Do zdarzenia miało dojść na początku listopada tego roku w hotelu Victor w podwarszawskim Pruszkowie - opisuje Onet. Odbywało się tam wyborcze walne zgromadzenie Polskiego Związku Kolarstwa, które miało wyłonić prezesa. Hotel Victor to część Areny Pruszków, gdzie znajduje się jedyny kryty tor kolarski w Polsce.
Z ustaleń portalu wynika, że w przeddzień zjazdu w hotelu pojawił się Łukasz Mejza, wiceminister sportu. Po kompleksie oprowadzić miała go Anna Drobek, kandydatka na prezesa Polskiego Związku Kolarskiego. Prowadzi ona w Zielonej Górze kancelarię adwokacką (mieści się ona w tej samej kamienicy, w której mieści się także firma Vinci Work należąca do Mejzy).
Jak twierdzą rozmówcy Onetu, podczas kolacji prowadzone były rozmowy ws. poparciu dla niej w wyborach na szefa PZKol - lobbować za tym miał właśnie Mejza. - Ludzie się wściekli, kiedy się dowiedzieli, o czym się tam rozmawia - mówił jeden z rozmówców portalu. Podobnych głosów miało być więcej. - To jest skandal. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by ministerstwo w tak otwarty sposób próbowało ingerować w wybory niezależnego związku - dodał drugi z informatorów.
Następnego dnia, podczas wystąpienia wyborczego, Anna Drobek miała wielokrotnie podkreślać konieczność zacieśnienia relacji z resortem sportu.
Adwokatka w rozmowie z Onetem przekonywała, że Mejzę poznała krótko przed wyborami w związku kolarstwa. Przyznała, że to ona zaprosiła go na tor w Pruszkowie, ale "nie widzi w tym niczego zdrożnego". Inną opinię mają niektórzy działacze, a przybycie ministra sportu wielu nie przypadło do gustu. - Sama obecność tego pana w takim miejscu i w takich okolicznościach wzbudziła moje i nie tylko moje zażenowanie - mówi portalowi jeden z delegatów.
Podczas wyborów na prezesa PZKol w Pruszkowie Łukasz Mejza był obecny, ale nie zabrał głosu. Anna Drobek przegrała z kretesem - w pierwszej turze poparło ją 6 kandydatów z 74 możliwych.
Jak informuje Onet.pl ministerstwo nie odniosło się jednak do pytań o obecność Mejzy w przededniu zjazdu na torze w Pruszkowie. Sam Łukasz Mejza nie odpowiedział również na pytania portalu. Gazeta.pl również wysłała pytania dotyczące zjazdu PZKol na skrzynkę posła. Czekamy na odpowiedź.
Przeczytaj więcej podobnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.
Falę komentarzy wywołała środowa publikacja Wp.pl. Jak podał portal, polityk, jeszcze przed objęciem poselskiego mandatu, działał w spółce, która miała oferować chorym organizację za granicą terapii komórkami macierzystymi. Eksperci wskazują, że nie ma dowodów na skuteczność takiego leczenia.
Wiceminister sportu Łukasz Mejza w założonej przez siebie w lipcu ub.r. spółce Vinci NeoClinic (obecnie funkcjonującej pod nazwą Mejza Business Group) miał oferować chorym i ich bliskim pomoc w organizacji terapii "pluripotencjalnymi komórkami macierzystymi" - ustalił portal. Terapia miała się odbywać w jednym z ośrodków w Meksyku.
Hasło firmy brzmiało: "Leczymy nieuleczalne". Spółka kierowała swoją ofertę m.in. do pacjentów nowotworowych i tych cierpiących na choroby neurologiczne. Cena usługi miała wynosić co najmniej 80 tys. dolarów. Jak informuje Wp.pl, obejmowała ona m.in. koszt przelotu do Ameryki, a także samą terapię. "Treść artykułu będzie przedmiotem postępowań sądowych. Niezwłocznie po jego publikacji podjąłem kroki prawne mające na celu ochronę mojego dobrego imienia i reputacji" - stwierdza w odpowiedzi Mejza.
W przesłanym do Gazeta.pl oświadczeniu swojego pełnomocnika podkreśla też: "Propozycję powołania spółki Vinci NeoClinic a następnie rozszerzenia jej działalności otrzymałem od osoby, która skutecznie skorzystała z terapii leczenia komórkami macierzystymi pomimo iż lekarze diagnozowali jej chorobę jako śmiertelną.Po powzięciu informacji o wątpliwościach natury medycznej i moralnej dotyczących tej terapii, natychmiast wycofałem się z działalności firmy. W związku z tym nie tylko nie odniosłem najmniejszych korzyści majątkowych, ale poniosłem koszty finansowe. Zainwestowane środki potraktowałem jako własne straty".
Reporter TVN24 dotarł do jednej z rodzin, która miała do czynienia ze spółką Vinci NeoClinics. Państwo Materna są rodzicami sześcioletniej Poli, która cierpi na mukowiscydozę.- Wszystko było jasne i klarowne. Nie pojawiła się nawet myśl, że może być coś nie tak - mówi Paulina Materna, mama Poli. Dopiero podczas zbierania pieniędzy, które umożliwiłyby wyjazd do Meksyku, jedna z organizacji zwróciła uwagę, że "coś tu jest nie tak".
Jak relacjonują, mężczyzna, który do tej pory ich wspierał i opowiadał o dobroczynnych skutkach terapii, był powiązany z Vinci NeoClinics. - Okazało się, że miał udziały w tej spółce. Zapaliła nam się czerwona lampka. Dowiedzieliśmy się wtedy też, że udziały w tej firmie ma również pan Łukasz Mejza. Zaczęliśmy sprawdzać, szukać - dodaje pani Paulina.
Rodzina zapewnia, że zebrane dotychczas pieniądze leżą na subkoncie. Trwa poszukiwanie innej kliniki dla córki. - Jedyne czego bym chciała, to żeby dosięgła ich sprawiedliwość, żeby ponieśli konsekwencje za to, co zrobili nam i innym - mówi pani Paulina. - Zagrali nam na uczuciach, dali nadzieje i je odebrali - dodaje pan Dominik, tata Poli.