Kilkaset osób wzięło udział w czwartek w marszu nacjonalistów w Kaliszu. Zgromadzeni wygłaszali antysemickie hasła, a finałem było spalenie kopii Statutu Kaliskiego z 1264 r. To dokument, który regulował status prawny Żydów w Polsce. W trakcie palenia Statutu Kaliskiego zebrani wykrzykiwali "śmierć Żydom". Podczas wydarzenia na rynku obecna była policja oraz przedstawiciel prezydenta miasta. O wszystkim wiedziała też prokuratura. Nikt jednak nie przerwał i nie zakończył wystąpienia narodowców.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
- Policjanci w trakcie marszu skonsultowali się z prokuratorem, który wskazał, żeby nikogo nie zatrzymywać. Dlatego tego nie zrobiono. Całe zdarzenie zostało przez nas nagrane i przekazane do prokuratury pod kątem oceny prawno-karnej. Osoby, które przeklinały, zostały ukarane mandatami za wygłaszanie wulgaryzmów - mówi w rozmowie z Onetem Anna Jaworska-Wojnicz, rzeczniczka prasowa kaliskiej policji.
- To, czy doszło do popełnienia przestępstwa, oceni prokuratura. W trakcie marszu prokurator zalecił przekazanie mu materiałów dowodowych - dodał w rozmowie z portalem Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Zdaniem policji zgromadzenie powinno zostać przerwane, lecz obecny na miejscu przedstawiciel prezydenta nie zrobił tego. - Nie nastąpiło zagrożenie zdrowia i życia ludzi lub zniszczenia mienia znacznej wartości - podkreślał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" pełnomocnik prezydenta Janusz Sibiński.
Prezydent miasta zaznacza w rozmowie z "GW", że ważniejsze od rozwiązania zgromadzenia było to, "dlaczego go nie zakazano" - To rola polityków, biorą za to pieniądze - mówi prezydent.
Mandaty otrzymali liderzy marszu - Piotr Rybak, znany ze spalenia w 2015 r. kukły Żyda na wrocławskim rynku oraz aktor Wojciech Olszański vel Aleksander Jabłonowski, znany ze swoich prorosyjskich sympatii.
W środę kaliski ratusz zaznaczył na swojej oficjalnej stronie internetowej, że "prezydent miasta w żaden sposób nie wydaje zgody na organizację zgromadzeń", a jedynie "przyjmuje zawiadomienie przekazane przez organizatora". W piątek prezydent miasta Krystian Kinastowski odniósł się do sprawy na swoim profilu w mediach społecznościowych.
"Dzisiaj, gdy opadły emocje, musimy jeszcze raz spojrzeć na wydarzenia, do których doszło wczoraj w naszym mieście, na przebieg zgromadzenia, które zmieniło się w haniebny marsz. Pomieszanie symboli chrześcijańskich z pogańskimi, na czapce orzeł pozbawiony korony, za to rosyjski orzeł carski ukoronowany, naszywka z flagą rosyjską na mundurze, profanacja pieśni religijnych. W końcu spalenie Statutu Kaliskiego, dokumentu tak ważnego dla historii miasta" - zaczął prezydent miasta.
"Poplątanie przeciwstawnych sobie symboli, wynaturzenie idei, magiel skrajnych i faszyzujących teorii połączone w karykaturalnym marszu. To nie jest patriotyzm, to nie jest nawet pogląd polityczny, który miałby prowadzić do czegokolwiek dobrego" - podkreślił.
"Wczoraj w centrum miasta oprócz osób przyjezdnych było też wielu kaliszan. Z uwagi na bezpieczeństwo priorytetem służb było niedopuszczenie do prowokacji i zamieszek. W ocenie służb rozwiązanie tego zgromadzenia mogło eskalować w niebezpieczną stronę, a i bez tego sytuacja była mocno napięta. Policja ma licznie zgromadzony materiał dowodowy i wobec tych, którzy łamali polskie prawo będą wyciągane konsekwencje" - napisał na Facebooku.