25 stycznia zmarła 37-letnia Agnieszka, która była w bliźniaczej ciąży. Rodzina kobiety uważa, że lekarze nie usunęli na czas martwych płodów, co doprowadziło do sepsy i w konsekwencji zgonu. W ocenie bliskich 37-latki szpital miał bardzo utrudniać kontakt i nie zezwolić im na wgląd do dokumentacji medycznej. - Kiedy w grudniu jeden płód obumarł, mąż Agnieszki (a mój szwagier) błagał lekarzy, by ratowali mu żonę, nawet kosztem ciąży. Agnieszka nosiła tydzień martwy płód. Aż obumarł drugi. Oba wydobyto po dwóch dniach od ich zgonu - mówiła siostra zmarłej w oświadczeniu opublikowanym w środę wieczorem przez Strajk Kobiet. W środę wieczorem pod siedzibą Trybunału Konstytucyjnego zapłonęły znicze, by uczcić zmarłą kobietę. Protesty odbyły się też w innych miastach.
Więcej ważnych treści przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Nieznane są jeszcze dokładne przyczyny śmierci kobiety. Wiadomo, że terminacji ciąży dokonano dopiero 31 grudnia. Od tamtej pory jej stan zdrowia stale się pogarszał. Agnieszka zmarła trzy tygodnie później. Okoliczności sprawy analizuje pełnomocniczka rodziny, prawniczka Fundacji Federa - Kamila Ferenc.
W sprawie śmierci pani Agnieszki złożyliśmy skargę do Rzecznika Praw Pacjenta i do prokuratury. Prokuratura Okręgowa w Częstochowie z własnej inicjatywy wszczęła postępowanie wyjaśniające i zabezpiecza całą dokumentację medyczną, która stanie się materiałem dowodowym w sprawie. Będziemy mieć do niej dostęp. W razie potrzeby będę składała wnioski dowodowe na dalszym etapie postępowania. Na ten moment czekamy także na wyniki sekcji zwłok zlecone przez prokuraturę
- mówi w rozmowie z Gazeta.pl.
Jak podkreśla, analizuje obecnie dokumentację medyczną, którą otrzymała od rodziny zmarłej pacjentki. - Czynników, które mogły wpływać na pogarszający się stan zdrowia pani Agnieszki, mogło być bardzo dużo. Jest też wiele okoliczności, które dotyczą zdrowia pacjentki i muszą zostać poddane analizie - zaznacza.
Jak mówi, pewne jest jedno: - Stan zdrowia pacjentki był na tyle fatalny, że wymagał hospitalizacji, a następnie przeniesienia do innego ośrodka na oddział intensywnej terapii, gdzie doszło do jej śmierci".
- Na pewno jest to alarmujące, że pacjentka tuż przed, w trakcie i po poronieniu obu płodów była w bardzo złym stanie zdrowia psychicznego i fizycznego. Ten stan ciągle się pogarszał. Wskaźniki stanu zapalnego na przemian rosły i malały, ale z tendencją wzrostową i cały czas utrzymywały się poza normą. Bezpośrednie i pośrednie przyczyny tego stanu rzeczy podamy w późniejszym czasie - przekazuje.
Jak wynika z opublikowanego stanowiska placówki, u pacjentki przeprowadzane zostały wielokrotne konsultacje lekarskie, w tym: hematologiczne, psychiatryczna, chirurgiczna, psychologiczna, gastroenterologiczna i neurologiczna. "Wymaz w kierunku SARS-CoV 2 - dwukrotnie ujemny. Lekarze wielokrotnie wykonywali szereg innych badań, w tym: ginekologiczno - położnicze badania USG. Badanie CRP wykonywane było 13 razy" - czytamy w oświadczeniu.
Przedstawiciele szpitala informują, że stan pani Agnieszki pogorszył się 23 stycznia - wtedy przebywała już na oddziale neurologii - kobieta miała duszności, spadła saturacja.
"Pacjentkę zaintubowano. Wykonano szereg kolejnych badań, na podstawie których stwierdzono cechy zatorowości płucnej i zmiany zapalne. Wykonano wymaz w kierunku SARS-CoV-2 - wynik był pozytywny. Stan pacjentki cały czas pogarszał się. Lekarze podejmowali wszystkie możliwe działania, których celem było uratowanie pacjentki" - stwierdził szpital.
Do sprawy odniosła się w sieci ginekolożka Anna Parzyńska. "Zatorowość płucna (o której informuje szpital) i stan zapalny (który mógł pojawić się jako powikłanie po COVID-19), mogą mieć cięższy przebieg u ciężarnej i doprowadzić do nagłego zatrzymania krążenia i śmierci" - pisze w mediach lekarka. Jak zaznacza, ryzyko zakrzepowo-zatorowe u kobiet ciężarnych jest większe. "Po zakończeniu ciąży nie zmniejsza się z dnia na dzień" - dodaje.
Zdaniem rodziny powodem śmierci pacjentki była sepsa, która wystąpiła na skutek zwlekania lekarzy z decyzją o aborcji.