W pobliżu polsko-białoruskiego przejścia granicznego w Kuźnicy zgromadziły się setki, a może tysiące migrantów starających się przedostać na zachód. Dotarli tam w zorganizowanych dużych grupach, których wyruszenie z Mińska było sygnalizowane już w weekend.
- Nie wierzę, żeby to była jakaś oddolnie, czy spontanicznie zorganizowana akcja. Nie w takim państwie jak Białoruś - uważa dr Piekarski z Instytutu Spraw Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. - Na nagraniach trafiających do sieci wyraźnie widać, że ta kolumna migrantów jest formowana, pilotowania i pilnowana podczas przemarszu przez uzbrojonych białoruskich funkcjonariuszy - dodaje.
- Coś takiego nie mogłoby mieć miejsca bez aprobaty białoruskich władz. Choćby z tego powodu, że tam obowiązuje bardzo ostre prawo zakazujące niemal każdego rodzaju zgromadzenia, co jest efektem protestów po ubiegłorocznych sfałszowanych wyborach - stwierdza Dyner.
Według wcześniejszych zapowiedzi migranci mieli spróbować dostać się na przejście graniczne. Kilkaset metrów przed nim zostali jednak skierowani w bok przez licznych uzbrojonych i umundurowanych ludzi (pozbawionych dystynkcji) w kierunku pól i lasów. - Być może nasza pierwsza reakcja na to, co się szykuje, była na tyle zdecydowana, choćby w postaci ściągnięcia dużych sił na przejście graniczne w Kuźnicy, że Białorusini postanowili uniknąć organizowania tam dużej konfrontacji i postanowili szukać słabych punktów w okolicy - stwierdza dr Piekarski.
Teraz kilkaset, a może i ponad tysiąc osób znajduje się na polach w pobliżu przejścia granicznego. Są na pasie granicznym, ograniczonym z obu stron przez płoty i zasieki. - Nie można też zapominać o tym, że pogoda robi się coraz gorsza. Nadchodzą bardzo niskie temperatury. To dodatkowo pogorszy sytuację tych ludzi na granicy i pogłębi kryzys - mówi Dyner.
Analityczka PISM Anna Maria Dyner zaznacza, że do zorganizowania takiej operacji mogło popchnąć Białorusinów kilka czynników. Po pierwsze, w Mińsku były coraz większe problemy z rosnącymi tłumami migrantów, którzy nie mogli się przedostać przez granicę na zachód. - Zdarzały się nawet kradzieże i rozboje - mówi Dyner. Popchnięcie całej wielkiej grupy ludzi na granicę częściowo rozładowało napięcie. W niedzielę wieczorem Białorusini wrzucali do sieci nagrania pokazujące puste ulice tam, gdzie wcześniej koczowali migranci.
- Nie można też zapominać o tym, że dopiero co w czwartek było spotkanie Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina. Według nieoficjalnych informacji rozmawiali między innymi na temat sytuacji na granicy z Polską. Między Kremlem a Mińskiem na pewno w tym temacie jest koordynacja, a być może nawet bez zgody Rosjan Łukaszenka nic by nie robił - mówi Dyner.
- Wyraźnie w Mińsku czy w Moskwie uznano, że wobec jednak dość dobrej ochrony polskiej granicy, warto spróbować czegoś innego. Być może wzięto przy tym pod uwagę, że zbliża się 11 listopada i w Polsce to gorący moment, skupiający uwagę służb - dodaje Piekarski. - 11 listopada to też czas znacznego zaognienia sporów politycznych. Teraz mamy do tego spotęgowany kryzys na granicy i kolejny element próby destabilizacji sytuacji w Polsce - stwierdza Dyner.
Nie widzę nadziei na jakiś przełom. Może dzisiaj opanujemy sytuację na dzień, czy dwa. Tylko co będzie za kilka kolejnych dni? Bo nie wątpię, że takie sytuacje będą się powtarzać - dodaje analityczka.
Zdaniem Dyner to, co się teraz dzieje, to szeroko zakrojona operacja z katalogu działań hybrydowych. Wymierzona nie tylko w Polskę, ale też w Litwę, Łotwę i Ukrainę. - W tym przypadku mamy do czynienia z wykorzystaniem ludzi jako narzędzi. Dyktatorom i reżimom autorytarnym to łatwo przychodzi. I to jest w tym najbardziej paskudne. W Mińsku czy Moskwie nikt nie będzie miał skrupułów nadal wykorzystywać desperację migrantów - stwierdza Dyner. - My mamy skrupuły, mamy zasady i wartości. Oni ich zupełnie nie mają. I to jest jedna z podłości polityki białoruskich władz. No ale czego się spodziewać po ludziach, którzy nie mieli problemu z biciem, torturowaniem i prześladowaniem swoich własnych obywateli - dodaje.
Według ekspertki, Białorusini i Rosjanie na pewno będą teraz pilnie obserwować reakcję naszych sojuszników. Na ile zostaniemy przez nich wsparci. Zdaniem Dyner my sami też powinniśmy wykorzystać jak najwięcej opcji natury dyplomatycznej.
- Niestety, mamy bardzo ograniczone możliwości wywierania presji na Łukaszenkę. Owszem, dużo się mówi o całkowitym zamknięciu granicy, w tym dla handlu. Tylko to byłby bardzo poważny, kosztowny i trudny krok. Przecież tu nie chodzi tylko o naszą wymianę z Białorusią. W grę wchodzi też handel z Rosją czy tranzyt z Chin - stwierdza analityczka PISM.
- Zdecydowanie powinniśmy się otwarcie zwrócić o wsparcie do UE. Tu nie ma na co czekać - uważa dr Piekarski.
Kryzys na granicy z Białorusią trwa już od sierpnia. Kilka miesięcy wcześniej zaczął się na granicach tego państwa z Litwą i Łotwą. Białoruskie władze znacznie ułatwiły przepisy wizowe dla obywateli państw bliskowschodnich. Pojawiły się biura turystyczne, organizujące krótkie wycieczki na Białoruś, zwiększono liczbę lotów z tego regionu do Mińska. Reżim wprost zaangażował służby do kierowania przybyszy na granicę i pomaganiu im w jej przekraczaniu.
Łukaszenka nie kryje, że jest to jego zemsta na państwach UE za krytykę i sankcje po sfałszowanych przez niego wyborach prezydenckich w 2020 roku, oraz późniejszych represjach wobec opozycji. Liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy wzrosła z dziesiątek w całym 2020 roku, do tysięcy miesięcznie w tym roku.
W reakcji na działania władz białoruskich polski rząd zdecydował zablokować granicę, zbudować na niej zasieki i ogrodzenie, a docelowo solidny mur. Na szeroką skalę zaczęto stosować sprzeczne z prawem międzynarodowym operacje push-back, czyli migrantów wykrytych już na polskim terytorium odstawia się na granicę i zmusza do powrotu na Białoruś. Próbowano też przekonywać, że wśród nich są terroryści i dewianci. Migranci starają się teraz unikać kontaktu z polskimi służbami, przez co wielu błąka się po polskim terytorium. Często wyziębieni, głodni i spragnieni.
Apel Grupy Granica o utworzenie korytarza humanitarnego
W związku z rosnący ryzykiem eskalacji przemocy na granicy polsko-białoruskiej Grupa Granica wystosowała apel do instytucji krajowych i międzynarodowych, w tym ONZ, Rzecznika Praw Obywatelskich czy OBWE. Działacze apelują o monitorowanie sytuacji i wywieranie nacisku na polskie władze, aby te natychmiast zapewniły na granicy pomoc humanitarną i medyczną. Zaapelowano również do rządu o utworzenie korytarza humanitarnego.
Zamiast nielegalnych wywózek, przemocy i ignorowania kryzysu humanitarnego domagamy się ochrony życia i zdrowia, sprzeciwu wobec tortur oraz ochrony i respektowania praw osób migrujących. Mamy jako państwo obowiązek zapewnić pomoc osobom wykorzystywanym przez reżim Łukaszenki - ochronę międzynarodową dla osób uciekających przed przemocą, prześladowaniami czy wojną, a dla pozostałych bezpieczny powrót do domu. To nie tylko nakaz moralny, ale też obowiązek wynikający z prawa międzynarodowego.
W obliczu realnej groźby eskalacji sytuacji na granicy apelujemy do rządzących oraz do Straży Granicznej, MSWiARP oraz Wojsk Obrony Terytorialnej o przestrzeganie podstawowych zasad humanitaryzmu, podjęcie działań mających na celu ratowanie życia i zdrowia osób migrujących, czyli kobiet, dzieci, osób starszych i mężczyzn, które uciekają z krajów objętych konfliktami, prześladowaniami i destabilizacją.
Na granicy Polski nie może dochodzić do przemocy ani przypadków naruszenia praw człowieka, które obserwujemy od tygodni. Bezpieczna granica to taka, na której osoby migrujące mogą liczyć na ochronę. To taka, na której nikt nie umiera.