Cały artykuł "GW" na ten temat można przeczytać pod TYM LINKIEM.
Prokuratura chce, by Katarzyna Włodkowska wyjawiła nazwisko informatora, na którego powołała się w reportażu "Posiedzę dwa lata i wyjdę". Materiał ukazał się 13 stycznia 2020 r., czyli rok po zamachu na prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Dziennikarka "Dużego Formatu" "Gazety Wyborczej" przytoczyła w tekście słowa anonimowego rozmówcy, z których wynika, że Stefan W. zaplanował morderstwo i był świadomy swoich czynów. Informator poprosił Włodkowską o zachowanie anonimowości, w obawie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. Tłumaczył, że nie ma zaufania do prokuratury.
29 października br. dziennikarka została przesłuchana przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku, ale nie ujawniła personaliów swojego rozmówcy, mimo że sąd zwolnił ją wcześniej z dochowania tajemnicy dziennikarskiej. Katarzyna Włodkowska wyjaśniła, że u podstaw jej decyzji leży zawodowy obowiązek ochrony informatora. Tego samego dnia została ukarana grzywną w kwocie 500 zł za "bezpodstawne uchylanie się od zeznań" - podał trójmiejski oddział "Gazety Wyborczej".
- Decydujemy się zażalać dla zasady. Walczymy o pryncypia, o ochronę najważniejszą, czyli ochronę tajemnicy zawodowej. Nie do końca zgadzamy się z pewnymi motywami - powiedziała Włodkowska w rozmowie z TVN 24. Podkreśliła, że jej decyzja jest nieodwołalna. - Tajemnica dziennikarska jest fundamentem, jest solą naszego zawodu. Gdybym w tym momencie postąpiła wbrew mojemu rozmówcy, który wyraźnie prosi o anonimowość, właściwie mogłabym zmieniać pracę, zawód. Uderzyłoby to nie tylko we mnie, ale myślę, że w nas [dziennikarzy - red.] wszystkich - stwierdziła.
Najnowsze informacje z kraju i ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Mecenas Tomasz Ejtminowicz, pełnomocnik "Gazety Wyborczej", dodał, że reporterce grozi "grzywna do trzech tysięcy złotych, która może być ponawiana", a "w przypadku uporczywego odmawiania składania zeznań grozi jej areszt do 30 dni".