W piątek (19 listopada) po południu aktywiści Strajku Kobiet pojawili się przed siedzibą Prawa i Sprawiedliwości przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. W ramach akcji, której celem był protest wobec projektu ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne w Polsce, przed wejściem do budynku zostawiono lalkę z czerwonymi plamami oraz transparent z napisem "mordercy kobiet".
Jedna z liderek Strajku Kobiet Marta Lempart, pomazała drzwi i schody czerwona farbą. - W przyszłym tygodniu w Sejmie procedowany będzie nie tylko całkowity zakaz aborcji, (...) będzie karanie więzieniem kobiet, nawet za informowanie o aborcji - wyjaśniała podczas happeningu.
Wtedy przemówienie Lempart przerwała jedna z pań sprzątających budynek, możliwe też, że dozorczyni nieruchomości. Kobieta zdecydowanie skrytykowała liderkę Strajku Kobiet za to, że pobrudziła wejście. - Co to zrobione jest? Kto to k... zrobił? Ja k... sprzątam tutaj! - mówiła zbulwersowana kobieta. - Ja to zrobiłam - odpowiedziała Lempart. To niech pani teraz umyje - poprosiła pani sprzątająca. Marta Lempart jednak odmówiła.
Więcej informacji na temat nowego prawa aborcyjnego w Polsce znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Na aktywistkę spłynęła fala krytyki. Jej zachowanie nie przypadło do gustu nawet koleżankom z lewicy. "Filmik z Martą Lempart i panią sprzątającą, która jest wściekła, że jej zniszczyła pracę, jest niestety bardzo sugestywny. Kobieta pracująca kontra twarz kobiecych protestów. Nie ma walki o kobiety bez poszanowania pracy kobiet pracujących" - napisała Maja Staśko na Twiterze. Podobnych głosów krytyki było więcej.
Do sprawy odniosła się w wywiadzie dla portalu Onet.pl Marta Lempart.
Rozumiem, że pani sprzątająca była wściekła i że ma dodatkową robotę przez to, kim jest jej pracodawca: zorganizowaną grupą przestępczą, działającą z pozycji partii politycznej. PiS powinien dopłacać osobom przez siebie zatrudnianym, bo to one ponoszą konsekwencje tego, że ludzie tak nienawidzą tej partii i przeciwko niej protestują
- powiedziała Lempart.
Stanowczo odrzuciła też sugestię, że to ona sama powinna posprzątać lub zapłacić dozorczyni.
Żadna z nas się na to nie pisała. Ja też nie pisałam się na to, czym się teraz muszę zajmować. Za wszystko to, co się dzieje i za to, że cierpią niewinni ludzie, odpowiada PiS
- powiedziała. Liderka "Strajku Kobiet" podkreśliła, że prezes PiS powinien ponosić konsekwencje swoich decyzji politycznych.
Mam nadzieję, że media, obok pisania o pani sprzątającej, będą też informować o tym, że już w środę Sejm zajmie się projektem ustawy całkowicie zakazującej aborcji. A także utworzeniem instytutu totalnej kontroli, na wzór afgańskiego Ministerstwa Cnót i Zapobiegania Występkom, posła Bartłomieja Wróblewskiego, który odpowiada za to, że zaostrzono prawo aborcyjne. Jeśli nie zaprotestujemy, to wszystko wejdzie w życie
- podsumowała Marta Lempart.
W najbliższą środę (1 grudnia) w Sejmie zaplanowano czytanie projektu ustawy, zgodnie z którą przerwanie ciąży ma być karane tak jak zabójstwo. Ogólnopolski Strajk Kobiet zapowiada protesty w całej Polsce. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, zaostrzającym przepisy aborcyjne, w Polsce obowiązują dwie przesłanki do przerwania ciąży: jeżeli jest zagrożone życie i zdrowie matki, a także jeżeli ciąża jest wynikiem przestępstwa, np. gwałtu.