Jarosław Jakimowicz był gościem programu "#Jedziemy" TVP Info, prowadzonego przez Michała Rachonia. Wraz z dziennikarzem "Gazety Polskiej" Jackiem Liziniewiczem oraz Jackiem Wroną, byłym komisarzem policji, goście rozmawiali między innymi na temat trwającego kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. W pewnym momencie z ust Jakimowicza padły wstrząsające słowa.
Prezenter TVP Info Jarosław Jakimowicz skierował swoje pytanie do byłego komisarza policji Jacka Wrony. - Zadam pytanie Jackowi, bo on się zna na tym. Kiedy służby te graniczne będą mogły wreszcie otworzyć ogień? Na przykład do tych, którzy atakują...? - zaczął swoje pytanie, jednak szybko został zagłuszony przez prowadzącego i gości. Był to komentarz do pokazanego wcześniej materiału o "grupie 50 osób", które kamieniami i kijami miały atakować funkcjonariuszy SG oraz niszczyć ogrodzenie.
- No daj spokój. Momencik. Oby się nigdy coś takiego nie wydarzyło - przerwał mu prowadzący Rachoń. Jakimowicz dopytywał jednak,"kiedy prawo przewidzi coś takiego", ponieważ "dużo osób o tym mówi i o to pyta". - Ja nie mówię, że tak ma być, ale kiedy? Kiedy? - pytał
- Jest cały szereg działań, które mają prawo użyć [służby - red.] w stosunku do agresywnych osób, spokojnie. Użycie broni to jest absolutna ostateczność, miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Jest szereg innych możliwości technicznych, metod technicznych i narzędzi do tego, wiec spokojnie - mówił Wrona, starając się załagodzić atmosferę.
Telewizja Polska została zapytana o sprawę przez serwis Wirtualne Media. Nie udzieliła jednak odpowiedzi.
Pod koniec października prezydent Andrzej Duda podpisał tzw. ustawę wywózkową, która legalizuje wypychanie na drugą stronę granicy osób, które przekroczyły ją nielegalnie, nawet jeśli chcą złożyć wnioski o status uchodźcy. Od września na terenie 183 miejscowości województwa podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy, który wiąże się między innymi z zakazem obecności mediów na miejscu i utrudnia dostęp do bieżących informacji.
Jak do tej pory wiadomo, że w pobliżu polsko-białoruskiej granicy zmarło co najmniej dziewięć osób. Wiceburmistrz Michałowa (woj. podlaskie) podkreślił w rozmowie z dziennikarzami niemieckiego "Focusa", że dane dotyczące zmarłych, podawane przez SG, są zaniżone. - Nie wyobrażam sobie, żeby oficjalna liczba była prawdziwa. Z tego, co słyszałem, do tej pory musiało zginąć co najmniej 70 osób. Ale są też głosy, że może być ich nawet 200. Kilka dni temu usłyszałem historię o granicznej rzece Świsłocz. Podobno w wodzie pływają trupy - mówiłł, jak przytacza Onet. SG odcięła się jednak od tych informacji.
"Informujemy, że żadna informacja w mediach dot. zdarzeń na rzece Świsłocz nie jest prawdziwa. To graniczna rzeka. Codziennie jest patrolowana przez funkcjonariuszy SG. Na tym obszarze działają wzmocnione siły wielu służb" - napisano na Twitterze służb.