W listopadzie ubiegłego roku 66-latek spod Lublina dowiedział się, że ma złośliwego guza, którego koniecznie trzeba usunąć. Od tego czasu miał wyznaczone już trzy terminy operacji. - Dwa pierwsze były przesunięte pewnie przez COVID-19. Mieliśmy nadzieję, że w piątek w końcu go zoperują, przecież to złośliwy nowotwór - powiedział w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim" syn mężczyzny.
Zabieg jednak nie odbył się, bo, jak się okazało, nie było anestezjologa. - To nie do uwierzenia. Musieliśmy wrócić do domu i znowu nerwy, czekanie na kolejny termin. [...] Tata nie ma już do tego nerwów. Nie dość, że sama świadomość choroby nowotworowej to ogromny stres, zwłaszcza dla osoby, która ma wiele innych schorzeń, to operacja jest ciągle przekładana - powiedział syn mężczyzny.
Więcej informacji na stronie głównej Gazeta.pl
Szpital wojskowy w Lublinie przekazał "Dziennikowi Wschodniemu", że anestezjolog zachorował i nie było kim go zastąpić. Płk Bogusław Piątek, rzecznik placówki, podkreśla, że w szpitalu cały czas działa oddział covidowy. - To w znacznym stopniu absorbuje personel medyczny, a szczególnie obciąża oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Zaangażowanie w leczenie chorych na COVID-19 powoduje ograniczenia w zakresie realizacji świadczeń medycznych w pełnym zakresie z przyczyn od nas niezależnych - zaznaczył.
To zresztą problem nie tylko lubelskiego szpitala. W rozmowie z Gazeta.pl zwracał uwagę na to lek. med. Tomasz Karauda, który pracuje w szpitalu im. N. Barlickiego w Łodzi na oddziale chorób płuc. Jak podkreślił, nowy wariant koronawirusa rozprzestrzenia się kilkadziesiąt razy szybciej.
- Więc nawet jeżeli powoduje łagodniejszy przebieg choroby, to ten efekt skali, czyli zakażających się mnóstwa osób, nawet zaszczepionych po dwóch dawkach, ale z poważnymi chorobami współistniejącymi, może spowodować, że wielu ludzi trafi do szpitala. Oczywiście ci zaszczepieni są z łagodniejszym przebiegiem i dużo lepszym rokowaniem, ale jednak część z nich zajmie miejsca w szpitalach. Plus oczywiście wielka liczba niezaszczepionych. Oni, trafiając do szpitala, odbiorą miejsce innym chorym, którzy będą płacić cenę w kontekście diagnostyki, odroczonego leczenia, bo muszą być miejsca dla osób niezaszczepionych - powiedział.