Historia Marwy została przedstawiona w magazynie "Polska i Świat" TVN24. 30-letnia Syryjka została znaleziona trzy tygodnie temu po polskiej stronie granicy z Białorusią. Kobieta jest chora na padaczkę, a dodatkowo wędrując przez granicę dostała hipotermii. W stanie ciężkim trafiła do szpitala w Hajnówce, gdzie przebywa do dziś. Rodzicom udało się zobaczyć z córką na oddziale i było to ich pierwsze spotkanie od lat.
Więcej informacji o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy na stronie głównej Gazeta.pl.
- O tym, że córka zdecydowała się na tę ryzykowną podróż dowiedzieliśmy się, kiedy była już na Białorusi. To miała być niespodzianka. Zadzwoniła do nas z Mińska i powiedziała, że widzimy się za kilka godzin. Wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia o tym, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej - mówi w rozmowie z TVN24 ojciec Marwy.
30-latkę w lesie w województwie podlaskim znaleźli wolontariusze. - Dziewczyna była bez obuwia, była w samych skarpetkach, miała zimne ręce. Leżała pod śpiworem, który był już mokry. Miała mokre ubrania. Była osobą leżącą, z którą był utrudniony kontakt. Miała problemy ze świadomością - relacjonuje spotkanie z Syryjką wolontariuszka Agata Purol.
Jak się okazało, 30-latka błądziła po lasach od tygodnia. Przez kilka dni nic nie jadła ani nie wody. Uchodźcy, z którymi była w grupie powiedzieli wolontariuszom, że choruje na padaczkę. Wówczas na pomoc wezwano też Medyków na Granicy. Ratownicy orzekli, że potrzebna jest pilna hospitalizacja. - Jeszcze kilka godzin i ona by zmarła - mówi Agata Purol.
Marwa czeka teraz w polskim szpitalu na przyjęcie wniosku o azyl. - Jeżeli ten wniosek o udzielenie jej ochrony zostanie przyjęty, natychmiast będziemy składać wniosek, żeby polskie władze zwróciły się do władz niemieckich o to, by dziewczyna mogła legalnie zostać przyjęta na terytorium Niemiec i żeby to Niemcy były odpowiedzialne za rozpatrzenie jej sprawy - mówi Marta Górczyńska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Wszystko zależy jednak od decyzji polskiej Straży Granicznej. Wolontariuszka, która ją znalazła oraz rodzince 30-latki obawiają się, że Marwa może zostać wypchnięta na granicę z Białorusią. - Chciałbym, żeby przypadek mojej córki był ostrzeżeniem dla wszystkich. Żeby wiedzieli jak bardzo ta podróż jest niebezpieczna i że może się skończyć tragicznie - mówi jej ojciec.
30-latka jako ostatnia z rodziny zdecydowała się na podróż przez Białoruś. Z Syrii postanowiła wyjechać po tym, jak dostęp do leku na padaczkę stał się coraz bardziej ograniczony. Wcześniej z powodu wojny w Syrii z kraju uciekł ojciec, który udał się do Niemiec przez morze, a potem Bałkany. Mężczyzna płynął w pontonie, na którym znajdowały się 52 osoby (na 15 miejsc). - Udało mi się przeżyć, ale doświadczenie Marwy było o wiele trudniejsze od mojego. Ludzie tutaj cierpią z głodu i zimna. Znaleźli się w pułapce - mówi ojciec 30-latki.
Następnie, w ramach tzw. polityki łączenia rodzin z 2015 roku, do ojca mieszkającego w Niemczech dołączyła jego żona i dwaj synowie. Marwa niestety dwukrotnie dostawała decyzję odmowną, ponieważ w odróżnieniu od braci, była już pełnoletnia.