Fundacja Twarze Depresji podjęła decyzję o zakończeniu współpracy z Bożeną Dykiel po tym, jak aktorka w "Dzień dobry TVN" opowiadała o leczniczych okularach na depresję i łykaniu litu. Dykiel już wcześniej szerzyła mądrości nie do końca zgodne z tym, co promuje fundacja, a więc farmakoterapią i psychoterapią. Na filmikach wciąż dostępnych na Facebooku można usłyszeć, jak aktorka rekomenduje metody na tzw. chłopski rozum - rozmowę, otaczanie się życzliwymi ludźmi i przytulanie. I o ile trudno się nie zgodzić z tym, że - jak mówi - nie należy ludzi lekceważyć, o tyle skuteczność rad w rodzaju "nie dajmy się brzydocie" jest dyskusyjna.
Aktorka w telewizji śniadaniowej mówiła najpierw, że Wojciech Młynarski chorował na depresję [nie, cierpiał na chorobę afektywną-dwubiegunową - red.], twierdziła, że środkiem na depresję jest lit, który organizm ma sam wytworzyć, dlatego trzeba "uważać, co się wpuszcza do pyska, nie jeść byle czego", ale również "ruszać się, czytać, nie tylko gapić się w telefon i telewizor". Dykiel mówiła też, że najgorzej, jeśli na depresję cierpi się w samotności, bo często są to osoby, które "nie mają z kim się pokłócić, wypić kielicha, czy usiąść do niedzielnego obiadu".
A najlepsze i tak zostawiła na koniec:
Moje drogie, bardzo mi pomaga coś takiego. To są okulary, gdzie naciska się tutaj taki mały guziczek. Pojawia się zielone światełko, a potem się naciska mocniej i pojawia się czerwone światełko z różną częstotliwością
- mówiła Dykiel, zakładając okularki, co na szczęście przerwała prowadząca Agnieszka Woźniak-Starak.
Czym są te magiczne okulary? To produkt za niebagatelną kwotę 2 599 zł, opisywany jako "neurostymulator mózgu światłem SLI".
Według danych przedstawianych na stronie tego produktu już po 2-3 miesiącach (10 minut dziennie) użytkownik ma być zrelaksowany i mieć dobry sen, przywrócone ma zostać również "optymalne samopoczucie i naturalnie dobry humor". Sesje z okularami mają też być "doskonałym uzupełnieniem zabiegów beauty", wsparciem rehabilitacji i obniżeniem stresu. Próżno szukać informacji, o jakie zabiegi czy rehabilitację chodzi. Bo chodzi o efekt - urządzenie pomaga na wszystko.
Kiedy zaś okulary używane są dłużej - przez 3-6 miesięcy (20 minut dziennie) - poprawie ma ulec pamięć i inne funkcje poznawcze. "Wzrasta poziom naszej percepcji, uwagi, poprawia się logiczne myślenia, posługiwanie się i rozumienie języka" - czytamy. Co więcej, okulary są polecane przy nauce języka, ale również po traumatycznych przeżyciach, w depresji i amnezji.
Użycie jeszcze dłuższe, powyżej roku, ma wpływać na zapobieganie lub poprawę pamięci w przypadku chorób neurodegeneracyjnych, ale również w terapiach uzależnień i psychoterapiach.
Dla wielu chorych taka możliwość jawi się jako ratunek. Kilka miesięcy używania okularków zamiast lat brania i odstawiania kolejnych leków? Cudownie! Ale takich cudów nie ma.
Podobne bzdury - aczkolwiek znacznie tańsze - od lat sprzedaje Beata Pawlikowska, podróżniczka i pisarka. W swojej książce "Wyszłam z niemocy i depresji. Ty też możesz" przekonuje, że leki jedynie "znieczulą i odwrócą uwagę, ale w niczym nie przybliżą do uzdrowienia". Dowód? Własne doświadczenia. Pawlikowska podważa też psychoterapię, wyjaśniając, że "znalezienie błędnych danych zapisanych gdzieś w podziemiach własnej duszy" u terapeuty jest "niewykonalne".
O ile w przypadku okularków, na stronie można znaleźć informację o tym, że urządzenie służy do "wsparcia przy leczeniu", o tyle Pawlikowska serwuje swoje radykalne tezy jako prawdy objawione - leki złe, psychoterapia zła. I to jest realne niebezpieczeństwo dla chorych, którzy po przeczytaniu książki odstawią leki czy powstrzymają się od wizyty u lekarza. Namawianie do tego, aby zrezygnować z medycyny konwencjonalnej, pociąga za sobą realne ofiary. W mediach wciąż pojawiają się doniesienia o chorych, którzy "leczyli" choroby nowotworowe u różnej maści znachorów. Nie inaczej jest z osobami cierpiącymi z powodu zaburzeń psychicznych, z tą różnicą, że zwykle nie trafiają do szpitali w zaawansowanej fazie choroby. Ot, odchodzą po cichu.
Żerowanie na osobach z zaburzeniami psychicznymi to zresztą żadna nowość. Wciąż popularne są tzw. ustawienia Hellingera, pseudoterapie przypominające psychodramy, które niejednokrotnie doprowadzały do tragedii. Hellinger, zmarły w 2019 roku, nie ukrywał, że jego klienci popełniali samobójstwa po tym, co od niego usłyszeli. Hellinger nie ukończył żadnej uczelni, a wśród kierunków, na których studiował, nie było ani psychologii, ani psychiatrii.
Ustawienia, podczas których wmawia się ludziom np. że ich dziecko płacze, bo ktoś w poprzednim pokoleniu usunął ciążę, to też impreza, która niemało kosztuje. Przykładowe warsztaty w Polsce kosztują od 80 zł dla stałych klientów do 450 zł za wersję indywidualną.
W przypadku ustawień Hellingera znów działa tu mechanizm natychmiastowej gratyfikacji, szybkiej ulgi. A więc moje dziecko jest dręczone przez ducha płodu, wszystko jasne! Szybki "leczniczy" sukces.
Obecnie sporą popularnością cieszą się też "lecznicze" olejki. Zestaw na dobry humor? 700 zł. Urządzenie do emisji olejków? Od 250 do 450 zł. Na sen, na stres, na trawienie, na odmłodzenie skóry, równowagę emocjonalną, na poczucie ulgi i przebaczenia. Ceny olejków wahają się od około 120 do nawet 1800 zł za 5 ml. A to wszystko w co najmniej kontrowersyjnej formule marketingu wielopoziomowego (MLM), znanej na świecie zwłaszcza dzięki firmom Amway i Herbalife.
Wdychanie czy wcieranie olejków być może pomaga na krótkotrwały stres, efekt placebo mogą przecież wywołać nawet olej słonecznikowy albo napędowy. Sęk w tym, że niektórzy sprzedawcy przypisują im np. zdolność uleczenia relacji w rodzinie. I znów, to bardzo przyjemna perspektywa - wdychanie pewnie przyjemnie pachnących oparów, zamiast co najmniej wielomiesięcznej terapii ze specjalistą.
Chcemy wierzyć w proste rozwiązania, bo są... proste. Chcemy wierzyć w magiczne okularki, weekendowy warsztat, wdychanie olejków, wprowadzenie w życie rad Pawlikowskiej, czy zakwaszanie żołądka octem (co radzi pewien znany propagator pseudonauki). Zwłaszcza osoby chore i słabe, skłonne są złapać się nawet najbardziej absurdalnie brzmiących rozwiązań, bo leczenie, zwłaszcza zaburzeń psychicznych, jest trudne. Dopasowywanie leków trwa, terapia bywa procesem bolesnym i długotrwałym, nie zawsze udaje się trafić na właściwego terapeutę i właściwą metodę. Kiedy dodamy do tego kolejki do lekarzy specjalistów na NFZ i fakt, że w wielu mniejszych ośrodkach zwyczajnie psychiatrów nie ma, łatwo o desperację. A na desperacji można skutecznie żerować.
Bożena Dykiel przed laty zagrała - zresztą świetnie - w filmie "Znachor". Do tytułowego znachora zjeżdżali ludzie z całej okolicy, bo w przeciwieństwie do lokalnego lekarza, leczył skutecznie. Ale w życiu nie zdarza się tak, że pracujący w młynie Antoni Kosiba okazuje się profesorem Rafałem Wilczurem, wybitnym chirurgiem.