Do budzącego duże kontrowersje wydarzenia z udziałem trzech fotoreporterów i żołnierzy doszło w we wtorek około godziny 16. To, w jaki sposób sytuację przedstawiają obie strony, szczegółowo opisaliśmy w tym tekście. Jest tam również oficjalne tłumaczenie Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, generała Tomasza Piotrowskiego, który w działaniu swoich podwładnych nie widzi nic złego. Według jego słów, przedstawiciele mediów mieli być podejrzani między innymi z powodu zarostu na twarzy.
Dziennikarze chcieli zrobić zdjęcia obozowiska znajdującego się poza strefą stanu wyjątkowego. Twierdzą, że powiedzieli wartownikowi, kim są i co chcą zrobić. Kiedy już zrobili zdjęcia i odjeżdżali, zostali zatrzymani przez grupę żołnierzy, która stosując siłę i wulgarny język kazała im wysiąść. Zostali przeszukani i skuci do czasu przyjazdu policji. Wojsko twierdzi, że dziennikarze nie byli wyraźnie oznaczeni jako przedstawiciele prasy, nie zidentyfikowali się zawczasu jako tacy i wzbudzili podejrzenia swoim zachowaniem oraz wyglądem.
Z dodatkowych nagrań, opublikowanych przez Onet, wynika, że żołnierze między innymi w ten sposób komunikowali się z dziennikarzami.
I ten, k..., aparat na ziemię. Kurtkę zdejmuj i na ziemię (...) K... dziennikarze. Gdzie legitymacja jest twoja? Na ch... czekasz, gdzie legitymację masz? Od góry do dołu go czesać.
- Nie ulega wątpliwości, że jeśli to się działo poza strefą stanu wyjątkowego, to dziennikarze mieli prawo swobodnie robić zdjęcia obozowiska. Powinni być jednak w sposób niepozostawiający wątpliwości oznaczeni jak przedstawiciele mediów — mówi Gazeta.pl generał dywizji profesor Bogusław Pacek, w przeszłości między innymi były szef Żandarmerii Wojskowej, były rektor Akademii Obrony Narodowej, obecnie wykładowca UJ i prezes Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego. Większą część swojej służby wojskowej spędził w żandarmerii, czyli, w pewnym uproszczeniu, wojskowej policji. Do jej zadań należy zajmowanie się tego rodzaju sytuacją, jak ta z fotoreporterami.
Generał w stanie spoczynku zwraca uwagę, że obozowisko w pobliżu granicy i strefy stanu wyjątkowego to co innego, niż na przykład budynki wojska w centrum Warszawy. - Żołnierze działający w rejonie granicy mają prawo być zmęczeni i zestresowani. Funkcjonują w sytuacji napięcia oraz niepewności. Zapewne ciągle słyszą o możliwych prowokacjach. Weźmy na to poprawkę — mówi oficer. Przypuszcza, że żołnierze zadziałali, jak na misji w strefie działań. - Coś wydało im się podejrzane, to najpierw szybko działali, a potem wyjaśniali - stwierdza były dowódca ŻW.
Generał podkreśla, że wojskowi to nie policjanci. W zdecydowanej większości nie mają przeszkolenia na wypadek takich sytuacji. Nikt ich nie uczy postępowania z cywilami, bo żołnierz ma inne zadania. - Jednocześnie na mocy wprowadzonych na początku pandemii przepisów, żołnierz ma teraz czasowo uprawnienia takie jak policjant i może między innymi dokonywać zatrzymania osoby cywilnej w podejrzanej sytuacji - stwierdza oficer w stanie spoczynku.
- Nie chciałbym próbować rozstrzygać, kto w tym przypadku miał, albo nie miał racji. Obie strony mówią coś sprzecznego. Pewne jest to, że takie wzajemne negatywne emocje są błędem. Nasza uwaga powinna być skupiona nie na jakichś urojonych wrogach wewnętrznych, ale przeciwnikach za granicą. Wyjaśnić, przeprosić i zamknąć temat - stwierdza generał.
Więcej tekstów o sytuacji na granicy można znaleźć na stronie głównej Gazeta.pl
Ogólny zakaz fotografowania obiektów wojskowych został wprowadzony w czasach PRL, kiedy wystrzegano się zachodnich szpiegów. Po upadku komunizmu przepisy utrzymały się w mocy do 1999 roku, kiedy dokonano zmian i zakaz wykreślono. Pomimo tego długo jeszcze można było znaleźć na płotach jednostek wojskowych charakterystyczne tabliczki z napisem "zakaz fotografowania".
Niezależnie od tego, wojsko czy służby ochraniające obiekty wojskowe patrzą podejrzliwie na każdego, kto wykonuje im fotografie. Zawsze należy się liczyć z pytaniami, po co i dlaczego, co jest standardem w wielu państwach NATO. Niektóre z nich mają nawet ostrzejsze przepisy niż Polska. Na przykład w Grecji w 2012 roku na cztery miesiące aresztowano dwóch Czechów, pracujących w firmie przygotowującą grę komputerową, którzy na jej potrzeby wykonywali zdjęcia bazy wojskowej na jednej z greckich wysp. Zostali oskarżeni o szpiegostwo, ponieważ w Grecji nie można swobodnie fotografować obiektów wojskowych. W końcu wypuszczono ich za kaucją.
W Polsce sytuację komplikuje fakt, że w 2003 roku weszło w życie rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie obiektów szczególnie ważnych dla bezpieczeństwa i obronności państwa oraz ich szczególnej ochrony. Lista owych obiektów jest bardzo długa i można do niej zakwalifikować wszystko od fabryki zbrojeniowej po most i drogę. Ogólnie znajdują się na niej wszystkie obiekty wojskowe. Szczególna ochrona nie oznacza nic ponad to, że ma być ona zaplanowana, przygotowana i prowadzona przez służby państwowe, lub specjalną służbę paramilitarną.
W 2016 roku na te przepisy powoływał się MON, kiedy doszło do incydentu z zatrzymaniem dziennikarzy portalu "Oko.press", którzy fotografowali i filmowali budynki Sztabu Generalnego w Warszawie. Wojsko twierdziło, że nie zidentyfikowali się wyraźnie jako przedstawiciele mediów i mieli wykonywać takie nagrania, na których widać systemy bezpieczeństwa budynków.
Po najnowszym incydencie wypowiedź generała Piotrowskiego wskazuje, że żadnego specjalnego wyjaśniania i przepraszania nie będzie. - Więc, w tej sytuacji trudnej, obciążającej, dochodzi na pewno do prawidłowego zatrzymania, bo to oceniła policja. A to, że ktoś w tej chwili mówi, że został poturbowany, że został pobity, absolutnie do niczego takiego nie doszło. Nikt nikogo nie uderzył, nikt nikomu nie ubliżał, nikt nikogo nie szarpał. Tak wyglądała sytuacja i jest to udowodnione i przez żołnierzy, których meldunki otrzymałem i z notatki policyjnej - stwierdził wojskowy.