Do 1 marca 2022 roku na terenie przy granicy Polski z Białorusią obowiązuje zakaz przebywania. Obejmuje on 115 miejscowości województwa podlaskiego i 68 miejscowości województwa lubelskiego. Kryzys humanitarny na granicy trwa od sierpnia 2021 roku. Tymczasem w poniedziałek 3 stycznia funkcjonariusze Straży Granicznej poinformowali za pośrednictwem mediów społecznościowych, że na granicy doszło do incydentu z udziałem służb białoruskich.
Więcej na temat kryzysu migracyjnego przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Rzeczniczka Straży Granicznej por. Anna Michalska powiedziała, że służby białoruskie cały czas pomagają migrantom w nielegalnym przekraczaniu granicy. Ostatniej doby polsko-białoruską granicę próbowało przekroczyć 16 osób.
Jak poinformowała Michalska na konferencji prasowej, na odcinku ochranianym przez placówkę Straży Granicznej w Szudziałowie było to czterech cudzoziemców wspieranych przez białoruskie służby. - W tym samym czasie dwie osoby ubrane w ubrania cywilne, ale z wyraźnymi oznaczeniami białoruskich mundurów, rzucały kamieniami i gałęziami, a raczej drągami w stronę polskich służb, jednocześnie krzycząc i będąc agresywne. Zaledwie kilka godzin później, prawie w tym samym miejscu, zaobserwowaliśmy, że służby białoruskie cięły concertinę, a grupa dziesięciu cudzoziemców czekała w pobliżu - powiedziała por. Michalska i dodała, że na widok polskich patroli wszyscy wycofali się w głąb Białorusi.
Tymczasem na temat służby na polsko-białoruskiej granicy wypowiedział się jeden z funkcjonariuszy Straży Granicznej. Mężczyzna udzielił wywiadu portalowi OKO.press, w którym podkreślił, że wielu strażników starszej daty nie zgadza się na agresję w stosunku do migrantów, jednak ci młodsi "wierzą w to, co wmawia im propaganda w państwowej telewizji".
- Zauważyłem, że zmienia się też podejście wielu miejscowych funkcjonariuszy, mówią, że na początku było trudno, a teraz już idzie z górki. Ludzie wierzą, że bronią granic przed terrorystami - powiedział i dodał, że podczas ataków na przejściu w Kuźnicy dostrzegł na nagraniach, że najbardziej agresywne osoby "miały pod dresami wojskowe ubrania". - Wiemy też, że wśród wojska po białoruskiej stronie jest dużo "specjalnych" - funkcjonariuszy Specnazu [rosyjskie wojska specjalnego przeznaczenia - red.]. Widać to po ubraniach, butach - wyjaśnił.
Dziennikarz zapytał więc swojego rozmówcę, czy ten musiał jechać na granicę. - Chciałem sprawdzić, czy to, o czym czytam i oglądam, to prawda. A jak zobaczyłem, to pomyślałem: może jak ja tam będę, to ci ludzie będą traktowani mniej z buta? Może zło, które się tam dzieje, będzie trochę mniejsze? Może tak robi dobry człowiek? - wyjaśnił.