zgłoszona przez Amnesty International i Fundację Helsińską do Pokojowej Nagrody Nobla.
Krystyna Kurczab-Redlich: Dzisiaj zaskoczeni tym mogą być tylko ludzie głusi i ślepi.
Od samego początku swojego panowania, od 2000 r., Putin mówił, że jego Rosja będzie agresywna. Już w pierwszym orędziu do Zgromadzenia Federalnego grzmiał o umocnieniu państwa. "Ten najważniejszy dla rosyjskiej polityki cel pozostaje dotychczas w sferze pustych słów. Dokąd doszliśmy? Donikąd! Spór o współzależność siły i wolności jest stary jak świat. Sprzyja spekulacjom na temat dyktatury i autorytaryzmu. Ale tylko silne państwo stworzy warunki do rozwoju naszej ojczyzny". A siłą tego państwa co ma być? Dobrobyt ludności? Wspaniała infrastruktura, drogi, mieszkania, szpitale, fabryki, instytuty badawcze? Ależ skąd - armia!
Na pierwszym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa grzmiał: "Najważniejsza jest dla nas potężna dobrze wyposażona armia gotowa służyć ojczyźnie w obliczu obecnych i przyszłych poważnych zagrożeń".
Czy Rosji groziła czyjaś inwazja? Czy musiała się bronić? Dzisiaj jasno widać, że Putin zawsze szykował atak i zawsze, jak jego poprzednicy w ZSRR, będzie nazywał go obroną.
Po inauguracji prezydentury szybko wprowadził nową doktrynę bezpieczeństwa, która zezwala na użycie broni atomowej, "jeżeli wszystkie inne środki rozwiązania konfliktu zostaną wyczerpane". A czy zostaną wyczerpane, to osądzi wyłącznie on sam.
To samo wybrzmiało teraz. W jego mowie rozpoczynającej inwazję na Ukrainę stwierdził: każdy, kto zechce wspierać Ukrainę, musi się liczyć z najgorszymi konsekwencjami. A jakimi? Czyż nie chodzi o rakiety z głowicami atomowymi?
Nie odpowiadam za stan umysłu liderów Zachodu. To oni, wszyscy razem, wyhodowali tego potwora, jakim jest Putin. W 2000 r. - jeszcze przed inauguracją prezydentury - mknął do Putina do Petersburga premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, aby mu niemalże złożyć hołd. Razem poszli do Opery Petersburskiej. Blair, o czym wiadomo z pamiętników, tuż przed wyjazdem dostał raport o zbrodniach Putina w Czeczeni - nawet na ten raport nie spojrzał. Nie dowiedział się więc, jakie ludobójstwo jest udziałem Putina. Nazwał go demokratą i mówił o nim "my friend".
George W. Bush ujrzał w jego oczach duszę. Gerhard Schröder tylko do 2004 r. złożył mu 42 wizyty. Silvio Berlusconi zabierał go na prywatne orgietki. Jacques Chirac w 2006 r. wręczył mu najwyższe odznaczenie dla cudzoziemców - Order Legii Honorowej.
A media dostrzegały, kim jest Putin?
Dziennikarze mieli lepsze oko, bo brytyjski "The Economist" w 2000 r. pisał: "Wygląda na to, że Władimir Putin przynależy do paranoidalnego, bezwzględnego świata radzieckich służb specjalnych z czasów zimnej wojny. Poważnym powodem do niepokoju jest jego wojenny zapał, bo może on kiedyś doprowadzić do równie okrutnych i nieadekwatnych działań jak w Czeczenii". Ale kto by tam dziennikarzy słuchał?
Ja w 2002 r. w artykule "Demokracja drugiej świeżości" relacjonowałam poglądy wciskane bojownikom rosyjskiego Specnazu: "Świat jest w stanie wojny. Wodzem tej wojny jest Putin. Teraz może on nie zwracać uwagi na reakcje tzw. postępowej społeczności, bo wie, że gdy wygramy, zwróci nam się wszystko, utracone przy wycofywaniu naszych wojsk z NRD wpływy również. Putin na powrót odkręci ten film, przedstawi światu swoją doktrynę mocarstwa". A Zachód? Był naiwny. Ale demokracja nie jest w stanie rozumować kategoriami wychowanka KGB.
Według mnie nie chce. Gdy toczyła się wojna w Czeczenii, bomby spadały na Grozny - większe niż teraz na Kijów. Byłam tam. Grozny był jak Warszawa po powstaniu. Chodziłam wśród tych ruin. Dotykałam tych trupów. Wiem, jak wyglądała wojna za Putina. Ale byli tam - jak i ja - nielegalnie korespondenci z Zachodu. Telewizje pełne były obrazów ruin, walk, trupów.
No i co z tego? W 2003 r. Putina na salony zaprasza królowa angielska Elżbieta II. I to jako pierwszego gospodarza Kremla od czasów carów. Pamiętam takie zdarzenie: właśnie wtedy w Londynie odbywał się festiwal filmów o Czeczeni, również moich. Wyszliśmy wszyscy z małej salki, gdzie te ociekające krwią filmy pokazywano, na arterię, po której w królewskiej karocy jechał Putin obok królowej angielskiej. Dorośli faceci, którzy stali obok mnie, mieli łzy w oczach - z bezsilności.
Dolar szybował. Budżet Rosji pęczniał. Przyjaciele Putina z czasów, gdy był zastępcą mera Petersburga, którzy jak i on wzbogacili się na handlu kolumbijskimi narkotykami, rosyjskimi metalami szlachetnymi czy ropą, stali się partnerami światowego biznesu. Rosyjskie pieniądze zalały londyńskie City, amerykański Manhattan i resztę Zachodu. Gaz! Ropa! Zza nich kiepsko widać choćby to, że już w 2000 r. Putin zlikwidował jedyną wolną telewizję w Rosji; że do łagrów na lata jako szpiedzy idą wybitni rosyjscy uczeni, tylko po to, by koledzy Putina z KGB zajęli ich katedry; że znikają opozycyjne gazety; że kontroli podlega internet; że policja leje manifestantów na ulicach; że zwielokrotniała i tak zawsze wielka korupcja.
Zachód nie chciał tego dostrzec, bo interesy z Gazpromem - czyli Putinem - były ważniejsze. Dobre samopoczucie demokratów z Zachodu wymagało tego, aby w Putinie doszukiwać się tego, czego w nim nie było.
Nie tyle zbagatelizowano, bo ono było bardzo głośne i komentowane, ile nie wyciągnięto z niego wniosków. Putin mówił, o tym, co go najbardziej boli: że świat jest dwubiegunowy, a liderem tego mocniejszego bieguna są USA. Że nie szanuje się Rosji, czyli nie szanuje się jego.
Putin nigdy nie pojął, że Zachodem rządzą w gruncie rzeczy społeczeństwa, ludzie, demokracja. A ona ma swoje prawa, które Putin z góry odrzuca. Od samego początku miał antyamerykańską obsesję. Już w 2000 r. mówił, a potem powtarzał: "nie zapominajmy, że to USA są jedynym państwem, które zastosowało broń atomową na niewinnych ludziach". Nie dodawał, że zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki zakończyło straszną wojnę. Oskarża też USA o zrzucenie bomb na Belgrad, ale nie dodaje, że zakończyło to straszliwą, wspieraną przez Rosję wojnę na Bałkanach. Od samego początku władzy Putina sączył on antyzachodni jad, a po 2007 r. osiągnęło to już apogeum. Każdy blok informacyjny telewizji musztrowanej przez Kreml jest raportem o rzekomych zbrodniach USA.
Na atak na Ukrainę składają się różne puzzle. Kolejne z nich obserwowałam od wielu już lat, ale był one dla mnie jakby złem w oddzielnych kawałkach: wojny w Czeczenii, zwalczanie opozycji, zduszenie wolności słowa...
Pierwszy ukraiński puzzel to rok 1994. Petersburg. Merostwo. Tam pierwsze po upadku ZSRR międzynarodowe forum zachodnich polityków i biznesmenów z przedstawicielami byłego bloku wschodniego. Temat: rozszerzenie NATO na Wschód. Nagle zza stołu wstaje niepozorny facet i ostrym tonem mówi, że 25 milionów Rosjan zostało wygnanych ze swoich radzieckich republik i żyją teraz w państwach, w których są obywatelami drugiej kategorii, a Rosja się na to zgadza tylko z uwagi na dyplomację, tak jak na przykład na Krymie. To był rok 1994 i już wtedy Putin mówił o Krymie jako tymczasowo tolerowanym terytorium Ukrainy. W głowie Putina już ok. 30 lat temu formowała się podstawa jego przyszłej polityki.
Jeszcze nie, bo początkowo korzystał z innych metod. W 2004 r., gdy odbywały się w Ukrainie wybory prezydenckie, siedem razy przyjeżdżał do Kijowa, by wesprzeć swojego kandydata - Wiktora Janukowycza. A Janukowycz, żeby ogłosić się zwycięzcą, sfałszował wybory - przejęcie urzędu prezydenta uniemożliwił mu Majdan, czyli protesty przeciwko fałszerstwom. Ponowione, już uczciwe wybory Janukowycz przegrał, ale nim ta porażka została ogłoszona, Putin dwa razy publicznie i głośno gratulował mu zwycięstwa.
Ukraińcy splunęli Putinowi w twarz niezagłosowaniem na człowieka, którego ten Putin namaszczał. Mało tego: ośmieszyli Putina przed całym światem. Zaczęła się pomarańczowa rewolucja, a u Putina nasiliła się antyamerykańska obsesja. Bo oczywiście według niego tylko na skutek podjudzania i przepłacania ludzi przez Amerykanów wybrali oni nie tego, kogo on wskazał.
W roku 2008 na spotkaniu Rosja - NATO Putin mówi do George'a W. Busha: Ukraina to nawet nie jest państwo. Bo co to jest ta Ukraina? Część jej terytorium to Europa Wschodnia, a część, i to znaczącą, myśmy im podarowali. A w zeszłym roku popełnił artykuł o Ukrainie podporządkowany tezie, że Ukraińcy stanowią odwieczną, nieodłączną część "trójjedynego narodu ruskiego", i że brak historycznych podstaw do mówienia o odrębnym narodzie ukraińskim przed epoką sowiecką.
Putin wspierał się teoriami dwóch filozofów. Pierwszym był faszyzujący Ivan Iljin, który twierdził, że nie istnieje takie państwo jak Ukraina, a jedynie Małorosja z narodem, który nigdy nie był narodem ukraińskim, ale jest polsko-kozacką zbieraniną. Dziś tomy dzieł Ilijna stoją w każdej bibliotece.
Drugim był generał białogwardyjski Anton Denikin - on też odmawiał Ukrainie prawa do samodzielności, pacyfikował ją - twierdził, że jej istnienie urąga rosyjskiej władzy. Zamknął Ukraińską Akademię Nauk. Twierdził, że ukraińska kultura nie istnieje, a ziemie ukraińskie mają karmić Rosję. Denikin mówił - a były to lata 20. XX w. - że to agenci Zachodu mącą w Ukrainie przeciwko Rosji.
Putin też uważa, że nie ma czegoś takiego jak państwo ukraińskie, a jest właśnie Małorosją poddaną Wielkorosji. Jego antyukraińskość wzmogła się tak bardzo, że sprowadził z Zachodu zwłoki Ilijna i Denikina, postawił im na Cmentarzu Dońskim w Moskwie okazałe nagrobki i w 2009 r. zorganizował tym "wielkim rosyjskim państwowcom" uroczysty pogrzeb. Pouczał wtedy dziennikarzy, aby studiowali dzieła tych wielkich Rosjan. Ich filozofia to podstawa działań Putina.
W 2013 r. Wiktor Janukowycz już jako prezydent Ukrainy dążył do podpisana z UE umowy stowarzyszeniowej. Nie dlatego, że kochał Ukrainę czy UE, ale dlatego, że chciał wygrać kolejne wybory prezydenckie. Jeździł po Europie i miał tam wsparcie. Ale jego kolega Putin najpierw zamknął granice dla ukraińskich towarów i rolnictwo ukraińskie traciło po pięć mln dol. dziennie. Potem osobiście kilkakrotnie straszył Janukowycza odpowiedzialnością za ruinę gospodarki, a wreszcie obiecał mu trzykrotnie większe zyski niż Unia Europejska. Oficjalnie.
A nieoficjalnie po prostu groził Janukowyczowi. Skutecznie. Janukowycz zerwał podpisanie umowy stowarzyszeniowej. I wtedy Ukraińcy zapełnili Majdan Niepodległości. Poległa ich tam co najmniej setka - zastrzelona z amunicji dowożonej z wojskowego lotniska pod Moskwą. Głosu ludu Putin nie przewidział. A cóż to za lud? Naród ukraiński przecież według niego nie istnieje.
On już od dawna nie ma kontaktu z rzeczywistością. Putin nigdy nie przyjmował do wiadomości opozycyjnych głosów, które by mogły do niego dotrzeć. Więził i zabijał oponentów, siał postrach także wśród najbliższego otoczenia. Nie analizował racji Zachodu. Odrzucał a priori argumenty świata demokratycznego. Zaczął się otaczać wyłącznie własnymi apologetami - takimi choćby jak zatwardziały nacjonalista, były szef FSB, a dziś szef Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew.
Tak. To on organizował wysadzanie w powietrze bloków mieszkalnych w 1999 r., co zrzucono potem na Czeczenów. Tymi aktami terroru motywowano rozpoczęcie wojny czeczeńskiej, którą nazwano "operacją antyterrorystyczną". Do dziś wokół Putina są ludzie, którzy zaczynali z nim karierę w KGB, czyli w 1975 r.
Ma więcej, bo urodził się - wbrew oficjalnej biografii - w 1950 r. Cała jego oficjalna biografia jest fałszem: nie ten ojciec, nie ta matka, nie to miejsce, nie ta data urodzenia.
On chce umocnić imperium rosyjskie. Ma być wielkie, a on ma przejść do historii wielki jego wielkością. Zawsze w jego gabinecie wisiał portret Piotra I - tego, który zebrał rosyjskie ziemie. Najwyraźniej taki jest też ostateczny cel panowania Putina: carski.
A czy się odkleił od rzeczywistości? Powtórzę: od bardzo dawna. Człowiek, który od dziecka przyzwyczajony jest do kłamstwa choćby na skutek zawirowań w dzieciństwie. Człowiek, który w służbach specjalnych posługiwał się wyłącznie intrygą i kłamstwem i nigdy się od nich nie uwolnił, a który przy tym nie ma nikogo, kto by mu ten fakt uświadomił, wpada w nałóg kłamania i nie zauważa tego. Psychologia ma na to nazwę: pseudologia. I cóż z tego? Świat w XXI w. ma do czynienia z paranoikiem balansującym na krawędzi normalności. I rakiety na jego rozkaz rozrywają dzieci w ukraińskim przedszkolu, jak kiedyś w Czeczenii czy w syryjskim Aleppo. Mój artykuł sprzed 20 lat kończył się zdaniem: "Dziś w grze jest Czeczenia. A jutro?".
"Jutro" padały trupy w Gruzji, padały w Syrii, bomby kaleczyły tysiące ludzi. Teraz krew leje się w Ukrainie. Piękne zaiste zwieńczenie "doktryny bezpieczeństwa narodowego" ogłoszonej przez szaleńca, gdy tylko wszedł na Kreml.